2015-04-08, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Jest w naszym kulawym państwie taka jedna ustawa, która nakłada na gminy i miasta obowiązek prowadzenia działalności kulturalnej. No i chwała Bogu, że jest, bo inaczej byłoby z nami krucho.
Mam na myśli ustawę o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej, która zwyczajnie nakłada obowiązek na gminy i miasta. Obowiązek polega między innymi na tym, aby tę działalność wspierać, czasem inspirować i finansować z kasy miejskiej.
Ale przede wszystkim wspierać poprzez prowadzenie nawet niedużych, ale jednak instytucji kultury. Instytucji kultury – że powtórzę. A te z kolei mają święty obowiązek prowadzić określoną programową działalność kulturalną wynikającą ze statutu jednostki oraz wspierać wszelaką inną, która mieści się w ich linii programowej.
Ups, sorry za urzędnicze ględzenie na początek, ale owe urzędnicze było mi potrzebne, aby dojść do meritum, czyli do tego, że jednak dobrze się stało jakiś czas temu, kiedy to wielu gorzowian poświęciło czas oraz siły i stanęło w obronie autonomii Jazz Clubu Pod Filarami. I się udało. Klub jest odrębny.
A było tak. Po przecudnym wieczorze w Filharmonii Gorzowskiej na spotkaniu Klubu Melomana, o czym już za jakiś czas w odrębnym tekście będzie, zawiało mnie do Jazz Clubu. A tu niespodzianka i to ta z gatunku tych najfajniejszych. Bo spotkałam kolegów muzyków i Agnieszkę. Ekipa trenowała do koncertu w Art Cafe, a Agnieszka śpiewała śliczną balladkę z filmu „Prawo i pięść” do słów Agnieszki Osieckiej, czyli „Nim wstanie dzień” do muzyki Krzysztofa Komedy. Starzy miłośnicy kina znają ten szlagwort w wykonaniu Edmunda Fettinga. Dodam tylko tak na boku, że w tym filmie pojawia się wątek gorzowski.
No i wracam do wieczoru. Agnieszka śpiewała tę piękną balladę w nieco innym aranżu, za który odpowiada Mariusz Smoliński. A ja tak sobie tylko myślałam, że jak dobrze się składa, że muzycy mają sposobność, aby sobie repertuar prześpiewać, coś poprawić, coś zmienić. Bo przyjazny muzycznym klimatom Jazz Club zwyczajnie im sceny udziela. A przy okazji ci, co do Jazz zabłądzili, mieli okazję w dobrych warunkach popatrzeć na muzyczną kuchnię, posłuchać zachwycającej wokalistki, zerknąć na to, jak naprawdę recital powstaje.
I tu do meritum. Do ustawy, do przywilejów i obowiązków z niej wynikających zmierzam. Bo Jazz Club, instytucja miejska, nie tylko prowadzi działalność koncertową, nie tylko edukuje w Małej Akademii Jazzu, już dziś dużej instytucji docenionej poza granicami, ale i udziela swojej bazy do takich oto działań. Za każdym razem Prezes powtarza – Między innymi po to jesteśmy, aby i w takich sytuacjach, jak próba, jak ogranie koncertu przed dużym wydarzeniem, muzykom udostępnić scenę. Oczywiście zastrzega zawsze, że muza musi się mieścić w linii programowej. Zwykle się mieści.
I o to mnie chodzi, że miejska kasa wydawana na utrzymanie takiej instytucji ma sens. Bo oprócz stricte działań artystycznych instytucja owa robi takie rzeczy. Udziela swej sceny artystom, którzy potrzebują przestrzeni, aby popróbować, aby się dograć. Inna rzecz, że program zagrają gdzieś tam. Ale potem wrócą, potem zagrają może coś innego w klubie. Zadziała zasada wzajemności. Polega ona na tym, że ja dziś komuś coś pomogę, ułatwię, potem ten ktoś do mnie wróci i będzie super. Tak w sposób może pokrętny wypełnia się ustawa o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej. Miejskie pieniądze wydawane na instytucję są wydawane zgodnie z literą prawa, czyli zgodnie z tą ustawą. I ten pieniądz wraca z nawiązką.
No i jaka szkoda, że miejska kosiarka, która nam skosiła różnorodność działań w różnych miejscach, tej ustawy nie rozumiała, bo o brak znajomości jej nie posądzam. No cóż.
W każdym razie, jak będziecie mieli okazję posłuchać Agnieszki Kliszczyk et consortes, to jak w dym warto. Naprawdę warto. Bo Agnieszka potrafi śpiewać i to jak. A et consortes w składzie Mariusz Smoliński – p; Krzysztof Ciesielski – db, bg; Ireneusz Budny – dr, grać. I to jak.
Do tej pory myślałam sobie, że tylko Edmund Fetting czy Leszek Możdżer mogą mnie tą balladą zaczarować. Tą z „Prawa i pięści”. Od wczoraj wiem, że także Agnieszka w aranżu Mariusza. Naprawdę warto.
Ustawa, jakiś dziwny prawny akt, w przypadku Jazz Clubu wypełniana jest maksymalnie. Dobrze, aby to wszyscy zrozumieli i zapamiętali. Mamy już w mieście, dzięki tej kosiarce quasi-kulturalnej niewiele instytucji. Ale tak się składa, że i ta wielka, mam na myśli FG, ale i ta mniejsza, mam na myśli Jazz Club, instytucje muzyczne, znakomicie wypełniają zadania i obowiązki wynikające z tej ustawy. I niech tak zostanie. Bo już naprawdę niewiele nam instytucji zostało, które mogłyby i chciały tak działać jak owe dwie.
P.S. Kolejny raz pałac w Dąbroszynie idzie pod młotek. Znów przetarg. Nie mam złudzeń, nie będzie chętnych. Za jakiś czas opowiem wam opowiastkę o tym miejscu. Wszyscy, którzy jeżdżą do Kostrzyna i dalej do Berlina, znają to miejsce i pałac. Ale rzadko kto zdaje sobie sprawę z historycznego, ale i awanturniczego odium, jakie to miejsce otacza. Bywał tam mój ukochany władca Fryderyk II Wielki Hohenzollern, w historii znany jako Stary Fryc. Dziś cały czas jest to miejsce czarowne. Za jakiś czas na naszym portalu opowieść moja o tym miejscu będzie.
P.S. 2. Domowe skrzydlate domagają się, aby napisać, że żyją, mają się dobrze, oraz mnie osobiście na tę chwilkę lubią. Przypuszczam, że chcą na koncert muzyki filmowej i do gier komputerowych do FG iść. A jak ja nie pójdę, to one stracą okazję, więc znów w łaskach jestem. Pozdrawiają więc i uprzejmie donoszą, że kawa arabska ma się dobrze.
No cóż.
Miastu przybędzie kolejny honorowy obywatel. Ten zaszczyt przypadł panu senatorowi Władysławowi Komarnickiemu.