2016-05-09, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Trzeba oddać sprawiedliwość, bo rzeczywistość tego wymaga. Otóż o porządek i estetykę przy synagogalnym obelisku zadbali fundatorzy.
Niby to nic, niby kawałek brukowej kostki równo ułożony przy obelisku w miejscu, gdzie kiedyś stała synagoga. Ale to jednak jakiś wydatek, bo kostkę trzeba było kupić, człowieka wynająć, zapłacić za to. No i znów zrobili to fundatorzy, czyli Towarzystwo Miłośników Gorzowa, co się tłumaczy mecenas Jerzy Synowiec et consortes.
To się zwyczajnie nie zdarza, żeby coś takiego się działo. Rzadko, bardzo rzadko ktoś angażuje swoje prywatne pieniądze na rzecz działania publicznego. Przynajmniej w mieścine naszej tak jest. Dlatego trzeba takie działania upubliczniać, trzeba o nich pisać, trzeba darczyńców tego miasta publicznie chwalić.
Bo na razie mamy to, co mamy, czyli wyludniające się centrum, brzydkie ulice, puste pomieszczenia, jakąś taką beznadzieję. No i obietnice, że będzie lepiej. Dlatego podkreślam, każde społeczne działanie na rzecz tego miasta, mieścinki naszej należy upubliczniać.
No i z innego kątka. Byłam w mieście z Wałami Chrobrego na targach turystycznych. I co? Kogo spotkałam? Ano dobrych już znajomych z Frankfurtu-Słubic, powiat strzelecko-drezdenecki, Barlinek i Lubrzę. Oraz pół Polski i całą Hiszpanię. Znów przytargałam stos materiałów turystycznych i mam przyjemność w ich czytaniu.
No i znów mnie najszła taka oto konstatacja? A gdzie mieścinka nasza? Ano nigdzie, bo nikt nie ma w mieścince potrzeby reklamy, zaistnienia na takich imprezach. Jak fama niesie, a fama rzadko się myli, szeryf et al nie zamierza wydawać na promocję ani pół grosza. Może więc należy się zastanowić nad sensownością utrzymywania wydziału promocji. A skoro przy promocji jestem, to chciałabym się uprzejmie zapytać, co się stało z miejską stroną internetową, bo nie wiadomo, komu ona ma służyć.
O zastrzeżeniach co do strony wiem od przemiłej znajomej, która ma do czynienia z turystami z całego kraju, którzy jednak, co i o dziwo, zaglądają do mieścinki. No i nadziwić się nie mogą, że na oficjalnej stronie mieścinki użytecznych informacji jest na lekarstwo, a właściwie ich nie ma, oraz że materiałów promocyjnych, w tym choćby darmowych wydzieranych mapek, co to hitem są turystycznym od kilku lat, także niet.
Ja wiem, że moje labidzenie na nic się nie zda, bo kto by tam labidzenie moje czytał. Ale naprawdę w dzisiejszych czasach dobra promocja może wiele. Inna rzecz, że jak już człowiek jaki trafi z kraju do mieścinki, to ma problem, żeby co zobaczyć, bo dla przykładu Muzeum Lubuskie, czyli jedna z niewielu instytucji, jakie tu zostały, w sobotę jest nieczynne. A podczas długiego majowego weekendu przez cały było nieczynne. Jak mówi przemiła znajoma, zamknijcie się w środę, ale w sobotę i takie weekendy pracujcie. Ale zaraz też dodaje, że przecież to trzeba zorganizować, sporządzić siatkę dyżurów, coś tam jeszcze… No trzeba wykonać pracę. A praca to wydatek energii… I tak dalej, i tak dalej…
Ps. Tylko przypominam, dziś o 18.00 promocja książki o Łaźni Miejskiej.
Siedziałam sobie spokojnie przy komputerze, aż tu nagle moje ucho złowiło rytmiczne odgłosy. No i się ucieszyłam. Na podwórku nie całkiem pięknym pojawiły się dzieci.