Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Longiny, Toli, Zygmunta , 2 maja 2025

No i mamy finalistę jak się patrzy!

2015-05-16, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Zorzę pod Gorzowem zobaczył i sfotografował Bartłomiej Nowosielski, pracownik magistratu. I został finalistą prestiżowego konkursu fotograficznego. Gratulacje.

Grand Press Photo to taki konkurs, w którym chcą wziąć udział wszyscy, niewielu się decyduje, a ci co jednak tam startują, to i tak są wygrani. Bo się odważyli.

Odważył się pan Bartłomiej Nowosielski i od razu z tarczą. Bo został wyróżniony za fotkę zorzy polarnej, której w mieście nad trzema rzekami widać nie było, za to pod miastem jak najbardziej tak. Pan Bartek, bo tak do niego mówię, pojechał gdzieś tam obok, sfotografował i masz ci, no nie, nie babo placek, ale masz ci szczęsna to była decyzja, bo jest wyróżnienie.

Ja zazdraszczam rzeczy dwóch. No zwyczajnie i po ludzku zazdraszczam tej zorzy, na którą ja tu w mieście czekałam i się jej nie doczekałam, bo za jasno było. No i po drugie, tego wyróżnienia. Bo to jest znakomity prognostyk na dalszą drogę. Najpierw jest wyróżnienie, potem być może, i co daj panie Boże oraz ty mój dżinie z lampy Alladyna, nagroda, a potem to już kariera… Kariera i tego panu Bartłomiejowi życzę. Oraz jeszcze jednej rzeczy – aby magistrat docenił, że ma u siebie takiego fachmana, który umie i lubi robić zdjęcia. I może warto wykorzystać taką osobę dla miejskich celów.

Autorowi zdjęcia gratuluję, bardzo serdecznie. I mam nadzieję, że za jakiś czas o jakimś kolejnym wyróżnieniu lub, co bardziej bym chciała, o nagrodzie usłyszę. A że usłyszę, to jestem więcej niż pewna. Bo widziałam trochę foteczek pana Bartka i wiem, że ma dobre oko. Tak więc, raz jeszcze – wszystkiego miłego i do dzieła fotograficznego.

A teraz z innego kątka, kulturalnego będzie. Nie piszę na razie o pierwszym koncercie otwierającym III Festiwal Muzyki Współczesnej w FG, bo namysłu potrzeba i otrzepania się z emocji, a one długo w mojej głowie i sercu goszczą. Napiszę więcej po niedzielnym koncercie w kościele Chrystusa Króla. Tak bardziej rzeczowo i w innym miejscu, znaczy w zakładce „Kultura” będzie. Dziś pora na odpryski, albo inaczej na te rzeczy, na które w rzeczowym tekście miejsca niet.

Uwiódł mnie koncert mistrza Leszka Możdżera, choć zwyczajnie nie lubię, kiedy muzyk wkłada ręce do fortepianu. Bo nigdy nie wiadomo, czy podpórka nawet w Steinwayu koncertowym wytrzyma i nagle skrzydło nie opadnie i pianiście palców nie przytrzaśnie. A żal by było wielki. Mistrz Możdżer nie dość, że tam ręce wkładał, to jak ma w zwyczaju, zmieniał dźwięk instrumentu przez różne przedmioty, jakie układał na strunach. Daliśmy radę. Podpórka nie opadła. Ręce pianisty nie odniosły szwanku. Melomani mieli coś na kształt małej, wielkiej uczty. Mnie zwłaszcza do łez wzruszenia doprowadził utwór, kiedy pan Możdżer grał na fortepianie, a pan Maksym Dondalski, lider skrzypków FG, wtórował mu na skrzypcach. Jakby kto jeszcze nie wiedział, dla mnie skrzypce to instrument doskonały i najbardziej ulubiony. A już dialog fortepianu i skrzypiec właśnie jest rzeczą czarowną i cudną zarazem. Magią i mistrzostwem.

A potem przyszło dziwne zaskoczenie, bo po koncercie mistrza Możdżera sporo ludzi wyszło z FG. Nie posłuchali cudnego utworu prof. Marcina Błażewicza, nie posłuchali „Krzesanego” Wojciecha Kilara i nie dali sobie szansy, aby wziąć udział w bisie, kiedy to maestra Monika Wolińska zadyrygowała cząstką „Krzesanego” i miała nadzieję, że końcóweczkę utworu zaśpiewają gorzowianie. Nie zaśpiewali. Zaśpiewała maestra i zebrała huragan braw. No coś cudnego. I cudne było też to, że maestra podkreśliła znaczenie patrona festiwalu, czyli pana Wojciecha Kilara. Kilka razy podniosła partyturę. Ale sama partytura nie zagra, potrzeba aparatu muzycznego i kogoś, kto to wszystko ogarnie.

Zwyczajne okropne natomiast było i to, że jeszcze maestra na scenie była, jeszcze muzyka do końca nie wybrzmiała, a już się zaczęła rejterada z widowni. Czułam się mocno zażenowana, a zwyczajnie taką się czuć nie lubię. No co, MZK zamyka tramwaje i autobusy na kłódkę, zwija się asfalt? Nie ma jak dotrzeć do domu? No nie uchodzi mości państwo, nie uchodzi.

No i nie rozumiem również, jak można wyjść z koncertu po pierwszej części, kiedy się wie, że na afiszu jest jak wół – kompozycja prof. Błażewicza i „Krzesany” Wojciecha Kilara. Nie chcieć posłuchać takiej muzyki? Tylko zobaczyć gwiazdę? Dziwne. Ale cóż, trudno.

Kto muzykę lubi, a nie był, niech żałuje. Bo i jest czego.

A wieczór zakończył się w jazzowej piwnicy, gdzie zawitali muzycy FG. Z panem Waldkiem Żarowem, świetnym klarnecistą orkiestry FG, ucięłam sobie pogawędkę o żużlu, bo się nim interesujemy. Ale i byli inni muzycy. Zajrzał nawet pan Leszek Możdżer, co ucieszyło Prezesa bardzo. Bo jakby kto nie wiedział, pan Możdżer ma dość silne związki z miastem nad trzema rzekami. Jego rodzina do dziś tu mieszka, a on sam jako dziecko bywał tu na wakacjach. Nawet zaczynał jako dojrzały muzyk w jazzowej piwnicy. Znak tego jest w monografii klubu. Nawet zdjęcie pana Możdżera jest. Co prawda, trudno go rozpoznać, ale jest. Słóweńko niewielkie o tym gorzowskim rozdziale znakomitego jazzmana będzie na naszym portalu za jakiś czas można przeczytać. I tu jeszcze jedna uwaga – wielki muzyk, wielka gwiazda, a jednak bez gwiazdorskich manier. Bo to chyba tak z tymi wielkimi jest, że nie celebrują siebie.

No i jeszcze miało być o sprzątaniu w mieście, ale nie będzie, bo po co sobie dobre wrażenia psuć.

P.S. W mieście w weekend dużo się dzieje. Naprawdę nie warto siedzieć w domu. Choć, co prawda, maj zimny jest. Ale zawsze można wziąć kurteczkę i dawaj na imprezy, tym bardziej, że trochę ich jest i nawet za bilet nie trzeba płacić.

P.S. 2. A w domu awantury niet. Pierwszy raz. Co to jestem zaskoczona, i to mocno. Skrzydlate na koncercie były, autograf mistrza Leszka Możdżera dostały (ja się zastanawiam, jak, bo tłum był przy pulpicie z płytami spory był, ale na wszelki słuczaj nie pytam, bo i po co) i teraz same sobie słuchają jakiejś płytki z mistrza muzyką, co w domu wygrzebały. I tylko mnie instruują, cobym napisała, że na koncerty III Festiwalu Muzyki Współczesnej warto zaglądać, bo mogą nam się różne cuda wydarzyć. A festiwal potrwa do piątku. Może raz warto posłuchać skrzydlatych… No dobrze, już się nie odzywam, bo im przeszkadzam w słuchaniu muzy. No cóż, ja też jej słucham. Zatem, do zobaczenia na szlaku muzyki.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x