2015-10-06, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
W krótkim czasie odeszły na Niebieskie Łąki dwie osoby, które były niezwykle ważne dla landsbersko-gorzowskiego pojednania, wybaczenia, zrozumienia i świetnej, modelowej wręcz współpracy. Jedną pożegnano z honorami przystojącymi wielkiemu miastu, drugą jednak zlekceważono.
Wczoraj we Vlotho w Nadrenii-Północnej Westfalii w Niemczech, w ostatnią drogę odprowadzono panią Ursulę Hasse-Dresing. To właśnie pani Ursula, która po Hansie Beske objęła kierownictwo BAG, czyli ziomkostwa byłych mieszkańców Landsbergu, dziś Gorzowa, świadomie znów łamię konwencję złośliwca, bo o poważnych sprawach w niepoważny sposób pisać nie przystoi. To ona doprowadziła do dialogu, do bardzo owocnej współpracy – Dzwon Pokoju, Maryśka z wiadrami, czyli fontanna Pauckscha na Starym Rynku, zgoda byłych mieszkańców na przecięcie parku Kopernika, w istocie największego landsberskiego cmentarza drogą szybkiego ruchu, to ona szła w korowodzie z okazji 750-lecia miasta, to ona mówiła ważne słowa o konieczności pojednania, zrozumienia i wybaczenia. Nie urodziła się tutaj, ale miała Gorzów za swoje miasto. Kiedy zdrowie jej odmówiło możliwości podróży nad Kłodawkę, godnie ją zastępowała Christa Greuling. Obie bardzo ważne w polsko-niemieckim dialogu. Obie bardzo lubiane. Los sprawił, że do Pana pierwsza poszła pani Christa Greuling. I miasto stać było na wysłanie oficjalnej delegacji z wiceprezydentem miasta na czele. A kiedy odeszła do tego samego Pana Ursula Hasse-Dresing, to tego samego miast już nie było stać na takowe zachowanie.
Na pogrzeb pani Ursuli pojechał Jacek Jeremicz, niegdyś jeden z głównych oficerów kontaktowych magistratu z BAG. Jest germanistą, miał bardzo dobre kontakty z landsberczykami, dlatego na pewno i tak sam z siebie by pojechał. Miasto to wykorzystało.
Panu Jackowi dzięki, że jednak ktoś nas tam reprezentował. I nie chciałbym, aby kolejne słowa odebrał źle, bo nie do niego one są kierowane. Dzięki za obecność, bo choć nie miałam okazji osobiście go o to poprosić, to także i mnie tam reprezentował…
Mnie zwyczajnie zadziwia to, że władze dużego skąd inąd miasta, nie uznały za pilne, słuszne i potrzebne oraz godne siebie wystawienia oficjalnej delegacji na pogrzeb wybitnie zasłużonej obywatelki, pani Ursuli Hasse-Dresing. Nie stać było miasta na wysłanie oficjalnej delegacji, której powinien przewodzić prezydent, jeśli nie on sam, bo mocarnie zajęty może być, to jego zastępca. Ta delegacja powinna się składać z kilku osób, które z panią Ursulą współpracowały, jak choćby Lidia Przybyłowicz – była dyrektor wydziału kultury, osoba, która bardzo szybko zrozumiała, że dobre kontakty z BAG mogą się tylko korzyścią dla miasta okazać, co się stało w istocie. W oficjalnej delegacji powinien pojechać też Robert Piotrowski, bo on także pomagał przecierać szlaki. Jeszcze kilka innych osób się by też znalazło. Bo i pan Leszek Rybka rękę do tego dzieła dołożył. O byłym prezydencie Tadeuszu Jędrzejczaku słów specjalnych nie piszę, bo to dla mnie jest oczywiste. Miasto z klasą powinno akurat jego w pierwszej kolejności zaprosić do oficjalnej delegacji, bo za jego czasów to się stało. Ta cała modelowa akcja porozumienia. No i jest jeszcze na tej liście też pan Ryszard Bronisz, jest też Dariusz Barański, dziennikarz, germanista, też zwolennik i propagator porozumienia. No i przy okazji nie wolno zapomnieć o panu prezydencie Macieju Henryku Woźniaku. Bo Maryśka z wiadrami, to jego dzieło. To jego czasy. Jaka piękna byłaby polska delegacja, aby panią Ursulę pożegnać.
Ale nie, jednak nie. Dobrze, że choć pan Jacek tam był. Ale moim zdaniem, nie tak powinna wyglądać oficjalna delegacja polskiego dziś miasta na pogrzebie najważniejszej po Hansie Beskem osoby, która rzeczywiście doprowadziła do zmiany postaw nas tu w Gorzowie wobec Niemców. Byłych mieszkańców, byłych, ale przez ostatnie dwa dziesiątki lat znów naszych, znów tutejszych, znów u siebie. Bo my i oni zrozumieliśmy, że to nasze jest jednak najważniejsze. Że zarówno oni, jak i my jesteśmy u siebie.
U siebie dla nich znaczyło tyle – zbieramy pieniądze na to, aby pomagać w ważnych dziełach dla tego miasta, mieć możność chodzić po ulicach i nawet czasem wejść do własnego domu, w którym dziś mieszkamy my, Polacy. A tak bywało wiele razy. Gorzowianie bowiem bardzo serdecznie gościli byłych właścicieli. Sama byłam na kilku takich mocno nieformalnych, prywatnych spotkaniach – było dobre jedzenie, były pogaduszki. Było serdecznie. Dla nas – super, że możemy…
Oczywiście obie strony bardzo dokładnie pamiętały i pamiętają historię i jej odium. Historia, zwłaszcza ta wielka, ma tak, że mieli i miażdży. Historia, ta mała, ma tak, że pamięta, ale potrafi wybaczyć, zwłaszcza tym, którzy w tamtym czasie byli dziećmi. Bawili się misiami, albo kotkami. I właśnie ta historia łączy, naprawia, sprawia, że światy są lepsze. Sprawia, że ludzie się kontaktują, zaczynają czuć do siebie sympatię. Rodzą się nowe więzy.
Właśnie pani Ursula Hasse-Dresing była architektką takich porozumień. Wcześniej pan Hans Beske. Dlatego tym bardziej nie rozumiem zlekceważenia jej ostatniej ziemskiej drogi. Dla mnie, mieszkanki tego miast od 15 lat, mam na myśli meldunek, a obecnej znacznie wcześniej, takie zachowanie władzy to policzek. Bo władza tam powinna być.
Władzy nie było. To wstyd i jednocześnie czytelny sygnał. Nas już te historie nie interesują. To przeszłość. Szkoda.
Ale jednocześnie głupia, niczym nie wytłumaczona relatywizacja. Bo na pogrzeb pani Greuling jednak oficjalna delegacja pojechała, na pogrzeb pani Hasse-Dresing już nie. Dziwne. I kompletnie niezrozumiałe. Bo tak nie powinno się stać. Bo należało godnie pożegnać architektkę porozumienia między dwiema od zawsze zwaśnionymi nacjami. Architektkę kontaktów, dzięki którym Gorzów był uznawany za modelowy wręcz wzór porozumienia. Za wzór i trop, który w Polsce, tym dziwnym kraju, był doceniany i wskazywany oraz wychwalany za najlepsze rozwiązanie. I wskazywany jako wzór. No niestety, wzoru już nie ma. Wzór nie wytrzymał wzorca.
Nie udało się tym razem. Następnych już nie będzie. I jak obecna władza uruchomi znów Dzwon Pokoju, to on dla mnie będzie brzmiał fałszywie, zwłaszcza 30 stycznia. A to już niedługo.
Wstyd i żenada. A ja zawstydzona i zażenowana czuć się nie lubię. Jak i opluta takoż.
P.S. Umarł Henning Mankell, mój ulubiony pisarz kryminałów ze Szwecji. To on stworzył postać komisarza Kurta Wallandera z Ystad, miasta do którego polskie promy zawijają. To właśnie ten pisarz i jego bohater zapoczątkowali modę na skandynawskie kryminały. Na długo przed „Millenium” Stiega Larssona czekało się na kolejną książkę Mankella, ja przynajmniej tak miałam i trochę moich znajomych oraz prywatna rodzina. Henning Mankell pokazał Szwecję inaczej, po nim poszli inni. Mnie osobiście będzie brakowało jego prozy, nie tylko kryminałów zresztą. Wszystkim fanom wyrazy współczucia po świetnym pisarzu.
To nie był dobry dzień…
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.