2015-03-19, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Szłam sobie nieśpiesznie, jak to mam ostatnio w zwyczaju, przez centrum, a tu nagle przyjazny hałas mnie zaatakował. Gitara i ludzki, czysty, niefałszujący głos. I puste ulice dookoła.
Wczesny wieczór, ścisłe centrum miasta. Idę sobie, nieśpiesznie, a tu muza. Znaczy sobie płynie i jakoś mocno uszu nie krzywdzi. Hawelańska, pewna ławeczka. Muzyk i jego gitara. Śpiewał balladkę, nawet nieźle to brzmiało. Ale cóż z tego, odbiorców niet, bo miasto wymarło. Znaczy stan constans, w centrum niemal nikogo. Poza panem, co z ciastkarni odbierał jakieś blachy i mną, która tam się przez przypadek zaplątała. Bo dwóch trochę pijanych nastolatek z piwem w dłoniach nie liczę.
Nie wiem, komu i za co pan muzyk śpiewał. Bo na pewno nie za grosze do kapelusza. Przechodniów wcale nie było. Ale śpiewał. No cóż, bywa i tak, że trzeba.
A tak swoją drogą smutna to konstatacja, że centrum miasta wczesnym wieczorem, coś około 20.00, to stan totalnej ciszy jest. Nie pierwszy raz o tym piszę, że miasto nam umarło. I tak po prawdzie to muzyka było mnie żal, bo komu on tym dobrym i niefałszującym głosem śpiewał? Mnie przez chwilkę. A inni? Nie było publiczności. Bo też i niby skąd?
No i z innego miejskiego kątka. Od jakiegoś czasu z dużą sympatią przyglądam się pewnemu panu, który ma ciekawy biznes. Otóż na schodach do Łaźni Miejskiej rozkłada sznurówki, w różnych rozmiarach i różnych kolorach oraz trochę innych krawieckich dodatków. No i jakoś z tego handlu usiłuje żyć, albo sobie dorobić, bo jakoś go jeszcze o to nie spytałam, ale zmierzam niedługo. Mnie ten kramik kojarzy się ze starymi rynkami, z biznesem opisanym w różnych książkach. I powiem, że podziwiam. A to dlatego, że Pan Sznurówkowy, jak go sobie na własny użytek nazwałam, zapełnia pewną niszę. Bo dziś w dobie wypasionych galerii i innych eleganckich sklepów, czasem trudno kupić właśnie sznurówki czy inne małe rzeczy. A tu proszę, Pan Sznurówkowy jest. Mam tylko nadzieję wielką, że Straż Miejska się do Pana Sznurówkowego nie przyczepi i nie będzie miał problemów. Bo zwyczajnie i po ludzku bardzo bym nie chciała. Tak samo, jak nie chcę, aby problemy miały panie z mostku nad Kłodawką, które od lat tam sprzedają grzyby, kwiaty, owoce z własnych ogródków, jedlinę i inne cuda. Nie mówię o kramach ze stanikami i inną bielizną. Tylko o zmarzniętych starszych paniach, które dorabiają do cieniutkich emerytur, sprzedając różne dziwne zielsko, którego czasami szukamy, bo zwyczajnie potrzebne jest.
Bo Pan Sznurówkowy i panie z zielskiem na mostku to taki ciekawy kolor, taki fajny lot, jaki widziałam w Rzymie, ale i w Azji, za którą coraz bardziej tęsknię.
A skoro przy Azji jestem, to smutna sprawa. Media podały, że w Muzeum w Tunisie, Tunezja, co prawda to już Afryka, ale też i moje klimaty, znów ofiarą obłąkańców religijnych padli ofiarami turyści, wśród nich nasi rodacy. W Tunezji… Kraju bezpiecznym. Straszne. Rodzinom ofiar najszczersze wyrazy współczucia. Mnie samej konstatacja taka – odłóż Renatko wyjazd do Afryki północnej na potem, bo skoro w Tunezji się to wydarzyło, to może i w Maroku, gdzie się wybierasz, jest to możliwe. Straszne. Bo jak w imię religii można? Widać można.
No i z artystycznego kątka będzie. Już można rezerwować bilety na koncert Jane Monheit na 25 kwietnia do Teatru Osterwy. To kolejny koncert w ramach Gorzów Jazz Celebrations, tego stale nieuznawanego przez urzędników festiwalu jazzowego, rozpisanego w czasie, prezentującego wielkie gwiazdy jazzu. Jane Monheit to wokalistka, która nie bez kozery porównywana jest z Judy Garland. Podobny głos, podobny styl śpiewania, podobny repertuar. Nie jestem wielką fanką wokalu, wcale dla prawdy nie jestem, ale mnie uwiodła. Dlatego rekomenduję. Warto posłuchać, warto usłyszeć.
Rezerwację przyjmują w Jazz Clubie, bo niby gdzie? Może i to jest też ważne. To jej pierwszy polski koncert. I tylko cieszyć się wypada, że takie wydarzenia się udają. Prezes Dziekański jakoś tak ma, że obok klubowych wydarzeń, też interesujących i bardzo ciekawych, do projektu Gorzów Jazz Celebrations zaprasza gwiazdy, które rzadko, albo nigdy w kraju między dwiema rzekami z cezurą tej trzeciej, nie występowały. Gwiazdy, nie nadmuchane baloniki serialowych rólek. Gwiazdy.
P.S. Et pro domo sua. Dziś w mieście:
10.00, Teatr Osterwy. Spektakl „Odprawa posłów greckich” według Jana z Czarnolasu, czyli Kochanowskiego, bilety 35, 25, 19 zł.
17.00, Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. Zbigniewa Herberta, ul. Kosynierów Gdyńskich. Otwarcie wystawy Magdy Krawcewicz „Między cieniem a duszą”.
17.00, Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. Zbigniewa Herberta, ul. Kosynierów Gdyńskich. Spotkanie Dyskusyjnego Klubu Książki, tym razem będzie o „Hermańcach” Barbary Kosmowskiej. Mnie interesuje, nawet bardzo, bo prozę Barbary Kosmowskiej bardzo lubię. I szkoda, że sama szacowna autorka, zresztą pani profesor być na nim nie może.
18.30, Katedra. W ramach Dni Kultury z Bratem Albertem koncert Jacka Hałasa. Zabrzmią pieśni dziadowskie. To rzadkość i warto się tam wybrać. Pieśni dziadowskie i żebracze to spuścizna kulturowa, którą znów na szczęście ktoś się zainteresował. Tym razem pan Jacek Hałas. I chwała gorzowskiemu Towarzystwu Brata Alberta, że pana Jacka z tym repertuarem do Gorzowa zaprosił. Szkoda przegapić.
P.S. 2. - My lecimy do katedry – usłyszałam od domowych ptaszorów. – A jak się tam tej bibliotece o książce pani Basi zagadasz, to ci wybaczymy… Bo panią Basię bardzo lubimy. Ale nie licz na opowieść, jak z muzyką było. No szlag jasny i wszystkie diabły. Bo chciałoby się być i w bibliotece, ale i w katedrze. No cóż, może poproszę dżina, żeby tam był i posłuchał. Może on słówko powie, bo w bibliotece trochę czasu zejdzie. Ale i tak postaram się być.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.