2015-09-14, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Mam to szczęście oraz nieszczęście mieszkać w mieście, które cały czas nie wie, czy jest duże, lub też małe. Bo nie wie, a ktoś, kogo szalenie lubię, nie chce mnie w tej rozterce myślowej pomóc.
Myślenie o sztuce polega na tym, że lubi się coś, co jest nieoczywiste, coś, co zmusza do świerzbienia mózgu, coś, co wymaga wysiłku. Coś, co powoduje, że nie, nie zgadzam się, na bylejakość, na sztancę, na proste wzory, na kicz literacki, kicz muzyczny, każdy zresztą kicz. Bo jak mawiają znający – kicz sztuką szczęścia jest i basta.
Dlatego chyba pora przyszła, aby wyznać. Otwartym tekstem. W mieście naszym jest kilka instytucji, gdzie właśnie nie czuję się zażenowana. W moim rankingu na pierwszych miejscach są: Teatr Osterwy, Filharmonia Gorzowska, Jazz Club Pod Filarami, nieistniejący już Lamus, obecnie Galeria prowadzona w ramach Miejskiego Ośrodka Sztuki przez Zbyszka Sejwę, Muzeum Lubuskie i jego działania, bywa Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna. Także Mała Galeria GTF… O Centrali nie wspominam, bo to nieco inny kaliber, i kategoria. Bo też. Oraz kilka małych dziupelek, co fajne rzeczy robią.
No i wyszło mnie, że jest wielka paleta instytucji i ludzi, którzy w „kulturze w mieście robią” i ich działania są ciekawe. Na tyle, aby nie czuć się prowincjonalnie. Bo każda z tych instytucji, albo dziupelek zaprasza na coś odrębnego, coś jedynego, coś ciekawego. Owszem, niektórym zdarzy się opustka, jakiś błąd, ale nie myli się ten, kto nic nie robi. A w mieście wielu ludzi, wiele fajnych rzeczy robi. I dlatego też trudno jest wybrać i nazwać coś, co jest jedyne i ostatecznie jedyne.
Mnie potrzeba dobrej muzyki, dobrego teatru, dobrej wystawy, dobrej dyskusji, dobrego szlaku, dobrego towarzystwa, dobrej książki, czasami, nawet często zachwytu poetyckiego. I może to dziwne, ale w mieście nad trzema rzekami to mam. O literaturę, w tym poezję, sama sobie zadbam. O resztę dbają instytucje. I naprawdę robią to dobrze, no może poza jedną galerią, która cały czas prezentuje program „Od Sasa do Lasa”. Ale skoro się ktoś na to zgadza, to ja nie dyskutuję. Powtórzę, inni wiedzą, co chcą, prezentują ciekawe rzeczy, zażenowanym nikt się nie czuje. I to jest najważniejsze.
Byłoby super jeszcze, gdyby władze zadbały o spuściznę historyczną i kulturową, tu mam na myśli wille pofabrykanckie, ale i cmentarz, ale i kamienice. Tego się chyba nie doczekam. A szkoda, bo to też kultura jest.
Dlatego powtórzę, mam to szczęście oraz nieszczęście mieszkać w mieście, które nie wie, czy jest duże, lub też małe. Bo duże jednak dba i to w widomy sposób. Małe nie, bo nie wie, co ma i o co należy zadbać. No cóż..
A teraz z innego kątka. Już wiem, gdzie blisko miasta nad trzema rzekami jest raj. Tych rajów zresztą jest dużo. Bo i Kabatki, bo Barlinek, bo Ameryka nad Wartą, bo Twierdza, bo Dąbroszyn, bo Słońsk, bo lasy obok miasta w widłach Obry i Warty, bo Bledzew z jego pięknym pomnikiem św. Jana Nepomucena, bo Międzyrzecz… Wymieniać zresztą, tu blisko, tylko o rzut kamieniem albo okiem miejsc interesujących, wartych odwiedzenia, to papirus. Do tego papirusu właśnie dopisuję Drawieński Park Narodowy. Byłam tam kiedyś, wówczas potępieńczo lało, ale dałam radę. A jak teraz dotarłam do Starego Osieczna, pogapiłam się na Czarne Jezioro, w rzeczywistości na szmaragdową toń, patrzyłam na Płocicznę, to nie mam złudzeń. Raj. I przy okazji nowy fiś. To tylko 50 km od miasta na siedmiu wzgórzach, ale tam jest wszystko. Wszystko, co turysta chce mieć. Pagóry okropne. Rzeki piękne. Szlaki oznaczone – co dziwne. Miejsca do odpoczynku – czyste i zadbane – co jeszcze bardziej dziwne. W tę cudną krainę utkaną z wody, drzew, pagórów, lasu i o dziwo grzybów, bo się pokazały, wybraliśmy się w doborowym towarzystwie Klubu Nasza Chata, tym razem gościliśmy także nowe twarze, mam nadzieję, że zagoszczą z nami częściej. Ja wiem jedno. Chcę tam wrócić. Chcę połazić po szlakach, poplątać się po bezdrożach. To tylko 50 km od miasta na siedmiu wzgórzach. Tylko i aż. Ale to kolejny raj, do którego trzeba wracać.
P.S. Nie piszę specjalnie o tym, co się dzieje w rzeczywistości dotykalnej i na tę chwilę. Piszę o sztuce, bo bez niej nie potrafię, oraz o raju – natura się nazywa. Bo bez tego też nie potrafię. I jak w końcu wygram jakieś miliony, to jednak nie pojadę mieszkać do Zakopanego, tylko do Starej Węgorni. A jak turyści do mnie zajrzą, będę szczęśliwa.
P.S. 2. Stali lokatorzy mego domu, znaczy stworzenia skrzydlate oraz Dżin już nie z lampy Alladyna, ale mego czarnego imbryka do herbaty, tylko w głowy się pukają i jednym głosem mówią… Ochwat zdurniała ze szczętem. No cóż, może i tak. Ale jezioro Czarne, w istocie szmaragdowe oraz Stara Węgornia warte są tego. Na twierdzę będę zaglądać, bo dni bez twierdzy, to dni stracone.
P.S. 3. O ważnym święcie nie wspominam. Ale jest. Ja świętuję.
Miastu przybędzie kolejny honorowy obywatel. Ten zaszczyt przypadł panu senatorowi Władysławowi Komarnickiemu.