2015-04-11, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Minęła piąta rocznica tragicznego, jedynego takiego wydarzenia w dziejach kraju Wisły, Odry, Bugu i Sanu. Rocznica katastrofy smoleńskiej, w której zginął ówczesny prezydent RP, jego żona oraz bardzo wielu ważnych ludzi w naszym kraju. W mieście obchody były spokojne i godne.
Nie spodziewałam się po prawdzie, że tak będzie. Czyli bardzo godnie, kameralnie i spokojnie. Obchody bolesnej rocznicy były sprowadzone do prywatnego dramatu i żalu za utraconą rodziną. Nie było obchodów rozdętych i nie daj Boże z pochodniami. Nie było nawet wielkich pyskówek polityków z różnych opcji.
I za to miastu oraz politykom zaangażowanym po różnych stronach należą się gratulacje. Bo jak mówi coraz więcej ludzi, ciszej nad tą trumną, tak i w mieście na siedmiu wzgórzach się wydarzyło. Owszem, były msze, przy Białym Krzyżu obok katedry znów pojawiło się zdjęcie ze wszystkimi, którzy w tej tragicznej katastrofie zginęli, zapłonęły znicze, załopotały tam flagi państwowe. Ale tylko tyle. I jednocześnie aż tyle. Bo szczęściem wielkim nie było nic gorszącego w obchodach tej strasznej daty. A za gorszące mam właśnie pyskówki polityków, demonstrację siły, bredzenie Antoniego Macierewiecza, owe marsze, zbiorowe modły i wyzywanie od głupków tych, którzy jakoś w spiskową teorię dziejów i pancerną wierzbę oraz wybuchy i inne cuda na kiju nie wierzą. Tego nie było.
Szczere współczucie rodzinie, która tam straciła dwie osoby. Szczere i wielkie. Ale jednocześnie też i słowa podzięki za to, że zarówno im, państwu Borowskim, jak i nam, innym mieszkańcom miasta nad trzema rzekami oszczędzono gorszących widowisk pseudożalu, bo w takich widowiskach celują politycy. Tym razem nie było. Godnie i spokojnie ta tragiczna i do niczego nie dająca się porównać tragedia, rocznica tego wydarzenia, została uczczona. I być może właśnie miasto nad trzema rzekami wyznaczyło pewną jakość w myśleniu o obchodach tego dnia. Bo marsze z pochodniami i narodowe wyzywanie się od najgorszych, jakie tego dnia mają miejsce, dają tylko równie najgorsze świadectwo naszych narodowych możliwości. A one są przeogromnie wielkie. Przykładów nie przytaczam, bo zwyczajnie mnie wstyd jest za takie zachowania rodaków. Ale co, jak co, zażenowana, albo zawstydzona to ja jakoś zwyczajnie nie lubię być.
I z innego kątka. Wczoraj nasi prawosławni sąsiedzi i znajomi obchodzili Wielki Piątek. Dziś u nich Wielka Sobota, jutro wielkanocny Poniedziałek i święto. Złóżmy im życzenia, jak nie umiemy w ich języku, to można w naszym. Też będzie to dobrze przyjęte. Ja tak mam, że mam trochę znajomych, którzy teraz zasiadają do wielkanocnego stołu, oraz mam ten zaszczyt i przyjemność, że zostałam zaproszona na poniedziałkowy obiad. Będę na pewno i nie będę udawać, że znam język. Bo nie znam. Rozumiem, ale nie mówię. Więc będę sobie siedzieć i słuchać śpiewnej mowy, i będę szczęśliwa, że w tym mieście nad tą rzeką, i dwiema mniejszymi dla porządku, mieszkają sobie różne nacje i te nacje żyją sobie obok siebie, goszczą się nawzajem w domach i przy stołach i już nikt nikomu oczu nie wykuwa religią, nacją, akcentem i pochodzeniem. Super sprawa. Naprawdę. A braciom prawosławnym wesołego święta. A jak pomyśleć, że są i takie domy, gdzie do świąt siada się dwa razy, raz w rycie katolickim, drugi raz w rycie prawosławnym, to tylko cieszyć się i chwalić pod niebiosa, że tak w końcu jest. Nareszcie. Bo myślę sobie, że chyba czas najwyższy się pojednać. Jak chcą pisarze i historycy – rachunków krzywd wzajemnych po różnych stronach dostatek wielki jest. Wielki wór po prawdzie. Ale minęło wiele czasu, upłynęło wiele wody w różnych rzekach, żyjemy w takim świecie, że można do każdej informacji dotrzeć, przeczytać dokumenty i zwyczajnie pomyśleć. I w końcu te wory krzywd jakoś zamknąć, przebaczyć, choć to trudne jest. Ale bez przebaczenia się nie uda. To takie słówko w kontekście tej wystawy o rzezi wołyńskiej na Starym Rynku. Bo tylko przebaczenie i pojednanie daje spokój. No i dajcie Bogi wszelakie, aby w końcu się udało. Adonai, Szema, Salem… i inne, ale aby w końcu.
P.S. W poniedziałek zagości w mieście na siedmiu wzgórzach, a dokładnie w FG, Krzysztof Wielicki, a to za sprawą moich dwóch przeuroczych znajomych, czyli Agi Sawali-Doberscheutz i Marty Wrzask. Bo im obu się zwyczajnie chce infekować swoimi pasjami. I stają na głowach oraz rzęsach, aby do G. sprowadzać ciekawych ludzi. O generale Mirosławie Hermaszewskim nie wspominam, to był bowiem majstersztyk świata. Ja byłam wówczas w Gruzji, ale okropecznie mocno chciałam być wówczas w G. Nie byłam, ale szczęściem wielkim wszystko się udało super.
Tym razem obie panie gościć będą w bardzo gościnnych murach FG Krzysztofa Wielickiego. I tu papirusu egipskiego braknie, aby napisać, kim pan Krzysztof Wielicki jest. Boże, dość powiedzieć, że ma Koronę Himalajów i Karakorum, wszystkie 14 ośmiotysięczniki na koncie, w tym tę wredną górę K2 w Karakorum, którą ludzie z branży nazywają Górą do Zabijania Himalaistów. Najtrudniejszy szczyt do zdobycia, zimą czy latem. No zwyczajnie wredna góra, która zamordowała Wandę Rutkiewicz i kilka innych ciekawych himalaistek. Góra, która nie lubi być zdobywana. Góra jedyna. Drugi szczyt Ziemi, co do wysokości. Ale pierwszy i jedyny, co okropecznie nie lubi ludzi, jacy się poważają na nią wchodzić. A panu Krzysztofowi Wielickiemu się udało.
Jest piątym człowiekiem na Ziemi, który ma ten zaszczytny tytuł, przypominam Korona Himalajów. Wyznaczył n nowych dróg w Górach Najwyższych. I n dokonań ma w innych górach także. Dla mnie człowiek legenda. Człowiek, którego słuchałam na spotkaniach w Poznaniu. I on nagle gości w G. I to za sprawą tych dwóch fantastycznych kobiet, Agi i Marty. Zwyczajnie nie wiem, jak one to robią, ale się udaje. I cieszyć się należy oraz być dumnym, że w G. mieszkają takie dwie damy, które nie dość, że same się w dziwne landy zapuszczają, to jeszcze mają energię i siłę, oraz moc przekonywania, że tacy wybitni goście do nas zajeżdżają. Ja tam polecę i będę wdzięczna, jeśli się malusi skrawek miejsca dla mnie znajdzie. Na tym spotkaniu. Taki, żebym sobie mogła po prostu po turecku na podłodze usiąść i posłuchać. Opowieści o Górach Najwyższych, gdzie nigdy nie byłam, ale serce moje tam się wyrywa i to bardzo mocno, posłuchać. Bo to Azja, bo to jedyny w sobie kolor, jedyny smak i jedyna adrenalina. I myślę sobie, że każdy, kto lubi góry, powinien tam w FG, w ten poniedziałek być. A FG podzięka, że gości Multikulti i obie damy oraz ich gości. Bo naprawdę gościć Krzysztofa Wielickiego to wielkie wydarzenie jest.
P.S. 2. Coda jest niestety. W czwartek do Niebieskiego Medycznego Nieba przeniósł się pan doktor Edward Ponikowski, ortopeda, legenda ortopedii miasta na siedmiu wzgórzach. Pokonał go wiek oraz choroby. Niestety. Rafałowi, Natalii, Marzenie oraz rodzinie i przyjaciołom wyrazy żalu i współczucia. Uroczystości pogrzebowe odbędą się w poniedziałek o 14.45 w nowej kaplicy. Szczere wyrazy żalu.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.