2017-08-02, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Nie było syren o W. Magistrat się tłumaczy, że nastąpiła awaria systemu. No to jak wytłumaczyć, że wyły chwilę wcześniej i godzinę później?
Miało być tak ładnie. Miasto zapowiadało, że o W zawyją syreny. No i się nie udało. Choć wcześniej wyły. No i potem wyły. Równo godzinę po. Myślałam, że zaszwankował zegar, bo i w taki upał zegary mają prawo zwariować. Myślałam, że zawyło w godzinę W, ale wedle innego czasu. Trochę duży wstyd, ale się zdarza. No cóż. To tylko technika. Ale moje myślenie rozwiał komunikat magistratu, że jednak zegar nie zwariował z upału, ale zwiódł system. Znów zawiódł jakiś system.
Jednak jak zobaczyłam na zdjęciach zaprzyjaźnionej mocno przemiłej znajomej, gorzowianie nie zapomnieli i nie dali się zwieść oszalałym od upału zegarom oraz jakiemuś systemowi. Stawiła się grupa ludzi, odpalili flary, zatrzymali ruch na najważniejszym miejskim skrzyżowaniu. Jednym słowem, źle nie jest. Duch w narodzie nie ginie.
Nie wdaję się w dyskusję o samym powstaniu. Sama przez lata nie miałam żadnych wątpliwości, ale czas mija, lista przeczytanych książek się wydłuża. Wątpliwości się piętrzą. Choć po prawdzie lampka powinna się dawno temu zapalić po pierwszej lekturze „Pamiętnika z powstania warszawskiego” Mirona Białoszewskiego. Teraz się pali. Mimo tego uważam, że hołd i szacunek należy się tym wszystkim straceńcom, co to do z góry skazanej na przegraną walki poszli. Jeszcze większy cywilnym ofiarom tej hekatomby. Jeszcze większy, bo ich się jakoś tak pomija…. A ich ofiara była znacznie większa. Dobrze by było w końcu zdjąć patos z tego wydarzenia. Pamiętać bezprzykładną ofiarę, ale mieć w tyle głowy, że może jednak nie było to potrzebne. Dobrze jednak, że miasto nasze też pamiętało, ludzie pamiętali ludzi. Dobrze.
A teraz z innego kątka, choć po prawdzie bardziej nieużywana przez długi czas mańka pasuje. Pismo „Wspólnota” podało coroczny ranking zamożności miast wojewódzkich 18, bo w dwóch województwach są podwójne stolice. No i przykro mnie się zrobiło, bo okazało się, że mieszkamy w najuboższym. A jeszcze bardziej przykro było mnie, kiedy czytałam komentarze ludzi z Bydgoszczy, która rok temu była za nami, a teraz nas wyprzedziła. No cóż. Jak się jedzie do miasta nad Brdą, Wisłą i z Kanałem Bydgoskim, to zwyczajnie widać, że do naprawdę dużego miasta się wjeżdża. A potem spojrzenie na Wyspę Spichrzów, swego czasu główna nagroda architektoniczna za rewitalizację tego miejsca, to trudno się dziwić. Jak do tego dodać Operę Nova i otoczenie, to jeszcze bardziej człowiek przestaje się dziwić. Dodam jeszcze całkiem dobrze rewitalizowane centrum oraz wjazdy do miasta z kilku stron. No trudno się dziwić, miasto zamożne widać. Toć i trudno się dziwić, że przegoniło nas, miasto nasze. Widać tam są bardziej sprzyjające warunki dla biznesu, tam się lepiej zarabia. No i to się przekłada na ten ranking. „Wspólnotę” mam za rzetelne źródło. Jak na razie nieogarnięte polityczną, w tym przypadku złą gorączką. Raczej nie ma żonglowania danymi. Przykre jest, że jednak znów jesteśmy w jakiś ważnym ogonie. Są jakieś pomysły na odwrócenie tendencji spadkowych? Na razie nie słychać, a szkoda.
Ps. Dziś mamy dwie ważne rocznice. Jedna dotyczy miasta, druga bliskiego sąsiedztwa. Ta pierwsza to dziesiąta rocznica zamknięcia ostatecznego kina Słońce. Po 59. latach zginęło kino, które dla wielu gorzowian, ale i nie gorzowian, bo z sąsiedztwa, było ważnym znakiem. Pamiętam, jak śp. Barbara Dańska walczyła o to miejsce. Ale wówczas jeszcze nie było klimatu, aby takie miejsca uratować. Wszyscy byli zachłyśnięci multipleksami. Dziś jest inaczej. Znów do łask wracają takie miejsca, jak Słońce. U nas żadnych szans na powrót. Bo w budynku tym mieści się jakiś dziwny klub. Szczęściem i dobrze, że za sprawą dyrektor Heliosa Moniki Kowalskiej pamięć o Słońcu, jak i o innych kinach gorzowskich jednak nie niknie. Bo jak się do Heliosa idzie, to się zasiada albo w Słońcu, albo w Koperniku, albo w trzech innych kinach dawnego miasta. Każda z sal Heliosa bowiem ma własne imię i własną galerię. Tyle dobrze, że gorzowianom chce się pamiętać o kinach. Kiniarze, dodam, to ciekawy narodek jest. Naprawdę ciekawy. I dużo pamięta. Kiniarze, nie kinomani, bo to dwa różne światy.
A druga data jest wybitnie symboliczna. Wybitnie. Pięć lat temu prezydenci Polski i Niemiec, Bronisław Komorowski i Joachim Gauck otworzyli XVIII Przystanek Woodstock w Kostrzynie. Ktoś powie, a co Gorzów ma do tego? Ano to, że Kostrzyn leży tylko niecałe 50 km na zachód od miasta nad trzema rzekami, sam zresztą jest miastem nad trzema rzekami także. Wielu z nas tam pracuje, wielu jeździ, bo lubi – jak nie przymierzając ja. To otwarcie wówczas było ważne i symboliczne. Bo na najbardziej pogodnej, najbardziej przyjaznej imprezie pod chmurką w całej Europie, za sprawą Jurka Owsiaka, ale i burmistrza Andrzeja Kunta, który tak naprawdę odpowiedzialność ponosi, odbyło się kolejny raz pojednanie. Pojednanie dwóch nacji. Było podniośle i godnie oraz bardzo, bardzo przyjacielsko. Na bok poszła jakaś durna polityka. Liczyło się to, że w Kostrzynie zjechali się ludzie z Polski w generalności, ale i zjawili się Niemcy. Poza tym trochę ludzi z Europy. Było pięknie. Ja tam wówczas na tym osiemnastym przystanku spotkałam jak zawsze zaprzyjaźnionych punków z Oświęcimia oraz trochę ludzi z Europy. I oni wszyscy mówili, że to super sprawa. Przyjaciele z Niemiec mówili, że przyjechali tu na muzę, ale i po kontakty. Po nowych znajomych. I takie nawiązali. Dlatego przykre jest, że dziś polscy politycy znów usiłują dzielić nas i naszych zachodnich sąsiadów.
Już tylko godziny dzielą nas od chwili, kiedy Roman Polański, kolejarz z Żar, odgwiżdże początek 23 Woodstocku. Ruszy znów ten piękny festiwal. Zabrzmi muzyka. Ludzie ruszą do tańca i zabawy.
Zabulgotało na wieść o tym, że sam słynny Starbucks przybywa do miasta. Już widzę te kolejki po kawę i ciastka owsiane.