2016-09-30, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
W Lamusie, bo jednak cały czas jest to Lamus, odbył się start idei Domu Historii Miasta i promocja pewnych wydarzeń, które odbędą się niedługo. Jakoś mnie dziwnie po tym wydarzeniu jest.
Przede wszystkim przykro mnie się zrobiło, kiedy weszłam do tego miejsca, jeszcze niedawno Klubu Lamus. Przebudowane wnętrze, jakieś dziwne światła, nie ma sceny, brak całego osprzętu do prezentacji filmów. No, obce wnętrze. Szczęściem zielony kolor został zachowany. Nie zniszczono malowidła znanego malarza tutejszego, z którym mnie od dawnego czasu nie jest po drodze. Jednak barbarzyństwem by było, gdyby ono zniknęło. Szczęściem drugim nie zamalowano także cudnego obrazka w szatni autorstwa Magdy Ćwiertni, bo to byłoby równe barbarzyństwo. Od przemiłej znajomej, zresztą bardzo ważnej radnej wiem, że plan przebudowy tego miejsca zakładał także zamalowanie tych dwóch prac. Przemiła znajoma ma dużo pozytywnego oleju w głowie i jak to w kraju naszym oraz w mieście naszym, ups., moim przysposobionym, sprawiła, że malunki ocalały. Prominentnej radnej, mądrej kobiecie, a przy okazji przemiłej mojej znajomej za to wielkie dzięki.
Ale wracając do meritum, starter – nowe słowo w konsultacjach na rozliczne tematy – czyli otwarcie DHM był swobodną dyskusją na temat tego, co w tej kwestii mieszkańcy chcieliby dostać. Ludzie pytali, Robert opowiadał, no jak to na konsultacjach, cokolwiek oczywiście to słowo znaczy, bywa. Była lista, były marzenia, była rzeczywistość, czyli mało pieniędzy. Ale była też urzędnicza prawda za sprawą moderatorki dyskusji. Dałam radę tylko półtorej godziny słuchać, bo zwyczajnie wiem, że z takich debat nic, albo prawie nic nie wynika.
Clou jest takie. Robert już opracował kilka wydarzeń, które się zadzieją. A więc, tak, tak, wiem bardzo dobrze, że nie zaczyna się od a więc, będzie festiwal filmów gorzowskich i okołogorzowskich, wystawa dokumentująca współpracę polsko-landsberską oraz coś na 760. urodziny miasta tego. No i jest stałe poszukiwanie jakiegoś miejsca dla DHM. Bo tak do końca nie wiadomo, czy będzie to Lamus. Robert ma wizję znacznie bardziej obszerną, ale aby ją w cielić w życie nie wystarczy wygrać 21 mln zł w Lotto. Trzeba panie Dziejku zwołać pospolite gorzowskie ruszenie, rozesłać wici i ruszyć krótką i szybką szagą, albo jak dawniej w Polszcze mówiono, rysią, panie rysią, na Fort Knox. Obrabować, załadować złoto na jakieś coś, co je do miasta naszego maksymalnie szybko dowiezie i już, już będzie. No i jeszcze liczyć, że Amerykanie się nie zorientują, że rysia poszła z miasta nad trzema rzekami i ukradła im to złoto. Wtedy będzie na ten światły projekt.
A poważnie mówiąc, Roberta pomysł na taki Dom Historii Miasta, w sensie siedziba, jest taki: kamienica po Lamusie, plus Stary Dom Towarowy plus jeszcze coś, proste zejście do Warty. I to ma sens. Szkoda tylko, że w sferze marzeń zostanie. Dobrze będzie, jeśli DHM zakotwiczy w tym straszliwie jednak wykastrowanym ze wszelkich udogodnień miejscu – byłym Lamusie (choć nikt innej nazwy na to miejsce nie używał), które z pieczołowitością i znawstwem przez lat kilka tam wprowadzał ostatni dyrektor dr Zbigniew Sejwa, a które jakąś dziwną decyzją urzędniczą zostały z tego miejsca wyprute. Za Roberta i DHM trzymam kciuki, bo potrzebny jest. Znaczy DHM. Boję się jednak, że utonie przywalony innymi koniecznościami. Jak to zwykle zresztą bywa. DHM w myśleniu Roberta ma być takim epicentrum, gdzie spotykać się będą jego idee oraz idee innych stowarzyszeń oraz organizacji. Z tego ma się rodzić to dobro, które zaprocentuje większym przywiązaniem do miast. Kolejnymi ciekawymi projektami. I za to trzymam kciuki.
No i dodam, że jak wici na Fort Knox będą zwoływane, to ja się zamawiam do obsługi prasowej wyprawy, bo przecież nie do rabunku….
A teraz mała łyżeczka dziegciu w tym radosnym szczebiocie. I to jest łyżeczka nie w stronę urzędników miejskich, choć ustami jednej z pań z wydziału kultury były one prezentowane. Chodzi mi o ważną sprawę dotyczącą pamięci historycznej tego miasta. Na tych dyskusjo-konsultacjach, znaczy na tym rozgoworze, w pewnym momencie padła kwestia Dzwonu Pokoju. Moderatorka spotkania, pani z wydziału kultury w bardzo kwiecistej i składnej przemowie opowiedziała wszystkim, że właśnie w tym roku obchodziliśmy 10. rocznicę uruchomienia, bo nie wybudowania Dzwonu. I tak pięknie klarowała, po co on. Przywołała byłych mieszkańców, ich miłość do miasta i takie tam różne. Ale nie padło ani jedno słowo, dlaczego miasto w tak piękny, widowiskowy sposób zlekceważyło tę ważną datę. Przypomnę tylko, miast, które mają Dzwony Pokoju na świecie jest niewiele. To naprawdę wąski klub. Bardzo wąski. Bo to i zaszczyt, ale i odpowiedzialność. Wysoki pułap takich miejsc wyznacza Hiroszima, pierwsze miasto, które poniosło straszliwą karę za opowiedzenie się Japonii po stronie Państw Osi. Drugie to Nagasaki. To stamtąd jest ta idea. Idea Dzwonów Pokoju. I każde miejsce na świecie, gdzie Dzwony Pokoju są, nawet więcej niż zaszczycone są, że je mają. Tam się ten fakt celebruje.
A co się wydarzyło w tym roku w mieście na siedmiu wzgórzach z okazji 10. rocznicy pierwszego uderzenia w Dzwon? Ano nic. Pisałam o tym, bo mnie zwyczajnie wstyd i żal było, że tak to się odbyło. Że miasto w widowiskowy sposób i zupełnie bez żadnej refleksji zignorowało tę datę. Słowa pani urzędniczki przyjęłam jako spóźnioną, ale ważną refleksję. I dla mnie to było ważne. Szkoda tylko, że zbrakło wygłosu, który moim zdaniem powinien brzmieć tak: Mamy teraz DHM, więc już nic takiego się nie zdarzy.
Dlatego też myślę, że dobrze jednak jest, że DHM jest. Bo Robert pamięta, pamięta Wojtek, Lidia, były szeryf, kilku byłych landsberżan, którzy choć już nie mogą tu przyjechać, bo wiek nie pozwala, ale pamiętają. No i pamiętam ja. Pani urzędniczce jednak dzięki za to, w jaki sposób, ładnymi słowami ratowała honor miasta w tej jednak bardzo ważnej kwestii.
Co się wydarzy z DHM, zobaczymy. Ja trzymam kciuki.
No i teraz z innego kąteczka. Krystyna Zwolska, zwana przeze mnie Rodorem, została październikową laureatką konkursu „Forbes w obiektywie”. Rodor jest jedną z najlepszych polskich fotografek street artowych, choć sama w to cały czas nie bardzo chce uwierzyć. Ja nie mam od bardzo pokaźnego czasu żadnych złudzeń, że tak jest. Co jakiś czas dochodzą informacje o kolejnych wyróżnieniach, nagrodach. Sama Rodor już kilka warsztatów dla ludzi zajmujących się street artem poprowadziła. Krystyna, wielkie gratulacje. Teraz trochę prywaty będzie, jedno z moich najlepszych zdjęć, to Krystyna. Inne najlepsze, którego nie ma nigdzie i raczej nigdzie nie pokazuję, to moje w Małej Galerii GTF, takie zza krat. Rodor. No gratulacje kobieto wielkie…. Gratulacje.
Ps. Dziś FG zaczyna swój sezon artystyczny 2016-2017. Afisz jest bardziej niż ciekawy. Przyjeżdża pan Maciej Małecki, kompozytor sezonu 2016-2017, będzie trochę jazzu, ale i dobrej klasyki, czyli między innymi IV Symfonia Głuchego Geniusza, czyli Ludviga van Beethovena. Doceniając gości, bo to zawsze wielka nobilitacja dla FG, tylko słówko dla melomanów. Przecież wszyscy pamiętamy, jaką frajdą i czymś specjalnym jest zbieranie w jeden prywatny karnet odsłuchania na żywo wszystkich symfonii tego okropnego człowieka, jakim w życiu prywatnym był Głuchy Geniusz, a na muzycznej scenie wielki kompozytor. Mnie on zachwyca, więc tylko dodam, IV na żywo, to moje trzecie słuchanie. Będzie pięknie… Oj warto dziś zajrzeć do FG. Jeszcze jakaś śladowa liczba biletów jest. Za pulpitem dyrygenckim maestra Monika Wolińska, czegóż więc więcej chcieć trzeba…
Ps. 2. Już też anonsuję, bo wiem, że w mieście nad trzema rzekami jest spory fan club. 22 października w galerii dacco Kostrzyńskiego Centrum Kultury, czyli u dyrektora Zdzisława Garczarka zagości Grzegorz Leon Piotrowski. Widziałam trochę prac. Grześ zaprasza, a ja dodam… Trzeba być. Trzeba. Bo to jest niebywałe malarstwo. Grześ nas wszystkich powali na łopatki. Pamiętajcie 22 października. Zresztą przypomnę. No bo dlaczego nie. Grześ przez lata mieszkał w mieście nad Wartą, zachwycał nas. Teraz znów w mieście nad Wartą, ale i Odrą, ale i Postomią będzie. Trzeba jechać…. Jak kto, jak ja nie ma auteczka, to pociągi jednak jeżdżą. Będzie zachwyt.
Są skrawki ładnego w mieście, między innymi właśnie to miejsce do takich należy. I dobrze jest się napatrzeć, bo potem już nie ma na co.