2017-03-11, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
No i to jest dobra, a nawet bardzo dobra informacja dnia. Magistrat wycofał się z pomysłu zamknięcia skrzyżowania ulic Warszawskiej, Cichońskiego i Teatralnej.
Innego, moim zdaniem, wyboru nie było. Bo gdyby jeszcze to skrzyżowanie zamknąć, to już zupełnie zostałoby sparaliżowane centrum. Komunikacyjnie, mam na myśli. Bo jakimi szlakami miałby jeździć autobusy miejskie? Którędy? Jakoś sobie tego nie umiem poukładać. Dobrze więc, że szeryf zdecydował, że jednak nie. Może w jakiejś przyszłości to nastąpi. Ale teraz nie.
Trzeba bowiem w szybkim czasie zakończyć te rozbabrane remonty, jakie mamy. No i fakt, na poligonie czołgowym przy Białym Kościele coś się dziej, naprawdę, nawet zarys ronda się pojawił. Po raz pierwszy od długiego czasu coś się tam pozytywnie zmieniło. Także dzieje się coś na Warszawskiej. Ale nadal nie wiem, jak można połączyć niestyczne tory tramwajowe. Ja neptyk, nie znam się na inżynierii, ale rozmawiałam całkiem niedawno z inżynierem właśnie. I to właśnie przemiły znajomy, ten inżynier – sam to podkreśla, kolejny raz mi zwrócił uwagę, że się nie da. Bo tory tramwajowe to jednak nie guma, nie będą się kształtować tak, jakby to chcieli ci, co położyli je tak, że o centymetry się mijają. Wyjścia na moją głowę, kompletnie nie inżynierską są dwa. Albo trzeba znów przełożyć tory, albo wybrać wyjście, o którym już zresztą mówiłam. Rosyjski motyw – przekładnia tramwajów z torów szerszych w kawałeczku na węższe w całości. Komicznie to by wyglądało. I mam nadzieję, że do tego oczywiście nie dojdzie. Bo toż to absurd zupełny. Ale coś z tym bublem inżynierskim zrobić trzeba i to bardzo szybko. Ciekawym jest, kto za to zapłaci. No ciekawym.
A teraz z drugiego kątka, mnie znacznie bliższego. Gorzowska „Piafka” została zagrana po raz 190. Spektakl „Trzy razy Piaf” w pomyśle reżyserskim i w reżyserii Artura Barcisia w wykonaniu Karoliny Miłkowskiej-Prorok, Marzeny Wieczorek i Anny Łaniewskiej to absolutny rekord gorzowskiego Osterwy. E tam, gorzowskiego Osterwy, teatru mego ulubionego, to rekord w skali kraju, bo w skali Europy i tylko Europy bije nas „Pułapka na myszy” według Agaty Christie grana w Londynie na West Endzie. Oczywiście nie mówię o spektaklach granych przez warszawskie teatry. Do tego się nie odnoszę. Ale mam na myśli te produkcje, które robiły i robią teatry niestołeczne, teatry z takich miejsc, jak miasto moje przysposobione. No zwyczajnie nie ma takich, które grane byłby tak długo i na które ciągle nie byłoby biletów. Bo nie ma. Ciągle nie ma. A jak sobie gadam z teatralnymi, to słyszę – Jak się Piafka na afiszu pojawia, to natychmiast nie ma biletów, bo tak szybko ludzie kupują (moja osobista mama była już czwarty raz i mówi – dziecko, ja i kolejny raz do Osterwy na Piafkę pojadę, czyli ma tak, jak ja). No padnie 200, na bank. I tego Teatrowi Osterwy życzę. Oraz tego, żeby też i inne spektakle tak się dobrze sprzedawały, bo warte są tego. Jak choćby „Wesołe kumoszki z Windsoru” Szekspira, oj przepraszam, Williama Szekspira, mego ulubionego cudzoziemskiego dramatopisarza w reżyserii bardzo ulubionego Jacka Głomba. Oj dajcie bogi wszelakie i ty mój dżinie z czarnego imbryka do herbaty. Oj dajcie, bo „Kumoszki” w widzeniu Jacka to cymes. No za Piafkę to gratulacje wielkie.
A skoro przy kulturze jestem, to pragnę państwa poinformować, że w Kostrzynie, tym moim przyszywanym mieście, do którego lubię zaglądać, do którego zresztą wycieczki zawożę, jak jakie oczywiście chcą, stała się rzecz niebywała. Niebywała w dzisiejszych czasach. Otóż otwarło się Kino za Rogiem. Malusie, zaledwie na 30 miejsc. Ale jednak. Piękne miejsce. Jest w gestii Kostrzyńskiego Centrum Kultury, którego dyrekcją od lat jest Zdzisław Garczarek. No i dyrekcja otworzyła kino w sposób wręcz wzorcowy. Dyrekcja wybrała na otwarcie film Kingi Dębskiej „Moje córki krowy”. Nagradzany, chwalony, oglądany. I co więcej, zaprosiła reżyserkę i scenarzystkę w jednym, jej męża producenta całości Zbigniewa Domagalskiego oraz znakomitego aktora Mariana Dziędziela. Spotkanie z widzami poprowadziła Monika Kowalska – dyrektor kina Helios w mieście naszym oraz pomysłodawczyni Kina Konesera dla całej sieci Helios. Było klimatycznie, było ciekawie za sprawą wszystkich znakomitych gości. A mówię o tym z dwóch powodów. Bo w mieście naszym (ups., moim przysposobionym) jest całkiem sporo ludzi, którzy pracują w Kostrzynie i tam czasami czas wolny spędzają oraz dlatego, że to rzadkość, żeby w takich średnich dziurkach (Kostrzyn liczy 18 tys. mieszkańców), ktoś kino otwierał. Dyrekcji Zdzisławowi Garczarkowi się chciało podjąć rękawicę. Władza w mieście nic naprzeciwko nie miała. I jest. Fantastyczne miejsce. Takie malusie, ale jak już wiadomo, bardzo oczekiwane, chciane i potrzebne. Ich własne kostrzyńskie kino. Rozbieg pokazuje, że ludzieńki idą. Bo inaczej się filmy ogląda w domu, w TV, na komputerze, a inaczej w kinie. Nawet malusim. Inaczej. Lepiej.
Inna rzecz, że dyrekcja KCK wraz z Kręgielnią ma jedwabną sytuację. Ma władze miasta, które wiedzą, że jak ta dyrekcja coś wymyśla, to jak w dym warto w to iść. Bo ta dyrekcja od lat siedzi w kulturze, kulturę rozumie i kulturze sprzyja. Zdzisławie, gratuluję.
Byłam, widziałam i w zachwyceniu pozostaję.
Ps. Dziś mija 15 lat od śmierci Czerwonej Grafini, hrabiny Marion Dönhoff, niemieckiej dziennikarki, publicystki urodzonej w 1909 roku. Marion Hedda Ilse Dönhoff, niem. Marion Gräfin Dönhoff urodziła się 2 grudnia 1909 w pałacu Friedrichstein koło Królewca w Prusach Wschodnich, zm. 11 marca 2002 w Zamku Crottorf koło Friedrichshagen w Nadrenii-Palatynacie, powiat Altenkirchen – hrabianka, niemiecka dziennikarka, działaczka społeczna, współwydawca tygodnika „Die Zeit”, autorka ponad 20 książek, działała na rzecz pojednania Niemiec z krajami Europy Wschodniej. Jedna z najważniejszych osób, które rzeczywiście zrobiły dużo, żeby zasypać doły wzajemnej nienawiści między Polakami i Niemcami. Pamiętam, jak sama zaczęłam się zmagać właśnie z tą spuścizną. Polsko-niemieckich kontaktów, polsko-niemieckiej spuścizny. To właśnie słowa Marion Dönhoff mi pomogły. Przez nią, ale i przez kilka innych tekstów zrozumiałam… Dlatego o Niej i rocznicy Jej śmierci piszę. I jaka szkoda, że takich ludzi, jak Czerwona Grafini, hrabina Marion Dönhoff jest coraz mniej. Mało kto wie, ale przez moment była też i u nas.
Zabulgotało na wieść o tym, że sam słynny Starbucks przybywa do miasta. Już widzę te kolejki po kawę i ciastka owsiane.