2016-01-02, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Nowy rok przyniósł nam bałagan na ulicach, mgłę jak w Londynie i kolejny odcinek qui pro quo, jaki trwa w kwestii kładki przy moście kolejowym. Teraz miasto obiecało, że ją wybuduje.
Od trzech lat magistrat przepycha się z kolejami o uruchomienie kładki na moście kolejowym, wygodnym skrócie z centrum na Zawarcie. Kolej konsekwentnie odmawiała remontu kładki, bo ponoć nie była częścią mostu. Pokrętne stanowisko, ale cóż trudno, tak się porobiło z kolejami, że gadają, co chcą i robią, co chcą.
Teraz miasto zapowiedziało, że kładkę wybuduje, bo potrzeba i już. No i dobrze, trzymam kciuki za powodzenie, bo przynajmniej będę miała bliżej na żużel. Ale z drugiej strony uważam, że to nie miasto powinno płacić za ten remont, tylko kolej właśnie, bo przecież kładka to część mostu jest. Szkoda, że koleje tego nie rozumieją.
A teraz o czymś innym będzie. Choć dalej o kolejach. Bardzo mnie się podoba imię pociągu, który łączy miasto na siedmiu wzgórzach z grodem smoka. Otóż to Osterwa. No i jak pięknie się poukładało. Bo u nas jest Teatr Osterwy, a tam mieszka rodzina Juliusza Osterwy, jego wnuczka Matylda, która kilka poważnych lat temu odsłaniała pamiątkową tablicę w teatrze właśnie. Nie wiem, kto błysnął wiedzą, ale trafił w dziesiątkę. Ciekawam tylko, jak długo ów Osterwa pojeździ, bo koleje mają fatalny zwyczaj stałego manipulowania z rozkładami jazdy. I z reguły każda kolejna zmiana jest mniej korzystna dla podróżnych – vide połączenia z miastem księcia Jana. Rozkłady są tak poukładane, że albo się przyjeżdża na chwilkę po odjeździe Bombardiera do stolicy kraju na zachodzie, albo czeka kilkadziesiąt minut. A koleje ościennego kraju jakoś nie manipulują i nie zmieniają co chwilkę rozkładów, bo tam tak jest, że jak coś trybi dobrze, to po co przy tym manipulować, no po co…
A skoro już jestem w mieście w widłach Warty i Odry z dopływem Postomii, to pragnę poinformować, ze nazwa Kostrzyńskie Pompeje stała się znakiem kostrzyńskiego muzeum i została opatentowana. No i bardzo dobrze, bo już jakaś zmyślna firma zapragnęła sobie tę nazwę przywłaszczyć i robić na niej pieniądze. Dodam tylko od siebie, że zdaniem historyków określenie to jest na wyrost. Ale skoro podoba się muzealnikom, nie dyskutuję na ten temat, bo i po co.
No i znów z miejskiego kątka. Otóż zaczynają się pewne ruchy przy kamienicy po Lamusie. Zakład Gospodarki Mieszkaniowej zleci opracowanie planu wzmocnienia stropów, a remont ma się odbyć w tym roku. No i bardzo dobrze, bo to zwyczajnie wstyd, aby śliczny budynek niszczał tak sobie. Nie bardzo jeszcze wiadomo, albo magistrat nie chce o tym mówić, co tam po remoncie będzie. Ja cały czas słyszę tylko słowa żalu, że Kamienica Artystyczna Lamus zakończyła życie i zniknął wyrazisty znak kulturowy oraz instytucja, w której stale coś się działo. Ostatnio znów takie słowa usłyszałam od osoby, która nie była bywalcem, nie spędzała tam Bóg wie ile czasu, ale przychodziła na ciekawe wystawy, na spotkania literacki i podobne wydarzenia. Szkoda. A skoro przy kulturze jestem, to właśnie klub Jedynka już się otworzył na rogu ul. 30 Stycznia i Chrobrego. No i moim zdaniem były sklep na siedzibę klubu, to jednak nie jest za bardzo trafiona inwestycja. Jakoś nie przekonują mnie przeszklone okna, jakoś w dawnej Jedynce było przytulniej. No i jak fama głosi, nie tylko ja tak uważam.
P.S. Dziś w Jazz Clubie jam session, w którym udział bierze cała czereda młodych muzyków. Ze znanych nazwisk można wymienić pianistę Michała Wróblewskiego. Godzina początku jak zawsze ta sama, czyli 19.30, a w istocie 20.00, wstęp wolny.
Siedziałam sobie spokojnie przy komputerze, aż tu nagle moje ucho złowiło rytmiczne odgłosy. No i się ucieszyłam. Na podwórku nie całkiem pięknym pojawiły się dzieci.