2017-05-29, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Jednak na polskie koleje można liczyć. To jedna z wielu instytucji ponoć państwowych, która od lat dostarcza mi powodów do uciechy.
Od jakiegoś czasu mamy nowy przystanek kolejowy. No bo estakada w remoncie, bo przejechać się nią nie da, więc trzeba w te dyrdy się przemieszczać na Gorzów Wielkopolski Wschodni. No i my tu, jeżdżący kolejami to wiemy i jakoś dajemy radę. Ale co mają powiedzieć ci, co z rzadka kolejami jeżdżą, a nagle im fantazja ułańska albo zwykła potrzeba podpowie, że do miasta na siedmiu wzgórzach koleją byłoby dobrze się wybrać? Od pewnego czasu jest tak, że zwykle bilety kupuje się przez Internet. Wygodnie i prosto. Na pewno wygodnie i prosto? Wcale nie, bo nagle się okazuje, że miasto na siedmiu wzgórzach ma n dworców i przystanków kolejowych. I jak się już coś wybierze, znaczy jakiś dworzec, to się nagle okazuje, że system tegoż nie widzi i z zakupu biletu nici, nawet bez pętelki. Miasta i dworca zwyczajnie nie ma.
OK. Nie kupujemy przez Internet. Kupujemy gdzieś tam w kraju bilet do miasta i co się okazuje? Że nie ma takiego pociągu, który nas bezkolizyjnie zawiezie… Nie ma, bo system nie widzi. A de facto takie pociągi istnieją, trzeba tylko o nich wiedzieć. Wiedzą ci, co nimi jeżdżą często i panią z okienka poprowadzą poprzez zawiłości systemu. Jak kto nie wie, to jest skazany na spędzenie upojnej nocy w mieście z koziołkami w herbie – może być upojna, bo miasto owo ma mnóstwo atrakcji, jest gdzie te puste godziny spędzić. Gorzej znacznie jest, kiedy do Krzyża albo Zbąszynka trafi i przyjdzie mu noc tam spędzić. To już ani upojna, ani bezpieczna, ani nijaka nie jest. Zwyczajnie czarna dziura. A tak się ostatnio dzieje.
Miasto bowiem się gdzieś w systemie kolejowym zagubiło. Trudno znaleźć ścieżki do niego. Podróżni klną, ludzie kolei nie potrafią podpowiedzieć, bo w sieci nie ma. Cyrk i zabawa trwa. Szkoda tylko, że ten cyrk i zabawa nie jest absolutnie zabawny, a raczej straszny i odstraszający….
Powiem jedno. Miasto nasze, ups., moje przysposobione, jest jednak na tyle duże i jednak w pewien sposób znaczące, że urągającym przyzwoitości jest to, że nagle trudno do niego dojechać, bo go jakoś czytelnie w sieci informacji kolejowej nie ma. Czytelnie znaczy – wiadomo, dokąd jedziemy, wiadomo, na jakim przystanku wysiadamy, wiadomo, gdzie komunikacja zastępcza jest, żeby dalej w kierunku na zachód pojechać. Przecież to powinno być proste. A nie jest. No i zabawa trwa. Zabawa w zgadywankę – Gorzów ci to Wielkopolski, stolica, albo pół stolica województwa, lub też inny Gorzów – ten na Śląsku…. Bo jakby jechać po dawnej marce, czyli po Landsbergu, to kolejowa sieć wyrzuci nas do Bawarii. To nie żart… Tak jest. Mnie to bawi, bo jakoś tam się nieźle poruszam w zawiłościach systemowych kolei, ale nie jest to absolutnie zabawne dla kogoś, kto do tego miasta jedzie z centrum lub ze ściany wschodniej. Nie jest.
Nie równam tej sytuacji do dzisiejszych Niemiec, bo i po co? Porównam natomiast tę sytuację do stanu dawnego polskiego. Tego sprzed II wojny. Nie do pomyślenia żadnego było wówczas, aby Kolejarze, wielka litera zamierzona, nie wiedzieli… Nie do pomyślenia było. Teraz to norma. Ale czemu się dziwić, kiedy dworców nie ma, ludzi kolei też praktycznie nie ma. System jest. A w tym systemie jakoś nie ma miejsca na dobrą informację o mieście nad trzema rzekami. Może też i miasta już nie ma?
A teraz z drugiego kątka. Żużlowego będzie. Pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna zdarzyło się, że nie byłam na derbach. Osobiście na stadionie, na moim karnetowym miejscu nie siedziałam, bo właśnie wracałam z Poczdamu. Ale słuchałam relacji w radiu – Radio Zachód, a końcówkę oglądałam w nsport we własnym domu. Jak szłam z parkingu przy pomniku Mickiewicza, słyszałam, jak motory grają. Czasami tak się życie układa, że nie da się oglądać osobiście różnych wydarzeń, które się lubi. Tak się wydarzyło tym razem.
Wracam do relacji radiowej. Pisałam jakiś czas temu, że od reporterów sportowych oczekuję nie barokowych i koronkowych konstrukcji, a rzetelnej relacji. Znam paru sprawozdawców sportowych i lubię słuchać wyważonej relacji. Chcę zwyczajnie słyszeć, co się dzieje na torze żużlowym, na boisku piłkarskim, na lodowisku. Relacji a nie wrzasków ponoć reportera, który jest zabitym kibicem jednej z drużyn. W tym wypadku mam na myśli Falubaz. Nie trawię, ale jak się okazuje nie tylko ja, stylu sprawozdawcy Radia Zachód. Jeśli ktoś jest zabitym kibicem jednej drużyny i komentuje wydarzenie jako kibic, a nie jak sprawozdawca, nie powinien być komentatorem. Przykro było słuchać pana komentatora, który kibicował. A nie powinien. To już kolejny raz, kiedy my ludzie Stali słuchaliśmy mocno stronniczego, mocno zaangażowanego po jednej stronie komentarza. I nie był to komentarz, a zaklinanie rzeczywistości. Stal ostatecznie zremisowała z Falubazem. Co ostatecznie gadał pan Maciej Noskowicz, bo jego mam na myśli, nie wiem. Końcówkę oglądałam w nsport. I dobrze. Bo nie byłam narażona na wrzaski o husarii, o petardzie, o Patrysiu Dudku – doceniam zawodnika, doceniam, co potrafi, w GP też mu kibicuję. Nie trawię natomiast takiego stylu komentowania…. Nie trawię stylu, kiedy z góry zakłada się, że Falubaz to mistrzowie świata i okolic. Tak może myśleć kibic i dobrze, że tak myśli. Natomiast absolutnie nie może tak myśleć i komentować reporter publicznego radia. To podstawowy błąd warsztatowy. I jak się okazuje, nie ja jedna tak myślę. Było nas więcej. Dlatego też jak idę na stadion, albo zasiadam do GP, przestaję być dziennikarzem, a jestem kibicem. Wydzieram się za naszymi… Pan Maciej Noskowicz tego nie umie… No i przykro…
Zabulgotało na wieść o tym, że sam słynny Starbucks przybywa do miasta. Już widzę te kolejki po kawę i ciastka owsiane.