2015-08-19, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
No i w końcu jest ustawa, na którą ja bardzo czekałam. Mam na myśli ustawę dotyczącą krajobrazu, a właściwie dbania o niego.
W końcu jest szansa, że będzie normalnie. Może w końcu znikną te paskudne płachty, które udawały i udają wielkie bannery reklamowe. Może w końcu będzie można powalczyć o czystość przestrzeni publicznej? Bo jak do tej pory władze tylko wzruszały ramionami i tłumaczyły, że nie można nic zrobić, bo to własność prywatna, bo coś tam, bo coś i jeszcze coś. A tu masz ci babo placek, taka siurpryza. Ustawa się pojawiła, więc zasłaniać się niemocą, trzeba będzie zakasać rękawy i do roboty.
Co prawda już jakiś czas temu wielkie miasta, vide Kraków, przyjęły stosowne prawa lokalne i skutecznie zaczęły walczyć z reklamozą, jak się powszechnie już nazywa ten fakt, u nas mam nadzieję, to się teraz zacznie. Pożyjemy, zobaczymy…
A że ludzie generalnie są zmęczeni chaosem panującym w przestrzeni publicznej, świadczy prosty fakt. Otóż w sieci robi furorę cudnej urody graffiti z Białegostoku. Otóż na szczycie budynku czyjaś fantastyczna ręka namalowała małą dziewczynkę, która podlewa z konewki faktycznie rosnące tam drzewo. I co ważne, dodam, tam też są okna, a jednak nawet spódniczka, nawet najmniejszy detal nie zawadza o nie. A piszę nie bez kozery o tych drobiazgach, bo u nas straszy mimo wszystko mural z najbardziej znanym obrazem Andrzeja Wróblewskiego. Przez te nieszczęsne okna straszy. No i ja zwyczajnie Białemustokowi tej dziewczynki zazdraszczam… Wiem, że nie tylko ja.
No i z kolejnego kątka. Nie dałam rady być na niedzielnym koncercie muzyki dawnej, zresztą w tym roku tak się składa, że nawet Raju słucham w nieocenionej radiowej dwójce. Szkoda, że Preambulum już nie ma. Ale myślę sobie, że to jest pewna naturalna kolej losu, że takie zespoły kiedyś tam kończą życie. Kreatury w mieście na siedmiu wzgórzach też umarły śmiercią naturalną, kiedy lider wyjechał z miasta. Preambulum przestało istnieć, bo dziewczyny, które stanowiły trzon tego rewelacyjnego zespołu, były nim po prostu, dorosły, zaczęły w życiu robić coś innego, aniżeli tylko grać z zespołem. Jak mi ostatnio klarowała przemiła znajoma – zabrakło kontynuacji. Prawda. Zabrakło. Ale może liderce zwyczajnie nie udało się znaleźć chętnych? Może zabrakło wsparcia?
W każdym razie istotne jest, że z pejzażu kulturalnego ubył ciekawy, odrębny i rzeczywiście na bardzo dobrym poziomie zespół. Szkoda. I raczej nie sądzę, aby pojawił się jaki inny, bo zwyczajnie nie bardzo jest gdzie, nie widzę instytucji, pod skrzydłami której mogłoby się to udać.
No i po kolejne. Rzadko reklamuję kino Helios. Ale tym razem to zrobię. Jak nie macie pomysłu na wczesny wieczór, to jak w dym na Kino Konesera. Bo warto zobaczyć Jeana Reno w roli… dziadka, tak, tak dziadka. Leon Zawodowiec gra starszego pana, ale ujawnię, że trochę mu z Leona zostało.
No i jeszcze słówko o rewitalizacji. Przez dwie godziny tak zwanych konsultacji nie usłyszałam ani jednej propozycji rozwiązania problemów w mojej dzielnicy, która jawi się jako ta czarna dziura na mapie miasta. Ani jednej. Za to ciągle tylko podkreślano, że trzeba rozwiązywać problemy, a eksperckie oko pomoże. Tylko ktoś zapomniał powiedzieć, jak, jak socjalizować choćby tych, co zalęgli się koło Biedronki w nadziei na jakieś drobne na kolejną nalewkę, choć w istocie trunki, jakimi się ci zalęgnięci raczą, nie mają nic wspólnego ze szlachetnym trunkiem, jakim rzeczywiście nalewka jest.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.