2016-03-12, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Nie do wiary. Po milionie lat w końcu rusza budowa czegoś tam przy ul. Warszawskiej. W końcu się udało.
Szłam sobie wolnym krokiem do FG, żeby w generalności posłuchać jednej rzeczy, a tu nagle zaskok. Obok słynnej działki przy ul. Warszawskiej wyrosła barykada kontenerów mieszkalnych, co jest widomym znakiem, że rusza budowa. Mam tylko nadzieję, że nie powstanie kolejne straszydło w typie galeria i milion kolejnych sklepów. Nie sądzę jedna też, żeby powstało cudo skończone w typie czarnego apartamentowca stojącego przy ul. Łużyckiej. OK., najważniejsze, że coś tam w końcu powstanie i trzeci rzut samosiejek jednak nie osiągnie wieku rębnego.
A teraz z innej mańki. Piszę manki, bo o kątku lub innych mowy nie ma. Chodzi mnie o filharmonię. Ja w nieskończoność powtarzam, że nie ma przymusu przychodzenia na koncerty. Nikt za nikim z kałachem nie stoi i nie terroryzuje, że w piątek to mus. A piszę o tym dlatego, że było mi zwyczajnie wstyd w ostatni wieczór. Kątem oka łowiłam blask komórki, na której jakaś młoda kobieta przez całą pierwszą część coś robiła. Nie wiem, grała, wysyłała maile, gadała przez komunikatory… Coś. Gdzieś tam siedział ktoś, kto się potwornie nudził, bo się kręcił tak, że aż wszyscy w FG słyszeli. Miałam to nieszczęście, że obok mnie siedziała młoda kobieta, która towarzyszyła starszej pani i nieustannie komentowała. „Byka na dachu” określiła mianem – ciężki kawałek. Ale szczytem wszystkiego było stwierdzenie, że gość wieczoru Ilian Garnet, rewelacyjny skrzypek – rzępoli i mógłby już przestać. O sprawdzaniu czasu, kiedy skończą się „Obrazki” nie wspomnę, bo i po co. Ale potem wydarzyło się coś znacznie gorszego. Ledwo maestra Monika zeszła z podium dyrygenckiego na równe nogi poderwała się jakaś ekipa i dawaj do szatni. Ludzie, to nie telewizja, jak dyrygent stoi na scenie i muzycy są także, to się siedzi, albo stoi – w zależności od sytuacji, ale się nie leci do szatni. Bo to wstyd i obraza dla artystów.
Powtarzam – nie ma konieczności chodzenia do filharmonii, nie tylko w mieścince naszej, ale wszędzie indziej. Są inne sale koncertowe, są w końcu kluby disco-polo. Tak się bowiem składa, że iluś ludzi przychodzi co piątek, żeby sobie jednak dobrej i czasami trudnej muzyki posłuchać tak, jak się jej powinno słuchać.
A skoro w kwestii FG jestem, to dodam tylko, że coraz więcej ludzi w mieście jest dumnych z tej instytucji. Dumnych, bo z różnych stron dochodzą do nich głosy, iż ktoś tam gdzieś tam słyszał, że to naprawdę dobra orkiestra i ktoś tam skądś tam się wybiera na koncert, bo za jakąś chwilkę kolejny cymes – czyli rumuńskie cymbały. Ale o tym będzie przy innej okazji.
P.S. Przeraża mnie to, co się w naszym kraju dzieje, coraz bardziej przeraża…
Siedziałam sobie spokojnie przy komputerze, aż tu nagle moje ucho złowiło rytmiczne odgłosy. No i się ucieszyłam. Na podwórku nie całkiem pięknym pojawiły się dzieci.