Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Dionizego, Nadziei, Zofii , 15 maja 2025

No to się dzieje, znany niemiecki kryminał zagości w mieście

2017-05-26, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

I niby się człowiek interesuje filmem, ba interesuje, śledzi wydarzenia. I niby lubi niemiecką kulturę. No bo lubi, a o takim ważnym fakcie jakoś nie wiedział.

Jeden z lokalnych portali poinformował, że niemieccy filmowcy szukają mieszkania na osiedlu Staszica, bo chcą tam skręcić trochę zdjęć. Ale też potrzebny im lokal na Żniwnej lub Krańcowej. No i super sprawa. Tyle tylko, że z lekka mnie przytkało, kiedy przeczytałam co to za film ma być, w którym miasto nad trzema rzekami ma się pojawić. Może za sprawą panoramy, może czegoś innego jeszcze.

A mianowicie chodzi o produkcję z lekka bez precedensu. Mianowicie do miasta nad trzema rzekami zjeżdżają niemieccy filmowcy produkujący serial „Telefon 110”. No bo jak informacją ciekawą samą w sobie jest fakt, że jakaś telewizja chce kręcić w mieście, to już fakt, że Niemcy, staje się wybitnie ciekawą. Ale że ma to być jeden z odcinków „Telefonu 110”, to już prawdziwa rewelacja jest.

Serialu, bardzo popularnego jeszcze w latach 80. także w kraju nad trzema rzekami z cezurą tej najdłuższej pośrodku, przypominać starszemu pokoleniu raczej nie trzeba. Był to jeden z bardziej popularnych kryminałów w siermiężnej, choć nie tak bardzo jak teraz, polskiej telewizji. My mieliśmy „O7 zgłoś się”, oni „Telefon”. Pewno było jeszcze coś radzieckiego, ale zwyczajnie nie pamiętam, bo poza „17 mgnień wiosny”, ale to inna bajka, jakoś mnie się nie kojarzy”. Potem przyszedł przełom demokratyczny. Wszystko się połamało, zmieniło. Wzorem polskim, myślałam, że i tego serialu już nie ma. Nie natykałam się na wzmianki o nim nigdzie, a ponieważ nie znam niemieckiego, więc raczej i szans żadnych nie było, żeby gdzieś tam na marginesie innych wydarzeń zauważyć, że jednak ten serial kryminalnym zawirowania polityczne przetrwał i ma się dobrze. Na tyle dobrze, że stale kręcą się nowe odcinki, nawet w kraju ościennym, publika jest i to nie tylko ta stara, z czasów komuny, czy dederowskiego porządku, bo to inna bajka.

No i super fajnie, że filmowcy zjadą. Nie wiem, jak miasto na siedmiu wzgórzach zafunkcjonuje w serialu, nie kwestia. Ważne, że jakoś.

A mnie przy okazji naszła taka oto myśl. Niemcy, pragmatyczny do bólu naród, jakoś nie lubią trwonić pieniędzy. Jak już w NRD mieli dobrą kryminalną markę, to ją pociągnęli dalej. RFN dołożył swego „Komisarza Aleksa” i oba seriale świetnie się kręcą, mają swoją publiczność, co się przekłada na kasę z reklam i innych rzeczy. Nowe Niemcy nie uznały za ujmę kontynuacji dobrego serialu. Filmowcy przestawili akcenty, zdjęli ideologię, pożegnali się z polityką i kręcą serię dalej. Dodam, od 1971 roku nieustannie kręcą.

A my? Ano my pożegnaliśmy się z megapopularnym serialem „07 zgłoś się”, bo jakoś nikt nie miał pomysła, jak porucznika Borewicza przestawić na inny tor. Zmienić z lekka powieść, pokazać, jak zmienia się milicja w policję i dalej robić dobry telewizyjny odcinkowy kryminał. Stare odcinki można gdzieś tam na jakichś filmowych kanałach oglądać i nawet młodzi widzowie, którzy to oglądają, zachodzą w głowę, co to się panie dziejku stało, że nie ma. Ano nie ma. Był serial „Malanowski i partnerzy”, w którym główną rolę zagrał Bronisław Cieślak, ten sam, który grał porucznika Sławomira Borewicza w „07 zgłoś się”, ale to też krótkie było, mamy polskiego „Aleksa” z gwiazdami TVN i tyle. Od czasu do czasu w jakichś niszowych kanałach można sobie „Kobrę” pooglądać, ale to już tylko zabici fani czynią. Nową jakość usiłował wykreować kanał TVN znów, czyli serial „Belle Epoque” z Magdaleną Cielecką i Pawłem Małaszyńskim w rolach głównych, ale się średnio udało. No i mogłabym sobie tak jeszcze długo dywagować o stanie polskiego kryminału w filmie, bo wzorców literackich do dobrych filmów mamy aż nadto, ale po co. Nudne to będzie.

W każdym razie, niemiecka ekipa od „110” przyjeżdża. I, że powtórzę, choć niemieckiego nie znam, to jednak śledzić będę losy tego serialu, choćby po to, żeby zobaczyć, jak miasto tam zagra.

A teraz z drugiego kątka. Też filmowego będzie i też w pewien sposób związanego z miastem. Otóż obchodzimy 40. rocznicę wejścia na ekrany „Gwiezdnych wojen”. No wiecie tego od: „Dawno, dawno temu w odleglej galaktyce… „ i słynnej muzyki Johna Williamsa. Najdłuższe, albo jedne z najdłuższych kolejek do kina po bilety były właśnie na ten film. Minęło wiele lat i kilka potyczek w Przestrzeni się odbyło. Rebelia starła się nie raz z Cesarstwem, a w mieści urodził się fan-club Gwiezdnej Sagi. Bywały konwenty fanów sagi. Było intrygująco i ciekawie. Sama nie raz i nie dwa siedziałam na Starym Rynku i podziwiałam Szturmowców, Gwardię Cesarską i Rebelię. Podziwiałam za kostium, za znajomość sagi, ale i za cierpliwość, bo moc ludzi chciała się z nimi sfotografować. Kostium decydował. To tu gorzowski aktor Cezary Żołyński pociągnął za sobą ludzi i tu działał kawałeczek Legionu 501, czyli tych fanów, którzy mają kostiumy wierne z wiernych. Minął czas. Ludzie dorośli, rozpierzchli się po świecie, ale jak słyszą słowa „A long time ago in a galaxy far, far away…” i do tego muzykę Williamsa, to serca im szybciej biją… Wszystkim nam – fanom „Gwiezdnej Sagi” wszystkiego naj. A jego twórcy – George’owi Lucasowi tylko wielkie słowa podzięki, że mimo oporu Hollywood – bo był i to okropecznie wielki – nakręcił epizod IV, dla mnie cały czas pierwszy i sprawił, że kinowy świat oszalał. W tym także miasto nad trzema rzekami. Bo fanów było tu dużo i cały czas jest. Co pokazują różne przeglądy galaktycznych odcinków. Tak więc: „Dawno, dawno temu w odległej galaktyce….”

Ps. Nietaktem wielkim byłoby nie wspomnieć, że Filharmonia Gorzowska gości znakomitych i wybitnych artystów, jak pan Jan Kanty Pawluśkiewicz oraz pani Elżbieta Towarnicka. Dziś zamknięcie V Festiwalu Muzyki Współczesnej im. Wojciecha Kilara. Na afiszu oratorium „Harfy Papuszy” właśnie z muzyką Jana Kantego. Obok wybitnej polskiej sopranistki Elżbiety Towarnickiej na scenie Iwona Socha – sopran, Magdalena Idzik – mezzosopran i Tomasz Rak – tenor. Poza tym Chór Akademii Morskiej w Szczecinie i Pomerania Singers. Za pulpitem maestra Monika Wolińska. Wielkie wydarzenie na mapie kultury gorzowskiej, wielkie. Właśnie za sprawą tego oratorium, dzieła dedykowanego Papuszy. Tej smutnej, szczupłej pani, która tak do końca nie rozumiała, na czym polegał fenomen jej talentu. Tej Cyganki, która odważyła się pisać i która zapisała się w historii literatury jak pierwsza Romka, kobieta, poetka. Nie rozstaję się z jej wierszami, albo jak ona sama chciała z piosenkami. Piosenkami z Papuszy głowy ułożonymi. Proste słowa o kolczyku z liścia i nie tylko zauroczyły nie tylko mnie, ale i wielkich artystów. Dziś w Gorzowie w Filharmonii Gorzowskiej wielkie święto. Za sprawą Maestry Wolińskiej, bo to ona „Harfy” znów do miasta sprowadziła. A „Harfy” sprawiły, że znów Papusza jest w mieście. Może w ten dzień płakać nie będzie i deszczu nie będzie. Bo jak do tej pory kto w mieście o Papuszy w sensie artystycznym mówił, to miał kłopot. Zawsze się coś dziwnego działo. A na pewno padał deszcz….

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x