Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Józefa, Lubomira, Ramony , 1 maja 2025

Czarowne spotkanie z kimś, kto przed laty czarował

2015-04-10, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Na kwadrans przed spotkaniem, jednym chyba z ostatnich w Kamienicy Artystycznej Lamus, z aktorem i wybitnym lektorem Zbigniewem Moskalem wydawało się, że to będzie bardzo kameralny wieczór. Ale nie, znajomi i przyjaciele nie zawiedli.

Znam Zbigniewa Moskala od lat. I jest to taka bardzo luźna znajomość. Pamiętam go ze sceny u Osterwy. Pamiętam z radia, i z paru innych rzeczy także. Zawsze to był miły znajomy, teraz takim jest z oddali, z Warszawy, gdzie od lat mieszka i pracuje między innymi jako jeden z najlepszych polskich lektorów. Czarowny, piękny baryton uwodzi w różnych audycjach, w różnych audiobookach. No i Zbigniew Moskal przyjechał do miasta na siedmiu wzgórzach, aby promować swoją książkę. Nie zawiedli znajomi i przyjaciele. Stawili się po to, aby ze Zbigniewem Moskalem porozmawiać, posłuchać jego głosu, w końcu książkę kupić.

A Zbigniew Moskal, jak to ma w zwyczaju, zwyczajnie i nieodwołanie znów nas, bo i mnie zaczarował, anegdotą, dyskusją z tymi, którzy go dobrze znają, atencją dla tych, którzy go nie znają, ale chcą wiedzieć. Było w Kamienicy Artystycznej Lamus czarownie. No ale jak miało być inaczej, skoro gość należy do tych, co potrafią i lubią opowiadać. Mówił o tropach literackich, o pomyśle na literaturę , skąpo, ale jednak przyznał – o warsztacie literackim u Kazimierza Orłosia, wybitnego polskiego pisarza, nota bene ojca Macieja – prezentera choćby Teleekspressu, ale i pisarza także.

Na spotkanie przyszło sporo osób, w tym i ci nieliczni, którzy książkę czytali. I w pamięć mi zapadły słowa przemiłej znajomej, która mówiła, że jakoś jej się osoba Zbigniewa Moskala z książką nie łączyła, ale jak zaczęła czytać, to cały czas do niej wraca. Książka szczupła jest, ale ile tam topów, ile odczytań.

A Zbigniew Moskal czarował rewerencją dla miasta na siedmiu wzgórzach i jego mieszkańców, którzy tak serdecznie, ale i nieco momentami ironicznie go przyjęli. Jak sam przyznał, podróż sentymentalna dla niego to była, ale dobra to podróż była.

No cóż, było czarownie. A jak gość wieczoru przeczytał swoim fascynującym głosem fragmencik niewielki swojej książki, to już nikt nie został obojętny. Było pięknie.

A mnie naszła przy tej okazji konstatacja taka niewielka. Ginie nam Lamus, znaczy Kamienica Artystyczna. Tak zdecydowała Wysoka Rada (jak dla mnie kolejny przyczynek, aby się poważnie zastanowić nad uczestniczeniem w następnych wyborach, chociem legalistka jestem). No i gdzie będziemy się spotykać z takimi osobami, jak Zbigniew Moskal, gdzie znajdzie się miejsce dla kameralnych spotkań z ciekawymi ludźmi kultury, którzy nie są wielkimi gwiazdami znanymi z tego, że są znani, ale z tego, że coś fajnego, intrygującego i ciekawego zrobili? Bo jakoś nie widzę tego w Miejskim Ośrodku Sztuki, bo i gdzie tam niby to miałoby być? Podobnie nie widzę tego w Miejskim Centrum Kultury, bo niby gdzie? Ano nigdzie. No szkoda. A kto lubi słowo i gadacza autora przy okazji, to niech żałuje, że nie był. Bo to naprawdę ciekawy wieczór był.

I że podkreślę, dzięki decyzji Wysokiej Rady, chyba taki ostatni. Bo jakoś na razie wyobraźni mnie nie wystarcza, aby inne podobne miejsce, kameralne, wysmakowane, przyjazne na takie spotkania wskazać.

Dziękuję gorzowskim urzędnikom i radnym w tym miejscu za coraz mocniejsze zwijanie kultury i miejsc związanych z kulturą w tym mieście. I zgadzam się z pewnym blogerem, który napisał, że teraz do centrum to już naprawdę nie będzie po co się wybrać. Bo markety i banki oraz apteki są wszędzie.

A tak a propos aptek. Tam, gdzie kiedyś była Cepelia, jest apteka. Kolejna w centrum. No cóż. Może teraz zacznie się walka między nimi na dyżury całodobowe. Bo do tej pory tylko jedna takowy miała. Ale skoro w krótkim czasie przybyło nam ich na niewielkim obszarze moc, to i jakaś lokalna wojenka się wydarzy… Pożyjemy, zobaczymy.

No i z innego kątka. Otóż od przemiłego, choć rzadko widywanego znajomego usłyszałam trochę straszną rzecz. Otóż wycięto orzech przy domu Christy Wolf przy ul. Asnyka. Drzewo opisała sama pisarka we „Wzorcach dzieciństwa”, orzechy z tego drzewa przyniósł jej, znaczy Chriście Wolf, w torebce na spotkanie z nią w Teatrze Osterwy dawno temu pewien znaczny mieszkaniec tego miasta. Ja wiem i czasami staram się zrozumieć, że drzewa umierają, podobnie jak ludzie. Ale jakoś nie przypominam sobie za ostatni czas, aby ktoś narzekał, ze orzech w kiepskiej kondycji jest. No nie było takich newsów.

A tu masz, wpisane przez wielką powieść drzewo nagle zakończyło życie. Szkoda wielka, bardzo. Bo drzewa żyją dłużej niż ludzie. Bo drzewa można łatwiej niż ludzi ratować, chronić i rehabilitować. Wiem to od mądrych, którzy się na tej materii wyznają lepiej ode mnie. A tu taka hiobowa wieść. Wycięli i już.

Może jednak w ramach reparacji wojennych miasto postawi tam tabliczkę, przy tym domu i w miejscu, gdzie orzech sobie rósł, że to takie ważne miejsce dla ladnsberczyków i gorzowian jest. Bo tu mieszkała Christa Wolf i z tego drzewa, co to już go nie ma, owoce rwała. A potem o tym przepięknie napisała we „Wzorcach”. A jak kto ma wątpliwości co do klasy pisarki i jej znaczenia dla tego miasta, to niech zapyta mojej przemiłej znajomej, szlag, łamię konwencję, dr Krystyny Kamińskiej, bo moim zdaniem właśnie Krystyna jest autorytetem w kwestii Christy Wolf i jej dzieła. Choć niektórym może się wydawać inaczej.

P.S. I jak dla mnie informacja dnia. Dusza filologa się odezwała, filologa, który kocha książki, tak samo jak muzykę klasyczną. Choć po prawdzie książki były pierwsze. Otóż Republika Federalna Niemiec oddaje nam, Polakom, Pontyfikał Płocki. To jedna z najstarszych ksiąg liturgicznych, coś będzie z XII lub XIII wieku, skarb po prostu, zrabowany przez Niemców nazistów podczas II wojny światowej. Był w jakiejś prywatnej kolekcji, w latach 70. ubiegłego wieku trafił na aukcję i kupiła go Bawarska Biblioteka Państwowa w Monachium,  gdzie znajduje się do teraz. I za jakąś chwilkę wraca do Płocka. Boże daj więcej takich informacji. Może się doczekam informacji, że i nagle odnajdzie się gdzieś tam w przepastnych zbiorach „Portret młodzieńca” Rafaela, takoż zrabowany przez Niemców nazistów i takoż wróci do Muzeum Czartoryskich w Krakowie? No nie, raczej za mego życia się nie stanie. Ale bardzo chciałabym. Bo jak do Polski wróciła „Pomarańczarka”, inaczej mówiąc „Żydówka z pomarańczami” albo „Przekupka z pomarańczami” Aleksandra Gierymskiego, to pomyślałam sobie, że wszystko jest możliwe, nawet powrót „Młodzieńca” Rafaela de Santi, ale i zwrot Berlinki Niemcom.

Poczekamy, zobaczymy. No chciałabym bardzo…

Coby coda była. Serce filologa cieszy się bardzo, że stara księga, pisana po łacinie, bo polszczyzna pisana wówczas nie istniała, wraca do Płocka. Można się bowiem spierać o genezę tych ziem, tu nad Wartą i Odrą. Natomiast nie można kruszyć kopii o genezę Płocka. Słowiańska to kraina była. A że pontyfikał po łacinie spisany jest, no cóż trudno, taki to czas był, że wszyscy uczeni, a mało ich wówczas było, gadali po łacinie i w niej pisali. Jak nie przymierzając dziś po angielsku. Jaki czas, taki język. Ano bywa.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x