2017-06-30, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Była burza, mocno padało, znów zalało ulice. I znów z zażenowaniem wielkim oglądałam tę informację w TVN24. Szkoda.
Wczoraj rano, jak zwykle na dzień dobry włączyłam TVN24, bo jakoś tak mam, że ustalony rytm dnia taki wzorzec ma. Pobudka, TVN24, woda na kawę, mycie zębów i innych części ciała. W tym czasie woda gotowa, kawa w kubku i minutki na informacje. Siedziałam sobie i oglądałam ślady armagedonu, jaki nawiedził kraj. No i widziałam zapłakanych ludzi na Śląsku, którym żywioł zabrał po części domy. Widziałam strażaków, jak przykrywają te dachy, a właściwie jakieś dachowe konstrukcje plandekami. Współczuję tym państwu bardzo, bo nie ma nic gorszego, niż stracić własny dom. Ale było dalej. Dalej były informacje, że kolejny raz zalało między innymi miasto na siedmiu wzgórzach, a dokładnie ulicę Borowskiego. Nowo wyremontowaną ulicę dodam. I znów były znane obrazki, znów oburzeni mieszkańcy ostro się wypowiadali o tym, co tu się z każdym odrobinkę większym deszczem zadziewa. Było mi jak zwykle wstyd i przykro. Bo jakoś się tak dzieje, że jak coś złego się w mieście dzieje, to zawsze można to zobaczyć w wiodących kanałach telewizyjnych, w tym, za jaki mam TVN24.
A potem poszłam do pracy swojej ulubionej i byłam na tyle wcześnie, że mogłam sobie przejrzeć różne kanały. I co zobaczyłam? Ano to, że w Winnym Grodzie spustoszenia były znacznie większe. Zalało Piwnicę Artystyczną Kawon. I to tak, że straty są wielkie. Serdeczne słowa współczucia braci z Winnego Grodu z tego tytułu. Wiem, o czym baję, bo w mieście nad trzema rzekami jazzowa piwnica walczy z podtopieniami od lat. I nawet ma sprawdzone myki. Może pora na nawiązanie kontaktów w tej kwestii. Prezes jest mistrzem walki z wodą z nieba i ulicy. Ale widziałam też zatopioną ulicę przy dworcu PKP, widziałam i inne obrazki. Straszna sprawa. Ale tylko w necie, bo w żadnych kanałach ogólnopolskich ich nie było. No ja ich nie widziałam. Poszkodowanym szczere wyrazy współczucia, bo w Winnym Grodzie mam trochę przyjaznych i więcej niż przyjaznych znajomych. Wydawałoby się, że skoro u nas w mieście nad trzema rzekami właśnie za sprawą tych rzek „ponadnormatywne opady” mogą takie spustoszenie przynieść, to Winny Gród jest od tego bezpieczny.
A tu patrz panie, nie jest. Ktoś z komentujących przytomnie zauważył, że winna jest głupia gospodarka. Nadmierne zagęszczenie centrum, brak troski o zielone miejsca, brak troski o zrównoważoną inżynierię przestrzeni. Znaczy Winny ma to samo, co i miasto z katedrą. Ten sam problem. Ale słynnego już w mediach społecznościowych rekina na ulicach miasta – Winnego Grodu chyba nikt, żadna stacja nie pokazał.
W każdym razie obie stolice lubuskie mają problem. Jak będzie mocno padać, to latem zamiast zwykłych butów klapki typu japonki trzeba nosić, bo wzorem gruzińskim, jak spadnie dużo wody z nieba, to butów szkoda, a w japonkach się da. Ale tak na poważnie, to na dziś nikt nie umie sobie poradzić z armagedonami, które będą nas nawiedzać. A że będą, to rzecz oczywista. My ludzie, ugotowaliśmy planetę, na której mieszkamy. Zaczęła się to w XIX wieku wraz z rewolucją techniczną. Ale minęło już wiele lat od tamtego czasu i wydawało mnie się, że oczywistym jest, iż trzeba dbać o naturę. O drzewa, o miejsca zielone, o trawniki, o krzaki, ziółka. O naturę, że powtórzę. Bez tych zielonych kątków nas w krótkim czasie nie będzie.
Dlatego też z olbrzymim bólem obserwowałam efekt pierwszej wycinki drzew. Mówi się o rewitalizacji tego miejsca. Ale nie mówiło się o wycince drzew. Byłam tam wieczorem. Stałam i patrzyłam. Obok mnie stała kobieta i też patrzyła przez techniczny płot na to, co tam się stało. Romowie, którzy tam zasiadywali i od czasu do czasu nawet przygrywali, też tylko smutno patrzyli. Nikt nas nie uprzedził. Nikt nie mówił, że padną drzewa. Owszem, można zasadzić nowe i wynik wyjdzie na zero. Ale zanim drzewo urośnie, miną lata. Lata nie do odrobienia. Przykra sprawa. Za chwilkę kolejne remonty. Kolejne wycinki drzew. Bo cywilizacja, bo konieczność. Naprawdę konieczność? A potem się dziwmy, że deszcz pada i zatapia. Będzie zatapiał. Naruszyliśmy już mocno równowagę w przyrodzie. I z każdym wyciętym drzewem ją naruszamy. I dlatego będzie gorzej, coraz gorzej. Jaka szkoda, że jakoś nikt, kto decyduje o ważnych rzeczach na poziomie miasta lub kraju tego nie widzi. Jaka szkoda. Równowaga zielska w mieście z cywilizacją jest zwyczajnie niezbędna. Zrozumieli to już na Zachodzie. Pora i na nas. A drzew na Kwadracie mnie zwyczajnie żal. Ale i nie tylko mnie. Bo ludzie, którzy tam mieszkają, mówili – oni. O władzy, która takie decyzje podjęła. Oni – znaczy ktoś, kto nie rozumie. Ja bym się zastanowiła.
Ps. I dziś będzie mocno prywatny PS. Wczoraj zostałam sekretarzem Stowarzyszenia Jazz Celebration działającym przy Jazz Clubie Pod Filarami. To już moja kolejna kadencja. Żartuję, że zaszczyt ten mnie spotkał, bo poprawnie mówię po polsku oraz dość poprawnie i bez większych błędów piszę w rodzimym narzeczu. Jak również dość sprawnie umiem spisać na papierze różne pomysły i takie inne rzeczy, które są ważne. A tak na poważnie. Jestem mimo wszystko zaskoczona, że jednak znów w tym szacownym towarzystwie będę miała okazję i zaszczyt zapisywać ważne chwile. Znaczy – dobrze było w szkole podstawowej w mieścince na S. uczyć się pisać ortograficznie i gramatycznie pod okiem wybitnej mojej pierwszej polonistki pani Weroniki Plucińskiej. Surowej, ale i sprawiedliwej nauczycielki. Za dyscyplinę wobec uczniów ogromne dzięki. Pani Weronika miała chysia na punkcie właśnie gramatyki. I dobrze. Pisania się uczyłam. Natomiast czytać w rodzimym narzeczu umiem od zawsze. Po angielsku, trochę później przyszło.
Zabulgotało na wieść o tym, że sam słynny Starbucks przybywa do miasta. Już widzę te kolejki po kawę i ciastka owsiane.