2017-04-10, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Zapaskudzone ptasimi odchodami ulice i parkowe alejki to dopust Boży, z którym od lat mierzą się mieszkańcy. Teraz ma się zmienić, bo magistrat problem zobaczył albo o nim usłyszał.
O ptasim problemie piszę od lat. Właściwie nie o ptasim, ale o ptasich odchodach, które zapaskudzają miasto. Najbardziej widoczne są dwa miejsca. Pierwsze to park Wiosny Ludów od strony ronda i Bartosza. Tam się zwyczajnie w określonych porach roku przejść nie da… Właśnie się zaczyna ta pora roku, kiedy to miejsce szerokim łukiem omijać trzeba, bo cuchnie, bo …. oj, obrzydzenie mnie wzięło na samą myśl pisania, jak tam jest. Drugie to ul. Pocztowa, a dokładnie, gmach Poczty, zabytkowy, który cudem z pożogi zimowej 1945 roku ocalał. Tam zawsze, od lat, jest okropnie. OKROPNIE. Ptasie odchody nigdy niesprzątane zalegają i też o obrzydzenie przyprawiają. Ostatnio do tych miejsc z…. dołączyły też okoliczne podwórka. No cóż, miasto na siedmiu wzgórzach mierzy się z takim samym problemem, jak wielkie i oblegane przez turystów stolice, znaki turystyczne. U nas, tak samo jak w Pradze, Rzymie, Londynie, Kopenhadze, Berlinie…, zresztą wymieniać to długi łam jedwabiu, ptaki są i będą oraz paskudzą i będą paskudzić. Bo tak było, jest, będzie i już.
Tyle tylko, że tam się na bieżąco tę sprawę rozwiązuje. No nie, nie strzela się do ptaszków, jak to czynią prominentne osoby w RP, numeracji nie podaję, bo to duża zagwozdka. Tam się po prostu sprząta. Znaczy sprzątają te odchody służby. Sama widziałam w kilku miastach, jak się to odbywa. Jedzie sobie takie urządzonko, bo nie wiem, jak to coś nazwać. Czyści chodniki i alejki parkowe skutecznie. Jak trzeba, to nawet dwa razy dziennie się to odbywa. I nikt jakoś nie narzeka, nie wydziwia, bo jak trzeba, to trzeba i już. Nikomu też do głowy nie przychodzi przepłaszanie ptaków, bo wszak one jednak były pierwsze.
I ja też bym bardzo chciała, żeby się takiej jakości doczekać. Oczywiście, że się nie doczekam, bo to jednak trochę drogie jest, takie sprzątanie co i rusz. I idiotką nie jestem, wcale od miasta nie wymagam, żeby taki miejski odkurzacz co kwadrans latał i sprzątał. Ale dobrze by było, żeby choć raz na jakiś czas, nie wiem, raz na tydzień, raz na dwa, przejechał i rzeczywiście posprzątał. I naprawdę byłoby już w miarę znośnie. A jak miasto stanie się znakiem turystycznym, rozpoznawalną marką (czego wszyscy sobie życzymy), to wówczas już mus sprzątać na okrągło. Oczywiście nigdy tak się nie stanie, ale raz na jakiś czas posprzątać trzeba. Bo jak do tej pory, to z tym bieda była i jest.
Inna rzecz, że gołębi, tych naprawdę wielkich śmieciarzy w mieście jest nadpodaż. Tych czarnych ptaków, co każdego wieczoru urządzają ptasie wesele nad parkiem Wiosny Ludów takoż. Sama kilka razy widziałam, jak owe czarne ptaki, gawrony, kawki, albo inne, ornitologiem nie jestem, nie wiem, co to za rasa, albo szczep, wczesnym rankiem, kiedy jest cicho i spokojnie na ulicach, zwyczajnie z miejskich koszy wydziabują pożywienie – resztki kanapek, resztki jakichś chipsów, cokolwiek. Rankiem, kiedy leciałam i latam na wczesne pociągi do cywilizacji wiozące. Wtedy widziałam i widzę owe ptaszory, które zmyślnie przysiadują na brzegach koszy, wyrzucają z nich plastikowe worki, potem je rozrywają i dawaj szukają czegoś, co może być ucztą. Albo choć przekąską. No i śmietnik pozostaje. Nam ludziom. Bo to my, ludzie ten quasi-bufet skrzydlatym mieszkającym w mieście urządzamy. Zatem sprzątać trzeba, albo wymyślić takie miejskie kosze, jakie można zobaczyć na Zachodzie. Zamknięte. Dla skrzydlatych zamknięte. Ale to koszt. Duży.
Sprzątać więc trzeba. Innego wyjścia nie ma. Tak więc uda się skutecznie powalczyć o miano polskiego Zurichu? Trzymam kciuki za… A Zurich to przykład absolutny. Bo tam o każdej porze roku, o każdej porze dnia, a byłam tam dwa razy – o różnych porach roku i różnych porach dnia, jest zawsze tak czysto, że my pilocka turystyczna brać mówimy – wylizane… Tego wylizania miasta temu, no nie memu, bo tylko i zaledwie 17 lat tu mieszkam, więc moim ono nie jest, a zaledwie przysposobionym, życzę. Naprawdę.
No i z drugiego kątka. Rzadko się zdarza, naprawdę rzadko, żeby główne wiadomości kanału TVN poświęcały sporo czasu michałkom, czyli informacjom odległym od głównych wydarzeń politycznych kraju i świata. A wczoraj tak było. Otóż główne wiadomości tej stacji poświęciły aż kilka minutek na wydarzenie, jakie się zadziało w Urzędzie Marszałkowskim, czyli zielonogórskiej gimnastyce urzędniczej, jaka się odbyła na polecenie?, wymóg?, troskę? pani marszałek. Sama marszałkini się tam gimnastykowała ze swoją ludzią. Urzędniczki i urzędnicy wygibywali się w ćwiczeniach, ponoć w trosce o swoje kręgosłupy. Było zabawnie, było lekko, było przy okazji jednak śmiesznie. Ale przede wszystkim było istotnie. Bo naprawdę ważny kanał poświęcił tej akcji sporo czasu. I cały czas akcentowano – Urząd Marszałkowski Województwa Lubuskiego… Zielona Góra. Kilka razy padła ta nazwa. Gimnastyka urzędnicza pokazana została w różny sposób. Można się spierać o racje – moja mama mówiła - No zobacz, TVN nie ma co pokazywać, to pokazuje takie dziwne.
Fakt, dziwne. Ale jak dla mnie kolejny raz marszałkini i jej ludzie w znakomity sposób wykorzystali swoje dwie, bo nie pięć minut powszechnej uwagi. I jedni mogą drwić i dworować, że to głupstwo jest. A inni mogą mówić, jaki dobry PR. I obie strony mieć rację będą. Liczy się jednak efekt. Lubuskie, ech tam Lubuskie, Urząd Marszałkowski w Winnym Grodzie znów zaistniał w przestrzeni publicznej. I to raczej sympatycznie niż okropnie. Nie lubię gratulować urzędnikom, ale taka akcja tylko jednak gratulacji wymaga. I gratuluję. A w tej beczce słodu, miodu i innych łakoci musi się znaleźć i jedna łyżeczka dziegciu. Pani marszałek, na gimnastykę ze swoją ludzią to pani jednak nie w tweedowej sukni czy w czymś podobie powinna się pojawić, a w legginsach i luźnej koszulce. To byłby zaskok. Znam kilka osób pracujących dla marszłkini i mam nadzieję, że na przyszłość szefowej jednak taki myk podpowiedzą.
Ale tak na poważnie, nie wiem, jak Marszałkostwo to zrobiło, ale zazdraszczam… Naprawdę. I znów Winny Gród na łeb i na szyję oraz na rumaka z kropierzem, i to tym paradnym stroju pokonał tę drugą ponoć stolicę województwa. Oni tam jednak mają lekkość i humor. My mamy… No właśnie, co? Co my mamy?
Zabulgotało na wieść o tym, że sam słynny Starbucks przybywa do miasta. Już widzę te kolejki po kawę i ciastka owsiane.