2016-12-13, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Dziś rocznica i to okrągła jednego z najważniejszych wydarzeń w kraju doby najnowszej.
Stan wojenny. Przez jednych pamiętany jako przekleństwo, przez innych jako wybawienie, przez innych kolejnych jako sprzedaż kraju, przez kolejnych następnych jako hańba. Jak ja ten dzień pamiętam?
Pamiętam, jak dziś. Obudziłam się w bydgoskim hotelu Brda. Znakomity to wówczas hotel był. Pojechałam do Bydgoszczy na spotkanie Rady Naczelnej Związku Harcerstwa Polskiego, na której miała stawać i stanęła, choć w szczątkowy sposób sprawa harcerzy starszych, czyli już po podstawówce, już w szkołach średnich, trochę na studiach, ale nie już pracujących.
Przed wyjazdem z domu, w miasteczku w widłach dwóch rzek, moja mama prosiła mnie i zaklinała na wszystko, abym sobie dała spokój i nie jechała. Bo już gotowało się w kraju. Już było niebezpiecznie. Wyjazd był w piątkowe popołudnie, czyli tuż, tuż przed słynną mową generała.
Ale jak wytłumaczyć rodzicielce było postrzelonej kozie, że raczej w domu siedzieć trzeba w taki niespokojny czas, a nie włóczyć się po kraju. No jak?
Pamiętam drogę. Jechaliśmy chorągwianym autem. Nie wiem, co za marka. Zakładam polonez 125p, ale tylko zakładam, bo się na markach nie znam. Jechaliśmy. Było ciekawie, a potem zrobiło się jeszcze bardziej ciekawie. Po drodze już między Nakłem a Bydgoszczą mijaliśmy opancerzone ciężkie pojazdy w szyku. Ktoś zaczął dowcipkować, że po Jana Rulewskiego jadą, bo w kierunku na Bydgoszcz się posuwały. Wolniej od nas, ale jednak.
W końcu dojechaliśmy. Rada Naczelna zaczęła obrady, my harcerze starsi zaczęliśmy robić jakieś psikusy. No było i merytorycznie, i jednak fajnie.
A potem ta niedziela. Wczesne rano, ktoś stuka do drzwi, nie przemierzając, sama druhna komendant gorzowskiej chorągwi ZHP, hm Danuta Leśniewska z krótkim poleceniem – Wstawaj, coś niedobrego się stało. Schodź na dół. Zanim poszłam myć zęby, wyjrzałam przez okno. I mnie zmroziło. Hotel i okolice obstawione były wojskowymi autami. Jeszcze więcej ich było w nieodległym miejscu, gdzie Rada obradowała. To był, trudno się to dziś pisze, ale taka jest prawda, jakiś partyjny ośrodek. W hotelu Brda spaliśmy, w tym ośrodku toczyły się obrady. Staliśmy tam, tej feralnej niedzieli, my harcerze. Starzy, w średnim wieku i młodzi oraz bardzo młodzi ludzie. Ubrani w różne mundury. Jedni w ciemną cieleń instruktorską. My, harcerze starsi w szarości i czernie – ja i trochę mnie podobnych, albo w khaki typu piasek pustyni. Nie bardzo wiedzieliśmy, jak się zachować. Do chwili, kiedy padła komenda – do kręgu. Stanęliśmy więc. Potem padła kolejna komenda – do hymnu. I poszedł hymn wszystkich polskich harcerzy, taki sam bez względu na przypisanie ideologiczne. Zawsze taki sam. „Wszystko, co nasze Polsce oddamy….”. Niektórym szkliły się oczy. A potem, po chwili ktoś zaintonował „Bratnie słowo sobie dajem, że pomagać będziem wzajem”. Nie napiszę, jak się ci starzy, ale i my, ci młodzi zachowywali.
Wracaliśmy do Gorzowa wyposażeni w przepustki. W samochodzie, gdzie nie działało ogrzewanie. Co i rusz zatrzymywali nas do kontroli jacyś dziwni mundurowi. Było strasznie, ale druhna komendantka uspokajała. Odwieźliśmy hm Wiesława Pietruszka do Drezdenka. Potem ruszyliśmy do Gorzowa. Na mnie czekał hotel, ale było na tyle wcześnie, że sensem było wrócić do miasteczka. Wówczas pierwszy i jedyny raz jechałam na gapę. Bo jako ostatnia wsiadłam do rejsowego autobusu z Gorzowa do miasteczka. W ferworze wsiadania wrzuciłam bagaż na pierwsze wolne miejsce, usiadłam. Autobus ruszył. I ja tylko panu kierowcy starałam się zwrócić uwagę, że biletu nie mam. A siedzący obok mnie wysoki oficer Wojska Polskiego powiedział takie słowa…. Dziewczyno, dziś nikt cię o bilet nie zapyta. A potem życzliwie się dopytywał skąd i dokąd jadę. Jak wysiadałam, życzliwie się pożegnał.
Do domu dotarłam i wstyd mi było, bo moja mama płakała na mój widok. Brawura taka cenę zapłaciła.
Potem różne rzeczy robiłam. Nie takie, jak pan Józef Pinior, jak pan Władysław Frasyniuk, jak pan Stanisław Żytkowski, jak wielu, wielu prawych i światłych ludzi w tym kraju. Ot tam gdzieś jakieś ulotki zaniosłam. Ot tam gdzieś w Częstochowie poprowadziłam ludzi na spotkanie z papieżem tak, żeby ich nie sprawdzano. Takie nic. Bardziej od tych działań interesowało mnie jeżdżenie w góry. Ale jak kto powiedział, że może, to ja zawsze mówiłam, dlaczego nie. To zawsze było nic. Bo mnie nikt i nigdy, poza jednym głupim razem o nic nie podejrzewał. Trochę trudno było małą i raczej mysią Ochwat brać za bojca rewolucji demokratycznej. Bo też i nigdy nim nie byłam. Raczej tym, który się maksymalnie cieszy, że ta rewolucja się udaje.
I dlatego dziś tak bardzo mnie boli, tak bardzo, że ta rewolucja, ten dobry gest znów potrzebuje obrońców i żołnierzy. Mamy 35. rocznicę ciemnej strony, która jednak w jasną się odmieniła, i znów musimy o to walczyć. O tę jasną? Znów musimy mówić głośno, że ci ludzie w tym czasie zachowali się nadzwyczaj godnie? Znów musimy upominać się o dobre miejsce dla Józefa Piniora? W tym kraju, musimy? Jak kto nie wie, kto to Pinior, to niech film „80 milionów” obejrzy. Znów musimy udowadniać, że nigdy wielbłądami nie byliśmy.
Widać tak. Ja to nikt. Oni to chwała i najlepsze słowa po polsku o nich. Jak oni mówią, trzeba powstać. Ja za nimi. Nie będziemy bić ani pluć, ani maksymalnie złym słowem obrażać. To tak, jak w tamtych czasach. Wolna rewolucja.
Miastu przybędzie kolejny honorowy obywatel. Ten zaszczyt przypadł panu senatorowi Władysławowi Komarnickiemu.