2015-09-03, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Sezon się zaczyna. Znaczy kulturalny, bo tak ma, znaczy instytucje tak mają, że na ogórkowy czas przysypiają, a od września na nowo. No i super. Bo kilka rzeczy należy ustawić we właściwych ramach.
Dziś o dwu rzeczach chciałabym. Pierwsza taka, że Filharmonia Gorzowska poinformowała, co i jak się w trakcie roku dziać u niej będzie. Co i jak, to więcej przeczytać można na naszym portalu echogorzwa.pl. Ja chciałabym jednak zwrócić uwagę na wyliczenie. Na statystykę i pozwolę sobie przytoczyć liczby: „Instytucja podsumowała także ubiegły sezon, podczas którego odbyło się 127 wydarzeń, w których udział wzięło blisko 30 tys. widzów. FG zagrała 33 koncerty klasyczne dla 14 308 słuchaczy, co jest wynikiem wręcz znakomitym, bo oznacza blisko 80 procent zajętych miejsc. Dziewięciu koncertów kameralnych wysłuchało 805 melomanów. Sporym zainteresowaniem cieszyły się także otwarte próby, bo w sześciu takich wydarzeniach udział wzięło 381 słuchaczy. FG podaje także, że w działaniach edukacyjnych udział wzięły 13 552 osoby, czyli dzieci, ich rodzice lub innych opiekunowie. Poza tym w 11 koncertach familijnych uczestniczyło 3 199 osób, 9 069 osób posłuchało 21 audycji muzycznych „Uwaga Geniusz” a 1 284 osoby „Muzycznie raczkowało”, czyli wzięło udział w kształceniu muzycznym zupełnych maluszków”. To tylko goła statystka, twarde dane, z którymi trudno, a wręcz nie można dyskutować.
Dlaczego nie można? Ano z prostej statystyki liczb i procentów od nich. Wynika bowiem z nich jedno, że nie mają racji ci, co bajają, iż taka instytucja, z definicji propagująca wysoką kulturę racji nie ma i należy ją zamknąć?, zmienić?, reformować?, przestawiać na inne tory typu operetki lub fokstroty? Nie, nie można, bo uczestnicy wydarzeń różnych udowadniają, że akurat potrzeba działania właśnie takiej instytucji jest jak najbardziej uzasadniona i potrzebna.
Bo w tym z pozoru tylko robotniczym mieście wyrosła całkiem niezła ekipa, która nie pojechała szukać szczęścia i finansowej gratyfikacji za pracę w Londynie czy innym Edynburgu, ale została tu i tu pracuje oraz mieszka. I bywa w FG w różny sposób – bo jako sami na koncertach albo jako sami i z dziećmi na familijnych, albo ich dzieci i opiekunowie – może dziadkowie na Raczkowaniu.
I teraz bardzo bym chciała, aby ktokolwiek z ludzi władzy, znaczy z Rady Miasta, w rzetelny i uargumentowany sposób powiedział tej całkiem pokaźnej rzeszy, że należy zamknąć FG. Zamknąć, bo jest droga, bo rzadko kto tam zagląda, bo coś tam.
Zwykłe suche liczby pokazują, że bajanie o tym, że w FG nic się nie dzieje, przeczą prawdzie. Ja tam bywam często, nader często i wiem, że tam cały czas się gotuje. Bo ciągle coś się fajnego dzieje. Bo Muzyczne Raczkowanie, bo próby otwarte, bo w końcu koncert. Mnie, melomance koncert jest potrzebny jak kani dżdżu. Nie ma bowiem nic lepszego, niż słuchanie muzyki na żywo.
I jeszcze jedna rzecz. W kontekście muzyka na żywo, koncertowa z udziałem orkiestry. Już drzewiej panowie szlachta sobie sprawę zdawali, że po tych zawieruchach wojennych, w jakich na chwałę Rzeczypospolitej walczyli, zdawali sobie sprawę, że rzeczą ważną jest budowanie prestiżu domu. A jak budowali? Ano przez kulturę wysoką. Przez fundowanie sobie domowych orkiestr (też malarzy i to dobrych). I dobrze one działały, ślad w literaturze muzycznej jest. Ale i ogólnej, tej w dziennikach, pamiętnikach i listach panów szlachty. Tych, na które się często powołujemy, a racji w argumentach niet.
Dlatego zanim ktoś w mieście podejmie brzemienną w skutki decyzję i zamachnie się na FG, na jej linię programową, niech się pięć, albo dziesięć razy zastanowi. Bo chcemy mieć łatkę miasta parafiańskiego? Miasta w nowym wydaniu tylko festynów? No chyba nie. Ja w każdym razie memu miastu przysposobionemu tego nie życzę.
I teraz docieramy do drugiej rzeczy. Do myślenia o kulturze wysokiej. Pięknie napisał o tym Jacek Dehnel w najnowszej Polityce. Wybitemu poecie, pisarzowi i tłumaczowi, a przy okazji Ambasadorowi Języka Polskiego za przykład posłużyły reklamy Wrocławia – stolicy kulturalnej Europy na rok przyszły. Zgadzam się z panem Jackiem w całej rozciągłości. Bo kultura to nie rozrywka, to nie jarmark. Kultura bowiem, to świerzbienie mózgu, to drżenie, to pytania, to niepokój, to ciągłe myślenie, co dalej. To też i obawa.
I tego sobie cały czas życzę, tej obawy i niepokoju, nawet przy filetowaniu łososi w Norwegii. Bo nawet tam, filetując te łososie, to mnie jednak mózg będzie bolał. Bo jak FG zagra kolejny raz dla przykładu tylko Jowiszową Mozarta, to ja się będę zastanawiała. A przecież po filetowaczce ryby nikt się takiej refleksji nie spodziewa. Bywa.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.