2017-07-03, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Płonęła gorzowska katedra, a dokładnie wieża. Nie ma chyba nikogo w mieście, kogo by ta informacja nie zelektryzowała i nie postawiła na nogi. Także gorzowianie rozsiani po świecie nie mogli uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
Nie było mnie feralnej soboty w mieście. Ze względów rodzinnych, mocno skomplikowanych (ciężka choroba mojego taty) musiałam być w miasteczku w widłach dwóch rzek. Była dokładnie 18.45, kiedy zadzwonił telefon. Mocno zaprzyjaźniony i przemiły znajomy rzucił tylko – katedra się pali. Nie zrozumiałam. Przemiły powtórzył. Znów nie zrozumiałam. A potem rzuciłam się do telewizora i Internetu w komputerze mojej mamy. No i niestety. Zobaczyłam to, co oglądali wszyscy. Dym nad wieżą katedry. A potem ze zgrozą i rosnącym przerażeniem oglądałam heroiczną walkę strażaków z pożarem. Serce mi stanęło, kiedy zobaczyłam płomienie. Rodzina zrozumiała i pozwoliła oglądać TVN24. Kiedy rodzina poszła spać, ja nadal oglądałam relację w telewizji z tego, co się działo. I zwyczajnie się popłakałam. Z tego, co wiem, nie ja jedna. No jak to, jak to możliwe, że katedra – myślałam i chyba gadałam do siebie głośno. Dla mnie osobiście to jest tragedia, tragedia, w którą trudno uwierzyć.
Nie jestem tu urodzona, nie byłam chrzczona wodą z Warty, nie chodziłam do szkół, ale całe swoje zawodowe życie spędzam tu. Jestem mocno emocjonalnie związana z miastem, zwłaszcza z jego zabytkami i kulturą. Jako przewodniczka i pilotka turystyczna wiele razy prowadziłam wycieczki po mieście. Szczególne miejsce w tych turach zawsze miała, ma i będzie miała katedra. Matka wszystkich kościołów diecezji. To symbol miasta, najważniejszy znak kulturowy. Piękna gotycka ceglana budowla, gdzie co i rusz, to ciekawostka, to tajemnica, które znają właśnie regionaliści i przewodnicy.
Nie jestem wierząca ani praktykująca, ale nie raz i nie dwa zachodziłam do katedry. Urzeka mnie jej dostojeństwo, jej aura ponadczasowości. Spokój i właśnie dostojeństwo, jakie tam panuje, nie raz, nie dwa, koiły moje nerwy, pozwalały rozładować stresy.
Byłam w katedrze, kiedy z tym światem pożegnał się św. Jan Paweł II. Byłam, kiedy śp. pastor Urlich Luck, zresztą tu urodzony i ochrzczony właśnie wodą z Warty, wygłaszał swoje emocjonalne i jakżesz ważne kazanie podczas 750-lecia miasta. Byłam tam wiele razy. Do dziś wspominam, jak w katedrze właśnie Schola Cantorum Gedaniensis, jeden z najlepszych chórów nie tylko w kraju, ale i w większej skali, dawała fantastyczny koncert.
A teraz przez całą noc patrzyłam na pożar. Co prawda wieży, ale jednak. Trzymałam kciuki za strażaków. Słuchałam wystąpień moich znajomych, którzy łamiącym się głosami mówili o tragedii. Bo to jest tragedia, że powtórzę. Już wiadomo, że trzeba zdemontować metalową kopułę wieży. Trzeba będzie chyba zrobić potężny remont. Na to potrzeba morza pieniędzy. Ja już sobie wyznaczyłam kwotę, jaką przekażę na ten cel. Czekam na podanie konta. A jeśli trzeba ruszyć do sprzątania, to z własnym wiadrem oraz mopem pójdę to robić. Nie znam się na sprawach budowlanych, ale wiem, że kiedy idzie taka masa wody, tak wiele jej wylano, aby ochronić zabytek, to i potem sprzątania jest dość. Na tyle dość, że każde ręce są potrzebne. Nawet niewierzącej.
Ktoś powiedzieć może, ale co ciebie to obchodzi. Przecież to katolicka świątynia jest. Fakt, jest. Ale że znów zaakcentuję, to zabytek, najstarszy w mieście, najcenniejszy, najbliższy wszystkim, którzy tu mieszkają. Symbol miasta. Symbol, z którym ja się bardzo mocno identyfikuję.
Kiedy patrzyłam na dymy nad katedrą, nad wieżą, a potem przez jakiś czas na płomienie, to zwyczajnie dokładnie wiedziałam, co czuli ludzie w Timbuktu, kiedy oszalali terroryści, za jakich mam armię ISIS, plądrowali i niszczyli ich biblioteki. Zwyczajnie czułam to, co czuli ludzie w Bamjan, kiedy ta sama ogłupiała i czarna masa niszczyła posągi Buddy. Tam działali ludzie. U nas był to los, splot jakichś mocno złych okoliczności. Ale serce bolało mocno i chyba jednak tak samo. Tam zabytki bezpowrotnie zniknęły. U nas jest dobrze, bo wieża stoi, dzwony ocalały. Zegar da się naprawić. Mam nadzieję, że nakrycie wieży – kopułę i latarnię też za jakiś czas również. Dlatego jest nadzieja. Musi być. Nie wiem, ile potrwa naprawa, ale jednak chyba się doczekamy takiego momentu, że znów Matka diecezji odzyska blask. Jestem tego pewna.
I na koniec. Nigdy nie myślałam, że coś tak okropnego może się wydarzyć. Przecież katedra ocalała przez wieki, kiedy wojny się przez miasto przetaczały, a nawet wówczas, kiedy szli żołnierze Armii Czerwonej i palili jak popadnie śliczne landsberskie kamienice. Teraz zły los jednak się upomniał. Ja wiem, że my, ludzie z tego miasta oraz liczni nas wspierający, odwrócimy ten los. Wiem. Bo innej drogi nie ma.
Zabulgotało na wieść o tym, że sam słynny Starbucks przybywa do miasta. Już widzę te kolejki po kawę i ciastka owsiane.