2017-02-07, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Charakterystyczne beżowe pojemniki z czerwonym krzyżem stoją na wielu ulicach miasta. Nie są ani piękne, ani użyteczne… A niektóre zwyczajnie straszą.
A było tak. Szłam sobie po centrum i nagle oko moje zostało złapane. Zatrzymało się na pojemniku sygnowanym przez Polski Czerwony Krzyż. Taki, jakich wiele stoi w mieście. Niektóre z nich są popaćkane, inne zwyczajnie brudne, a ten rzeczony został zwyczajnie zniszczony. Z wnętrza wysypały się ubrania, które teoretycznie powinny trafić do potrzebujących. Teoretycznie, bo raczej nawet najbardziej potrzebujący by tego sortu zwyczajnie nie włożył. Skotłowane ubrania, a raczej szmaty, bo w takowe się one zmieniły, leżały na chodniku. I jakoś nikogo chętnego nie było, aby je pozbierać.
Od dawna patrzę na te pojemniki i od dawna widzę, że zwyczajnie nie spełniają roli, do której zostały przypisane.
A ponieważ jestem za pomaganiem potrzebującym, to moim zdaniem znacznie lepiej sprawdzają się okresowe zbiórki odzieży, jakie zresztą tenże Czerwony Krzyż urządza. Polegają one na zbiórce odzieży bezpośrednio od darczyńców. Darowane sztuki odzieży nie poniewierają się po jakichś metalowych puszkach. I mają wielką szansę trafić do naprawdę potrzebujących.
Może zamiast tych pojemników warto podpatrzyć akcję, która się coraz lepiej w kraju naszym rozwija i nosi nazwę „Wieszak”. Chętni do oddania swoich kurtek, swetrów czy czego innego wieszają te rzeczy na wieszakach rozstawionych w różnych miejscach, każdy może sobie coś wziąć. Może to nie jest rozwiązanie idealne, ale moim zdaniem jednak lepsze od tych metalowych pojemników, które coraz częściej padają ofiarą wandali.
Inne rozwiązanie, jeśli nie Wieszaki, to zwyczajna odwózka ubrań do siedziby PCK czy do Stowarzyszenia Brata Krystyna. Tam na pewno się nie zniszczą, ani nie zainteresują wandali.
No i drugiego kątka. Otóż jakoś rozpędza się karuzela z propozycjami nazw ulic. Do listy z nazwiskami gorzowianek radni z klubu Nowoczesny Gorzów chcą, aby w mieście pojawiły się ulice imienia Jacka Kuronia, Bronisława Geremka oraz Tadeusza Mazowieckiego. Mnie tylko przyklasnąć trzeba, bo to bohaterowie z mojego świata. Obawiam się jednak, że się zwyczajnie nie uda, bo… jak powiedziała pewna dziś prominentna urzędniczka – taki mamy klimat. A właściwie, nie mamy klimatu na pluralizm. Mamy klimat na, no właśnie na co? Bo moim zdaniem na ksenofobię i narzucanie jednej optyki. I dlatego tak bardzo podoba mnie się awantura, jak znów wybuchnęła na Podhalu. Tam ścierają się dwie opcje – jedni chcą usunąć słynną rzeźbę Władysława Hasiora „Organy”, a inni chcą usunięcia Ognia z centrum Zakopanego. U nas na szczęście jeszcze nic takiego się nie dzieje, ale to wie. Może się też coś takiego zdarzyć, bo zatraciliśmy jakoś umiejętność dyskusji o różnościach, kolorach i znaczeniach. Oczywiście mocno bym sobie tego nie życzyła, ale kto wie.
No przecież nikt nie wie, co się stanie z nazwami ulic, które rzekomo podpadają pod ustawę dekomunizacyjną? Jaka będzie decyzja najpierw radnych, a w efekcie wojewody. A piszę to w kontekście nazwy, jaką onegdaj zobaczyłam w Lubiszynie. Tam jakoś plac Jedności Robotniczej nikomu nie przeszkadza, co więcej, kościół parafialny stoi na środku tego placu. No i ciekawe, czy nazwa Jedności Robotniczej też nie spodoba się władzy?
Tak więc kręci się karuzela z nazwami, oj kręci. Zobaczymy co z tego kręciołka się ostatecznie ostanie.
Mamy to szczęście, my melomani, że do naszej Filharmonii zaglądają najlepsi. Kolejny raz się składa, że w Konkursie Chopinowskim wystąpi aż dwóch muzyków, którzy byli i będą u nas.