2015-10-12, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
I Liceum Ogólnokształcące w mieście zainaugurowało 70. urodziny. Lataniem po parku Kopernika. Wykręcili 70 kilometrów. No i gratulacje.
Latali, znaczy biegali, absolwenci, profesorowie szacownej szkoły, uczniowie i jeszcze inni, których nie znam. To jeden z bardziej sympatycznych sposobów na świętowanie. Bo łączy wiele różnych aktywności. Za chwilkę niewielką wystawa, zresztą świetna. Potem uroczystości oficjalne, spotkanie w klasach, bal. Jednym słowem, będzie tak, jak powinno być. Trochę dla ludzi, trochę dla pamięci przeszłości, trochę dla innych, żeby pozazdrościli, że do Puszkina nie chodzili, oraz bardzo dużo dla samej szkoły i samych siebie.
Nie będzie żadną tajemnicą, że w mieście nad trzema rzekami są tak naprawdę dwie szkoły, które przez lata wyznaczały trendy – to I LO i II LO. Przez długi czas to były kuźnie inteligencji. Tak, tak, inteligencji. Bo jeśli nawet nie po drodze mnie z takimi ludźmi, jak choćby pan Marek Jurek, to nietaktem i okropną nieprawdą byłoby pomijać znakomitości z prawej strony polskiej polityki. Akurat I LO ma wśród swoich absolwentów postaci niepospolite. No i teraz właśnie te osobistości zjadą do miasta, aby świętować już 70. rocznicę znakomitego ogólniaka. Ja zazdraszczam i gratuluję. Oraz doceniam mocarny wkład w kształcenie mądrych, zdecydowanych i w generalności światłych ludzi. Ludzi, którym ta szkoła pokazała możliwości i drogi rozwoju.
A że latali po parku, to tylko świetnie. Po wystawie słów parę także napiszę, ale w innym miejscu. Bo jako nieabsolwentka mogę tylko śledzić otwarte wydarzenia. A one i tak są maksymalnie ciekawe, warte wspomnienia. I upamiętnienia. A balu, szampańskiego, do białego rana życzę wszystkim.
I z innego kątka będzie. Tuż obok miasta jest miasteczko. Miasteczko ma tego pecha, że ciągle tam się coś zmienia. Był wielki garnizon, jest mały. Stacjonowali Rosjanie, już nie, i chwała Bogu, nie stacjonują. Obecne wieści są takie – Amerykanie zastacjonują. AMERYKANIE. Ponoć w miasteczku ma być baza amerykańskiego kontyngentu. Tak plotka, ale i nie plotka głosi. W miasteczku poruszenie. Bo Amerykanie, ich obecność w miasteczku, to myk do troszeczkę lepszego świata. Wszyscy tak myślą. Mają swoje prywatne intencje. Ja mam jedną. Niech się ludziom w głowach nie gotuje, bo nic z tego nie urodzi. Amerykańscy żołnierze trochę tam posiedzą, i tylko tyle. Bo jak się po miasteczku rozejrzą, to odkryją, że trafili do takiego miejsca, jak baza Bagram w Afganistanie, ale takiego spokojnego, gdzie nikt nie strzela, ale i nic się nie dzieje. I wówczas, po pewnym czasie, wszystko znormalnieje. Amerykanie będą sobie w miasteczku stacjonować, w wolnych chwilach będą się ruszać do sąsiada, do miasta. I tylko tyle.
Chyba, że państwo islamskie znów się mocno obudzi, czego nikomu nie życzę. Bo to już będzie bieda.
I z kątka trzeciego. Nie lubię wyborów.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.