2017-03-06, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Jakiś czas temu ktoś ukradł bramę, tylnią, czyli drzwi do wyjścia na podwórko w mojej kamienicy. Dostaliśmy nową, pancerną. Wydziwiałam wówczas mocno, że to jakaś fanaberia. Przyszedł czas odszczekać.
No to odszczekuję. Ale aby historia była jasna, przypomnieć trzeba imponderabilia. Mieszkam w kamienicy na Nowym Mieście, starej. I ona ma dwa wejścia. Jedno paradne od ulicy i drugie, nieparadne od podwórka. Znaczy przejście na przestrzał posiada. Posiadała, bo już od jakiegoś pokaźnego czasu tak się nie da. Przez lata był to skrót, wielu ludzi tamtędy chodziło. My się z przypadkowymi przechodniami biliśmy, efekt był żaden. Aż nagle najszedł ten moment, kiedy nam złodzieje bramę od podwórka ukradli. Pięć desek zbitych tą szóstą i zawieszonych na zwichniętym zawiasie nazywać bramą było nadużyciem, ale była. Fakt, każdy mógł sobie na klatkę wejść, skrócić drogę, trochę naśmiecić, trochę pokląć, trochę nas zwyzywać, że ośmielamy się uwagę zwracać – celowali w tym młodzi ludzie, no było okropnie. Kiedy nam tę namiastkę bramy ukradli, to zwróciliśmy się do ADM, do naszej pani administrator, że coś trzeba zrobić, bo nie chcemy, żeby wejście do kamienicy od strony podwórka wolne było. Jakiś, fakt, niedługi czas to trwało, a nowa brama, pancerna, się pojawiła. No i ja wówczas dziwaczyłam, że po co to, prawie wejście do Fort Knox mamy.
Aż tu przyszedł moment, że odszczekać trzeba owe prześmiewcze gadania. Oraz przeprosić. Bo dzięki tej bramie mamy spokój. A przekonałam się o tym, kiedy kilka dni temu byłam u znajomych, też w starej kamienicy mieszkających. Piłam sobie tam spokojnie kawę, aż tu nagle znajomy się zrywa, leci do drzwi i jakaś pyskówka się odbywa. O co chodziło? Ano o to, że oni, ci moi znajomi pancernej bramy od podwórka nie mają, tylko jakieś takie coś, co bramę udaje. No i stale mają problem, bo tam im różni ludzie łażą, bo tam od czasu do czasu różni ludzie z tanim alkoholem zalegają, no jest okropnie. Czyli tak, jak drzewiej u nas bywało. I jak już znajomy po dość uciążliwej pyskówce z przypadkowymi „przechodniami” wrócił, znów można było spokojnie kawę sączyć, powiedział takie słowa – Ochwat, marudziłaś na pancerną bramę, bo ci się wydawało, że to za wiele. Ty nawet nie wiesz, ile ja bym za taką pancerną bramę dał….
No i proszę. Mała rzecz, ale ktoś jej zazdrości. My sami sobie dziękujemy, że nie oprotestowaliśmy wówczas pomysłu ADM, choć mieliśmy taki zamiar. Nikt z nas na ten temat nie mówi, ale urwały się teksty, że trzeba coś z tymi przechodniami zrobić. I wszyscy pilnujemy, żeby o kluczach do bramy nie zapomnieć. I pilnujemy, żeby jej się nic nie stało.
A inna rzecz jest też i taka, że co to za miasto, że aż pancernych bram trzeba, żeby przed dziwnymi i nieszanującymi cudzej własności przechodniami się uchronić? My mamy to szczęście. Spłaciliśmy już tę fanaberię. Ale fanaberia okazała się wielce użyteczna. Mam nadzieję, że odszczekanie przyjęte zostało, bo czasem marudzenie wyprowadza na manowce. Ale jak kto się, nawet po latach do błędu przyznaje, to znaczy, że jednak z nim tak do końca źle nie jest. Mam nadzieję.
A teraz z drugiego kątka. Enea uznała, że patriotyczny mural przy alei księdza Witolda Andrzejewskiego zostanie odnowiony. Mural ten znalazł się na takim malusim budynku technicznym. Patriotyzm muralu tego polegał i polega, że odnosi się do żołnierzy wyklętych. Jacyś pacykarze – wandale ten mural zamalowali. Jakiś czas temu. Enea uznała, że trzeba odnowić. Będzie więc nowy mural. Też dedykowany żołnierzom wyklętym. Ma wyglądać nieco inaczej w sferze wizażu, ale w sferze idei cały czas w tym temacie. OK. Niech będzie. Ale ja się trochę poza miasto moje przysposobione (hura, już nie piszę moje, żeby tu urodzonych, wychowanych i mieszkających nie drażnić) ruszam. Tajemnicą żadną nie jest, że jeżdżę i na wschód i na zachód. Rzadziej na północ i południe, ale gdzieś się tam wyprawiam. I widzę takie różne malunki na takich właśnie budowlach technicznych. I zawsze to są radosne, ciekawe i świetne murale. Pozbawione ładunku emocjonalnego, pozbawione konieczności odnoszenia się do aktualnej rzeczywistości politycznej. Są ładne. Niedaleko trzeba pojechać, żeby zobaczyć. Wystarczy tuż za Odrę ryznąć. Ale skoro Enea chce mieć znów polityczny i społeczny mural na swoim budynku, OK, niech ma.
Ja się tylko zastanawiam, ile jeszcze zwykli ludzie dadzą radę ten patriotyczny i narodowy sos znosić. Bo ja zwyczajnie powoli mam dość. Jakoś wolę żurawie i bociany oraz wierzby, te ocalałe, oglądać, aniżeli znów jakieś patriotyczne coś. Inna rzecz, że gadanie cały czas o wielkich słowach spowoduje szybko ich dewaluację. Ja bym tego nie chciała, dlatego od wielkich słów umykam. Mam za duży do nich szacunek, aby nimi tak szastać.
Ps. Już niedługo, bo 8 marca przy Maryśce z wiadrami znów się spotykamy. My, ubrane na czarno kobiety. W walce o swoje. Swoje znaczy – tak, jestem mniejsza niż facet, tak, mam niej siły, ale nie, nie jestem głupsza, mniej inteligentna. Jestem pełnoprawnym obywatelem tego kraju i nie zgadzam się na ograniczanie moich praw przez różnych facetów. Przez księży, przez takich Chazanów, przez ten rząd. Nie zgadzam się, bo mamy wszyscy takie same prawa. Dlatego tego 8 marca pod Maryśką z wiadrami trzeba być. Bo jak ktoś ograniczy prawa kobiet, to potem ograniczy prawa facetów. Jaka szkoda, że oni tego jeszcze nie wiedzą. Ale tak będzie.
Zabulgotało na wieść o tym, że sam słynny Starbucks przybywa do miasta. Już widzę te kolejki po kawę i ciastka owsiane.