2017-05-12, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Za centrum miasta mam ul. Chrobrego i Sikorskiego. I od jakiegoś dość pokaźnego czasu piszę, że centrum zwyczajnie umarło. A jednak nie. Jednak nie do końca.
A było tak. Po ciężkim i naprawdę wyczerpującym dniu w pracy (dajcie Bogi wszelakie, aby wszystkie takie były) szłam sobie wolną tym razem szagą do domu własnego. Gapiłam się na budynek straży pożarnej, no nie, tym razem strażacy nie jechali nigdzie, więc tylko na budynek rosnący się gapiłam. Potem na skwerek najśliczniejszy w mieście. Aż w końcu mnie zaniosło pod siedzibę Związku Romów Polskich. A tam, nie dość, że samego szefa spotkałam, to jeszcze przez dłuższą chwilkę się pogapiłam na próbę, bo tancerki w różnym wieku trenowały układy taneczne. Takich jak ja, co tam zaglądali, było więcej. Bo my w tym mieście tak mamy, że lubimy. I jakoś tak radośnie mnie się na duchu zrobiło, bo zobaczyć romskie tancerki w tańcu, w próbie, to coś fantastycznego. Pomachałam szefowi Romani Cierheń i poszłam sobie dalej.
Ale tak mnie naszło, że jeśli w centrum jest jakieś żywe miejsce, to właśnie malusie pomieszczenie na Chrobrego, gdzie spotykają się Romowie i my, znaczy nie Romowie, jest tym żywym. Bo trudno za żywe uznawać sklepy. One zawsze w jakiś sposób są żywe. U Romów ciągle coś się dzieje. A to próba, a to inny konwentykiel, ale zawsze.
Umarło mi bowiem fantastyczne miejsce, za jakie miałam księgarnię Daniel, całkiem niedaleko od Romskiego miejsca. Umarło. Bo szacownej i szanowanej księgarni nie ma. Straszą jakieś płachty z napisami remont. Nie wiem, komu słowa okropne w tej sprawie dedykować należy. Ale księgarnia Daniel to było i mam nadzieję, że jednak będzie miejsce kultowe. Mogą sobie politycy prawić, że zmian trzeba. Trzeba, ale nie zawsze i nie wszędzie. Są pewne znaki, które tworzą tożsamość kulturową miasta, kraju, czegokolwiek. Takim znakiem na tej prawie umarłej ulicy była i mam nadzieję będzie księgarnia Daniel. Do tej księgarni się chodziło w poszukiwaniu nowości, w poszukiwaniu wydawnictw regionalnych. Zawsze tam były. A teraz nie ma. To tak, jak z kamienicami przy Drzymały, jak zniknęły, co uważam za błąd, jakiś mądry grafficiarz skomentował – Znikło, czaisz? Naprawdę znikło? Naprawdę tam już nic nie będzie? No nie. Ja się na to nie zgadzam. Bo ja zwyczajnie księgarni z mądrymi księgarzami potrzebuję do życia, jak tlenu. Ale nie tylko ja. Wielu z nas potrzebuje. Blisko domu albo na szlaku. Szlak Królewski, za jaki wielu mieszkańców ma Chrobrego, jest coraz mocniej niepełny. Bo właśnie nie ma już kina Słońce, zniknęła świetna księgarnia. Jest jeszcze Śnieżka…. Tyle dobrze, ale bez księgarni, miejsca spotkań, miejsca gadania o książkach, to jednak nie ta sama ulica. I oby się udało odwrócić ten fatalny stan obecny. Oby… Bo gdzie i z kim ja będę, ale nie tylko ja, o książkach bajała…. A bajanie o książkach bardzo, ale to bardzo lubię.
A teraz z drugiego kątka. Bardzoż mi bliskiego, bo turystycznego. Otóż można pojechać na rajd turystyczny do Woldenbergu. Po prawdzie do Dobiegniewa, ale do Woldenbergu. Zapraszają harcerze i IPN Szczecin. Organizatorzy zapraszają generalnie młodych. Znaczy harcerzy i uczniów gimnazjów. Szlaki wyznaczone, znakomitych osadzonych można poznać. Piszę o Woldenbergu, bo to blisko miasta jest. A jak kto w Woldenbergu nie był, to ma szansę naprawić opustkę. Bo jak mama, tata, dzieci własne tam dowiezie, na ten rajd, to chwilkę niewielką powinien/powinna poświęcić, żeby muzeum w Woldenbergu zobaczyć. Warte jest tego.
Jak mówią historycy, ci mądrzy, aby zrozumieć, co dla polskiej kultury się stało po zbrodni katyńskiej, trzeba pojechać do Woldenbergu i zobaczyć, co dla polskiej kultury tu się stało. Stało się to, że zamknięto w obozie wielu światłych, ciekawych i twórczych ludzi. Fakt, ci ludzie siedzieli i klęli na rzeczywistość. Ale ta mocno kaprawa rzeczywistość, ten Oflag ich jednak uratował. Ich życie. I oni szczęściem nam rzeczywistość jakoś ratowali. A teraz IPN (co nie lubię) oraz harcerze (co lubię) zapraszają na rajd, który może oczy otworzyć na to, co tu się tak naprawdę działo. Za drutami, ale jednak.
I jako cudną anegdotę przytoczę zachowanie admirała Józefa Unruga… Polak, Niemiec. W I wojnie dowodził niemiecką flotą. Potem przeszedł do armii polskiej. Kiedy znalazł się Woldenbergu, jako jeniec oczywiście, to zawsze prał trzcinką tych, którzy do niego zwracali się po niemiecku. – Po polsku mówić – tak mówił. I pomagał wszystkim, wszystkim. Zresztą teksty o Woldenbergu to długi papirus… Tak blisko nas, a tak kompletni nierozpoznana ziemia. Rajd daje okazję, żeby tę nierozpoznaną ziemię i ludzi z nią związanych poznać… Można i warto się zgłosić. Warto. Warto nie tylko admirała Józefa Unruga, jednego z moich najbardziej ulubionych postaci warto poznać. Bo warto sobie przypomnieć paru innych wybitnych, jak choćby prof. Kazimierz Michałowski, Kazimierz Rudzki – wieki aktor, kpt. Jan Mickunas, tata Wojciecha Mickunasa, wybitnego trenera olimpijskiego, który mieszka tuż pod opłotkami miasta i ciągle coś świetnego w sferze jeździectwa robi. Ale też Stefana Flukowskiego – świetnego pisarza, który jako pierwszy napisał o tym, co się tam działo. Ale też i generał Józef Kuropieska.
Szczęściem ocaleli.
Rajd się odbywa w terminie, kiedy ja jadę do Danzig, Gdańska. Kiedyś tam byłam, w Gdańsku właśnie, ale przez pół godziny. Teraz jadę do Danzig, ale i do Malborka. I tak naprawdę jadę tam, żeby zobaczyć Muzeum II Wojny. Bilet kupiony jest. A jak tam jest, to napiszę, jak wrócę… Będzie w zakładce Na szlaku, w naszym portalu Echogorzowa.pl., bo gdzie ma być.
Ps. Zwyczajnie nie wierzę, że Walczaka i Warszawska ruszy w jakiejś przewidywalnej rzeczywistości. Chodzę tam tamtędy codziennie i widzę. I nie wierzę…. Bo widzę, ale też mieszkańcy placu widzą. I wyklinają. I raczej szacowny portal nie nadaje się do cytowania, co ci ludzie mówią… Bo słów na ch, na k, na inne to nie cytujemy.
Zabulgotało na wieść o tym, że sam słynny Starbucks przybywa do miasta. Już widzę te kolejki po kawę i ciastka owsiane.