2015-04-19, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Żużel był, ale i go nie było. Gala była, ale i jej nie było. Kibice się bawili, ale i nie bawili. Tak wyglądało otwarcie Cyrku GP na żużlu na narodowej, paskudnej zresztą arenie w Warszawie.
A było zacząć w Toruniu, na Motoarenie. No bo to jest najpiękniejszy stadion żużlowy w Polsce, a może i na świecie. Do tego wybitnie zasłużona w dziejach polskiego speedwaya drużyna i przy okazji sprawna bardzo ekipa techniczna, która ze wszystkim potrafi dobie poradzić. Z głupią maszyną startową zwaną taśmą, takoż.
O własnym stadionie, mam na myśli Jancarza, nie piszę. Bo jakoś cały czas nie uchodzi chwalić własne. Ale i na Jancarzu byłoby lepiej, bo to teraz od lat między innymi za sprawą uporu pana Tadeusza Jędrzejczaka, też jest jeden z najpiękniejszych i takoż dobrze funkcjonujących stadionów żużlowych. Nawet na stadionie Wandy Kraków, choć to już prawie amatorski klub obecnie jest, byłoby lepiej. A nawet jakby Wandzia nie dała rady, to zawsze zostaje Motor Lublin, Start Gniezno, RKM Grudziądz, nawet ten paskudny kurnik, czyli macierzysty stadion pana Tomasza Golloba, znaczy Polonia Bydgoszcz. No cóż, nawet na stadionie mini-żużla w Wawrowie lub innym Pcimiu Dolnym byłoby lepiej, niż na narodowym w sobotni wieczór.
Oglądałam tę kuriozalną imprezę w Jazz Clubie, bo można było. I z minuty na minutę rosło moje zażenowanie. Nieudolnością, bylejakością i generalnie nieporadnością tego, co kibicom zaserwowano. Było mi zwyczajnie wstyd, patrząc na to, co się na narodowym wyczynia. A że powtórzę, zażenowana i zawstydzona to ja się jednak bardzo mocno nie lubię czuć. A tak było tego wieczora. Dobrze, że było ciemno i prawie nikogo obok. Bo Michał myślał tak samo, Prezes również, ale i Wojtek. Wszystkim nam było okropecznie niewygodnie.
I dlatego myślę, że na dwoje babka powróżyła. Bo i był żużel, pożal się panie Boże, jaki, ale i go nagle nie było, bo po 12 biegu strajk zawodniczy nastąpił. Ale jednak przez te 12 odjechanych biegów trochę fajnej jazdy było. Jednak ponieważ generalnie nie szło Nickiemu Pedersenowi, więc znakomity zawodnik, któremu także nie kibicuję, ubrał się w szaty rzymskiego trybuna i do rebelii poprowadził. No cóż. Zawody się skończyły. Potem jeszcze była quasi-gala pożegnania pana Tomasza Golloba, który na tym dziurawym torze jednak błysnął.
Ale nie tak to powinno wyglądać. Nie tak, i nie w takich okolicznościach, przy sporach zawodników, którzy odmawiają zgody na dalsze występy, to się powinno odbyć. Stąd ta litania na początek stadionów różnych, gdzie to mogłoby się godniej odbyć. Nigdy nie kibicowałam panu Gollobowi. Ale że powtórzę, głupotą byłoby zwykłą nie doceniać zasług. I zwyczajnie uważam, że pan Tomasz Gollob zasłużył na lepsze i godniejsze pożegnanie z cyrkiem GP. Oglądałam quasi-widowisko i zwyczajnie było mi przykro. Bo nie tak żegna się mistrza, uwielbianego sportowca, mistrza speedwaya. Nie tak, nie w takich żałosnych okolicznościach. Jednak czy się pana Tomasza Golloba lubi, lub nie lubi, to jednak splendor i gala mu się należą. W Warszawie tego zabrakło. To była zwykła farsa tego, czym do tej pory Cyrki GP były. I jak nie lubię Nickiego Pedersena, to chyba dobrze, że przyjął funkcję trybuna (fucky latały w powietrzu, nawet mikrofonu nie trzeba było, żeby usłyszeć) i jednak zakończył tę żenadę. Bo jak mniemam to on. I na niego też babka wywróżyła.
Ja wiem, że wszystkie niedoróbki, czyli ogólnie mówiąc, ten straszliwy burdel na torze, to BSE, czyli właściciele praw do GP na żużlu, a tak po prawdzie to Ole Olsen, główny dyrektor i mentor wydarzenia. Bo to BSI było i nadal odpowiedzialne za całość organizacyjną zawodów jest. Od lat śledzę pływy żużlowe, więc wiem. Ale ta cała rzesza kibiców, która do stolicy nad Wisłą zjechała, wcale nie musi mieć tej wiedzy, i nagle odium byle jakiej imprezy spadnie na nas, Polaków.
Z całą mocą podkreślić trzeba, a jak podkreślenie nie wystarczy, to wrzeszczeć i machać flagami trzeba. To nie my.
To oni, Duńczycy. W co jest trudno uwierzyć, kiedy się zna i wie, jak w Danii wszystko funkcjonuje. Taka prawda. To oni. Że znów się powołam na słowa i zachowania Nickiego Pedersena, któremu nie kibicuję i którego do tej pory nie lubiłam, ale chyba na moment krótki polubię. To oni, Duńczycy, właściciele GP to sprawili, tę żenadę na narodowym, nota bene, paskudnym obiekcie. No cóż.
Polskiej ekipie pogratulować trzeba, bo dała radę. Osobne gratulacje Stali Gorzów, bo zawodnicy klubowi pokazali, że umieją jeździć. Ja jak zwykle Kapitanowi, Nielsowi, Matejowi i Bartkowi kibicowałam. Panowie, szacunek. Wielki i bardzo dobry prognostyk na ligę, bo liga to liga, i kibic na nią chodzi. GP to tylko smaczny dodatek.
I powtórzę trzeci raz, a było gdzie indziej zacząć, na innym torze, na innym stadionie.
Ale skoro babka na dwoje wróżyła, to wyszło tak, jak czary babki szły. Znaczy źle i komicznie. Bo ja w swoim życiu na żużlu różne rzeczy widziałam, ale takiej szopki, jak w W., to nigdzie i nigdy wcześniej. A trochę na różnych stadionach i imprezach czasu spędziłam.
I niestety, przyjdzie mnie się ostatecznie zgodzić ze słowem i sądem mego nader przyjaznego i przemiłego znajomego, że żużel dziś to cyrk w beczce. Owszem tak, ale tylko do cyrku GP to się zamyka, bo jednak liga to liga. No i Wandzia Kraków coraz lepiej sobie radzi. A to przecież II liga jest. No cóż, znów za jakiś czas się tam do niej wybiorę, do Wandzi, bo dla mnie tylko dwa kluby w tym kraju się liczą. Stal Gorzów, bo jeszcze jest jedna Stal, ale ta Gorzów to najważniejsza jest, no i Wandzia. Niech mnie nikt nie pyta o sportowe miłości, bo nic sensownego powiedzieć nie umiem. Tak jest i koniec.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.