2017-08-21, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Pokonałam prawie 2 tys. kilometrów. Trochę się pogapiłam na różne zakątki. I naszły mnie smutne refleksje.
Pojechałam na Litwę, bo jakoś od pewnego czasu mnie tam ciągnęło. Zresztą jeden z przemiłych znajomych twierdzi, że każdy Polak powinien przynajmniej raz w życiu pojechać do Lwowa i do Wilna. Ja na Ukrainę i do Lwowa jeżdżę w miarę regularnie, czas przyszedł więc na Litwę i Wilno. Ale nie o Litwie chcę pisać, tylko o tym, jak się wraca skądś do miasta, w którym się mieszka.
Ano kiepsko się wraca, bo znów patrzy się na to samo, na wszechogarniający bałagan. Na zaśmiecone ulice popstrzone psimi odchodami. Na rozkopane ulice, które w żaden sposób nie wskazują, że remonty zmierzają do jakiegoś końca. Przykro się przechodzi obok ludzi, którzy plują na chodniki i rozmawiają ze sobą tylko przy użyciu języka, od którego uszy zwijają się do środka. Przykro się patrzy na miasto, które lubi myśleć o sobie, że jest duże, ładne i ważne, ale wcale tak nie jest.
Kiedy jechałam przez Suwałki i Augustów, to zwyczajnie zazdrościłam tego, jak te miasta wyglądają. Bo ładnie tam jest. Zwyczajnie ładnie. Zresztą jak się wjeżdża do Suwałk, to ma się wrażenie, że to jakaś metropolia, a nie byłe miasto wojewódzkie gdzieś tam na północno-wschodnich kresach.
Smutno się wraca do miasta, w którym się mieszka od lat i które od tych lat coraz bardziej się zwija… No cóż.
Zabulgotało na wieść o tym, że sam słynny Starbucks przybywa do miasta. Już widzę te kolejki po kawę i ciastka owsiane.