Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Józefa, Lubomira, Ramony , 1 maja 2025

Cud jakiś? Bo na pewno nie omam wzrokowy

2015-03-18, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Zaledwie wczoraj radni w obecności szeryfa Jacka Wójcickiego debatowali nad porządkiem w mieście, a potem wieczorem pod mój dom zajechał wielki samochód i pracowicie sprzątał.

Byłam maksymalnie zaskoczona. Wracałam sobie wieczorkiem wolnym krokiem przez umarłe me miasto nad trzema rzekami, a tu taka siurpryza. Duża specjalistyczna ciężarówka sprzątała. To takie ustrojstwo z taką sprytną miotełeczką, co wygarnia wszelkie śmiecie z ulic. No i to ustrojstwo, migając zresztą pomarańczową żarówką, pracowicie sprzątało ul. 30 Stycznia. Postałam sobie trochę, pogapiłam się, a jak ustrojstwo odjechało, to sobie obejrzałam. No i efekt jest. Rzeczywiście dość dobrze sprzątnięty kawałek ulicy. Czyżby jakiś cud się stał podczas Rady Miasta i coś chwileńkę niewielką po? Bo jak już napisałam, omam wzrokowy to raczej nie był. Była wielka maszyna sprzątająca, klaru trochę uczyniła, no i bardzo dobrze, że w końcu. Było, nie było, ostatecznie to historyczna dzielnica Nowe Miasto jest  i należy jej się zadbanie.

Ale, bo zawsze musi być jakieś ale, tak trochę po polsku, czyli byle jak się to odbyło. A dlaczego byle jak? Ano z prostego powodu. Bo wielka sprzątaczka mogła uprzątnąć śmieć wszelaki tylko tam, gdzie był dostęp. Czyli tam, gdzie akurat nie parkowały samochody. A że parkują wszędzie, to wiadomo wszystkim jest.

Bo może należy wziąć przykład ze Szwecji lub Norwegii, o Danii nie wspomnę, gdzie mają problem nie ze śmieciami, ale ze śniegiem. Jak wiadomo, w Skandynawii pada go dużo, więc sukcesywnie uprzątać trzeba. No i oni tam mają taki sprytny myk, czyli prawo, które porządkuje parkowanie. Wygląda to tak, że samochody mogą parkować raz z jednej, raz z drugiej strony ulicy, tylko po to, aby wyspecjalizowane służby mogły uprzątać śnieg. Jest to opisane w taki sposób, że w określone dni auta i auteczka o ostatnich cyfrach w numerach rejestracyjnych mogą stanąć po jednej lub po drugiej stronie ulicy. I na tę jedną, wolną od aut i auteczek, wyjeżdża sprzątaczka śniegu. I jak nie ma kataklizmu, czyli śnieżycy stulecia, to taki układ trybi. Może i u nas też by się dało coś w podobie wymyślić.

Znaczy prosto – raz na dwa tygodnie, bo co drugi dzień to chyba jednak się nie da, wprowadzamy taki oto obowiązek. Prawa strona ulicy jest wolna od aut i auteczek, i firma sprząta. Potem następnego dnia lewa strona jest wolna i znów to samo. Jak rozpoznać, która jest prawa, a która lewa? Ano można po kierunkach świata geograficznych. Ale to za trudne, więc za sprawą tablicy z informacją. A co będzie, jak ktoś jednak zaparkuje na wolnym, co to ma być sprzątane? Prosto. Pan kierowca od sprzątaczki wzywa firmę, ta parkujące źle autko bierze na lawetę, odstawia na parking. A za całą akcję płaci pan lub pani, który/która własny samochód tam zostawił/zostawiła. Boli, bo to kosztowna atrakcja jest. Ale zwyczajnie chyba nie ma innych szans, aby tę sprawę raz i ostatecznie załatwić. Aby w końcu zaliczyć się do Europy, aby w końcu w mieście zapanował klar.

Bo półśrodki do niczego jednak nie prowadzą. A czas najwyższy, żeby jednak to maksymalnie brudne i zapuszczone miasto do jakiegoś przyzwoitego stanu doprowadzić. Czas najwyższy. I skoro wola ludu wyrażona głosami Wysokiej Rady też tego chce, to pora na radykalne rozwiązania.

Wiem, że nasza nacja przekorna jest. Bo jak wszyscy wiedzą, Polak potrafi. Więc może czas najwyższy udowodnić owemu Polakowi, że jednak powinien się dostosować, bo inaczej bieda z nami. Utoniemy w śmieciach i psich odchodach, niestety, mimo coraz większej liczby tych właścicieli czworonogów, co po swoich ulubieńcach sprzątają.

No i jeszcze jedna rzecz. Życzę wszystkim w tym mieście, aby nagle pod ich domami pojawiła się wielka sprzątająca maszyna z pulsującym pomarańczowym, a jak chce moja żużlowa jazda, bursztynowym światłem. No niech. I nich nie będzie to omam wzrokowy, a jeno rzeczywistość. Bo u mnie pod domem była, i mam skrawek niewielki posprzątany.

I z innej mańki. Umarło nam miasto. Umarło nam centrum. Szłam wczoraj przez nie i byłam zaskoczona. Ciszą, brakiem ruchu. To już nie tylko kwestia ul. Chrobrego, to coś więcej. I chyba raczej nikt i nic nie poradzi na ten stan. Raczej trzeba się chyba pogodzić z faktem, że życie przeniosło się gdzie indziej. No żal i smutek, ale taka jest rzeczywistość. I nawet kolejna apteka czy cokolwiek innego się umiejscowi w miejscu byłej Cepelii, raczej tego nie zmieni.

Myślę, że to już koniec centrum miasta na siedmiu wzgórzach. Bo i owszem, będziemy zajeżdżali do Książnicy, katolicy będą się modlić w katedrze, ale tylko tyle. Bo przybywa pustych lokali. Ludzie wolą na Bulwary, do Galerii. No szkoda.

I z kulturalnego kątka będzie. Wczoraj w Książnicy wykład o zagładzie Kostrzyna nad Odrą wygłosił pan Marcin Wichrowski z Muzeum Twierdzy Kostrzyn (jak powszechnie wiadomo, dla mnie rok ma sens, kiedy tam jestem, a już w tym byłam, więc ma). Nie pierwszy raz słuchałam pana Marcina. Ale kolejny raz byłam pod wrażeniem. Wiedzy, kompetencji, umiejętności przekazania owej wiedzy, kontaktu ze słuchaczami. Wykład odbył się w ramach cyklu „Nowej Marchii”, Grażyna wybaczy, ale nazwa jest tak strasznie długa, że zwyczajnie jej nie potrafię sobie przyswoić. W każdym razie, pogratulować trzeba Grażynie i Książnicy, że ta seria trwa, że ciągle odbywają się maegahiperciekawe spotkania, że ciągle goszczą w mieście nad trzema rzekami fachowcy w swoich dziedzinach. Jedni mają tytuły naukowe, inni tylko pasję przekutą w wiedzę i to taką, że ci utytułowani mogą zazdrościć. Za każdym razem jest interesująco i megaciekawie.

Od dyrektora Muzeum Twierdzy Kostrzyn, pana Ryszarda Skałby, usłyszałam, że armata, która przez lata była skierowana w stronę Niemiec i stała na Bastionie Król, jest zachowana i można ją oglądać w Muzeum, czyli w Bastionie Filip na Twierdzy. Dobrze, pojadę i zobaczę ją znów. A tak przy okazji, jak dobrze, że dyrekcji oraz załodze muzealnej chciało się jechać do miasta bez Twierdzy i wspierać kolegę podczas jego wykładu. Tylko pogratulować. Bo kostrzyńskich i muzealnych było dużo.

W następnym, kwietniowym rozdaniu nowomarchijskim zagości w Książnicy pan Andrzej Kirmiel, dyrektor Muzeum w Międzyrzeczu i autor pierwszej, bardzo obszernej monografii grodu nad Obrą i Paklicą. I już wiadomo, że włoży kij w mrowisko regionalistów, bo będzie prawił o polskich początkach i kolebce polskości na tych ziemiach. Jak tylko będę jeszcze tu i może teraz, to na pewno będę.

P.S. No i miało być jeszcze o czymś innym, ale nie będzie, bo złośliwiec trochę długi się zrobił, a domowe jaskółki domagają się uwagi, czyli no wyjmij tę płytkę, co tam masz w plecaku, bo już wiemy, że to „Obrazki z wystawy” Modesta Musorgskiego. No skaranie Boskie z tymi ptakami. Skąd one wiedzą, co ja i za przyczyną kogo mam w plecaku?

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x