2016-03-18, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
To była wiadomość dnia. Wojewoda uchylił wadliwą uchwałę o likwidacji placówki dla maluszków z trudnych rodzin. Prawnicy wojewódzcy się pochylili i uznali, że jednak to nie tak.
Placówka Wsparcia Dziennego, bo o tę chodzi, to taki przytulny kącik, w którym wspierano i wspiera się cały czas maluszki, małe i nieco mniej małe, bo do piątego roku życia dzieciaczki z trudnych rodzin. Jedyna taka placówka w regionie. Jedyna i wzorcowo działająca. Wiem, o czym baję, bo byłam tam kilka razy. Nie było nigdy skarg na działalność, raczej odwrotnie. Wszyscy chwalili. Bo z sukcesami buduje kruchą tożsamość maleńkich, bo uczy dobrych zachowań, bo wszyscy byli przeszczęśliwi, że ktoś wziął na swoje barki trudne zadanie, jakim jest pokazać codzienność inaczej, aniżeli znaną z własnego domu, domu niekoniecznie spełniającego podstawowe zadania. Były wycieczki, torty na urodzinki, ale i trudna rzecz, jak nauczyć malusich operowania widelcem. Jednym słowem sukces na miarę województwa.
A potem nagle, niczym diabeł z pudełka, Rada Miasta została postawiona przed faktem – likwidujemy. Rada nie bardzo wiedziała, o czym ma zadecydować. Bo nikt z radnych tam wcześniej nie był. Rekomendowała tę uchwałę pani dyrektor GCPR, czy jakkolwiek się owa jednostka teraz nazywa, bo trudno nadążyć ze zmianami, jakie się w magistrackiej strukturze dokonują. Rekomendowała, to zbyt eufemistyczne określenie. Pani dyrektor, nie dość, że nie była przygotowana, to zwyczajnie wymyślała. Wymyślała powody, aby placówkę w tym kształcie zlikwidować i przekazać w ręce organizacji pozarządowej.
I słowem nie wspomniała, że jakiś czas wcześniej w zbójecki sposób odbyła w placówce wizytę z pewnym księdzem, który zachowywał się jak pan na włościach. Nie powiedziała tego radnym. No i rada zagłosowała, jak zagłosowała. Wyszło – likwidujemy. A przy okazji w moich i nie tylko moich oczach skompromitował się pewien pan radny, który pojechał przy tej okazji wobec dobrych pedagogów takim językiem i takimi określeniami, jakie przystawały do minionego ancien regime’u. Dziwne, bo radny młody jest. Ale widać stary reżim wiecznie żywy.
Szczęściem wojewoda uchwałę uchylił. Owszem, magistrat może się odwoływać od tej decyzji. Ale jak się poczyta długie uzasadnienie uchylenia, to raczej nie warto. Bo po co się blamować. No ja nie lubię się czuć zażenowana.
Myślę, że magistrat powinien przełknąć gorzką pigułkę porażki, przyznać do winy i dać pracować dalej fachowcom w tej placówce dla dobra dzieci.
Ale myślę też, że szeryf powinien wezwać na dywanik panią dyrektor GCPR i dość ostro upomnieć. Bo jeśli pani dyrektor chce coś likwidować, zmieniać, to powinna się do tego rzetelnie przygotować. A nie tkać swoje wystąpienie z głowy, czyli za klasykami idąc, z niczego. W języku słowników poprawnościowych takie wystąpienie określa się twardo. Jak kto będzie zaciekawiony, podam listę. Słowników znaczy.
Za likwidowaną placówką opowiedziało się tak wiele różnych ludzi i środowisk, że magistrat, powtórzę, powinien sobie odpuścić. A jak chce mieć w mieścince naszej krakowską Siemachę, to też może. Ale w taki oto sposób. Dajemy lokal i niech się Siemacha urządza, niech robi nabór, niech startuje w konkursach na granty. Niech stanie, jak inni, do gry o pieniądze, ale i na chętnych. Zobaczymy, co się wydarzy.
Miasto musi się systemowo opiekować tymi, którzy sobie nie radzą. I ma dobrą placówkę wsparcia najmłodszych, czyli najbardziej poszkodowanych, ale i takich, którym skutecznie pomóc może, więc zanim znów zacznie przy niej kombinować, niech się jednak dobrze rozezna w materii. I nie słucha urzędników, którzy mówią nieprawdę. Radnym życzę – pojedźcie tam państwo. Zobaczcie i doświadczcie sami, wówczas przekonacie się, że baje pani urzędnik, a nie ja.
Nie wolno likwidować czegoś, co bardzo dobrze, wzorcowo wręcz działa i funkcjonuje w sferze publicznej tylko dlatego, że ktoś kogoś przekonał, że ktoś coś komuś obiecał.
Alinie Czyżewskiej wielkie gratulacje, bo to ona zaskarżyła tę feralną uchwałę. Co magistrat wymyśli, zobaczymy.
O i z innego kątka. Znów mnie dopada coś strasznego. To coś to motocykliści. Wcześnie się ciepło zrobiło. Znów ryczą motory ścigaczy. No zwyczajnie nie daję rady. Drażnią mnie ryki uliczne. I wiem, że z każdą chwilką będzie gorzej. Nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem, dlaczego ktoś, kto ma taki motor, jeździ po ulicach miasta, zamiast wylecieć w kraj, Europę… Na wielkie szlaki. Zamiast tego straszy starsze panie. No dlaczego???
No i bo moja opustka, a szkoda by było. Dziś o 19.00 w Miejskim Ośrodku Sztuki zagości Pracownia AUDIOSFERA Uniwersytetu Artystycznego. Będzie spotkanie muzyczno-taneczne, czyli Dress code: biel. Miejski Ośrodek Sztuki w Gorzowie Wielkopolskim odwiedzą artyści z Pracowni Audiosfera z Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu. Podczas jednodniowej rezydencji spróbują zmierzyć się z przestrzenią i kontekstem naszego miasta. Efekty ich krótkiego pobytu zaprezentują podczas wieczornego wydarzenia w Galerii BWA.
P.S. Odszedł od nas na Filmowe Niebieskie Niebo Marian Kociniak. Franek Dolas z „Jak rozpętałem II wojnę światową” i komiczno-wieczny burgrabia z „Janosika” (genialna rola). Dla mnie wielki aktor, którego oglądałam w Scenie na Piętrze w Poznaniu w „Policji” Sławomira Mrożka w reżyserii Jana Świderskiego. Milion lat temu to było. Potem Bóg zadarzył, parę razy było. W innych rolach. Też na scenie. Niech tam Panu dobrze będzie, niech Pan tam na nas patrzy i się chichra. A jak się tam z Panem spotkamy, to my wierna publiczność usiądziemy w niebieskich fotelach, a Pan z przyjaciółmi będzie nam odgrywał kolejne sztuki. Na nasze szczęście zostało tu na Ziemi trochę materiałów w Panem w rolach głównych lub mniej głównych, ale wielkich. Żal. Żal wielki.
A tu ostatni wywiad z Marianem Kociniakiem, takim sprytnym gostkiem, jak o sobie mówił.
http://www.rp.pl/Film/160319457-Jak-rozpetalem-II-wojne-swiatowa-w-ZSRR.html
Siedziałam sobie spokojnie przy komputerze, aż tu nagle moje ucho złowiło rytmiczne odgłosy. No i się ucieszyłam. Na podwórku nie całkiem pięknym pojawiły się dzieci.