2017-09-02, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Przez całe lato nie było urządzeń zabawowych dla małych i malusich w parku. Pod koniec wakacji się pojawiły. Szkoda, że tak późno, dobrze, że jednak. Choć blisko parku mieszkam, jakoś nie bardzo lubię tam chodzić. Bo zwyczajnie się boję, że porazi mnie smród ptasich odchodów, choć to przypadłość głównie wiosny, ale jakoś mnie się w głowę wkodowało, że zawsze.
Poza tym nie lubię patrzeć na bałagan, jaki zwykle użytkownicy tego miejsca pozostawiają po sobie, choć kosze na śmieci mają na wyciągnięcie ręki. Dlatego lekkim zaskoczeniem dla mnie był nowy park zabaw w stałym miejscu. Nowy w sensie nowych urządzeń. Pamiętam te stare, całkiem stabilne się wydawały. Potem czas zrobił swoje i już nie były stabilne. Szkoda, że tyle czasu trwała wymiana na nowe.
A nowe są zwyczajnie ładne. Kolorowe, lekkie, wydają się być trwałe. Czy tak będzie, przekonamy się za jakiś czas. Bo choć rok szkolny się zaczyna, to jednak trochę przedszkoli bywa w tym parku, ale znacznie więcej babć i dziadków z wnuczętami. A wnuczęta, wszędobylski ludek, mają tak, że zawsze wlezą w każde miejsce. No i to właśnie owe wnuczęta będą najlepszym probierzem stabilności i bezpieczeństwa nowego placu. W każdym razie, na pierwszy rzut oka wygląda wszystko bardzo ładnie. Co wyjdzie w praniu? Zobaczymy.
A skoro przy parku, przy tym parku jestem, to uderzyła mnie jeszcze jedna rzecz. Okropne, zniszczone ławki. Mam na myśli te po lewej stronie stawu, idąc od ul. Strzeleckiej i patrząc na Sikorskiego. Paskudne, poniszczone, wcale nie zapraszające do zasiedzenia, do chwili odpoczynku. A szkoda, bo zakątek różany ładnie wygląda. Dobrze by było, aby i ławki w sąsiedztwie, te skierowane frontem na staw też były ładne.
Obecnie trwa wieka za dużą kasę modernizacja Kwadratu. Rozkopany ci on jest niemożebnie. Końca jakoś nie widać. Skoro robi się taką rewolucję na tym spłachetku zieleni w centrum, to może warto pomyśleć i o jakimś malusim programie dla parku Wiosny Ludów. Celowo piszę – malusim, bo tych dużych zwyczajnie się boję. Choć po prawdzie przydałby się i całkiem spory. Ale w tym malusim wartałoby pomyśleć o nowych ławkach, o nowych koszach na odpadki i jak na razie tyle w temacie. Bo dobrze by było wyremontować alejki, zastąpić starą nawierzchnię czymś nowym, jak choćby modnymi obecnie na Zachodzie takimi jakby z tartanu nawierzchniami. Nie bardzo wiem, co to jest, ale wiem, że bardzo wygodnie się po tym chodzi. Nawet panie w szpilkach nie mają problemu. Dobrze by było zastanowić się nad nowym urządzeniem niewielkich skwerków nad samym stawem. Jak szefem wydziału gospodarki komunalnej był przemiły znajomy, to na skwerkach pojawiła się kapusta ozdobna i takie jakieś inne zielsko, co to ładnie przez cały sezon wyglądało. Akurat ja w kwestii zielska absolutnie żadnym autorytetem nie jestem, ale znam trochę ludzi w mieście, których o tę kwestię zapytać można.
O park zadbać trzeba i tyle w temacie.
A teraz z innego kątka, choć bardzo w pewien sposób bliskiego. Otóż dziś mija dokładnie 10 lat od otwarcia zmodernizowanego palcu Grunwaldzkiego. Zmieniono wówczas niemal wszystko. Nawierzchnię, ławki, fontannę, oświetlenie. Wszystko. Plac się fantastycznie wpisał w okolicę. Oczywiście można i trzeba sobie życzyć, żeby wyremontować okoliczne chodniki, zadbać lepiej o trawniki, ale generalnie źle nie jest. Pojawiła się Kapsuła Czasu, pojawiła się Dzwonnica z Dzwonem Pokoju, w moim myśleniu jeden z najważniejszych symboli pojednania i porozumienia w tym mieście. Powód do dumy. Wielkiej dumy, że taki symbol jest. Mnie zawsze wzrusza, kiedy Dzwon jest pobudzany do życia. Brzmi w tonacji F. Z jednej strony przyozdabia go herb miasta i napis w trzech językach: „Pokój-Friede-Pax”, a z drugiej data: „1257-2007. Landsberg a.d. Warthe - Gorzów Wielkopolski”. Jego odsłonięcia dokonał prezydent Gorzowa Tadeusz Jędrzejczak i przewodnicząca BAG, dziś już niestety świętej pamięci Ursula Hasse-Dresing. Po raz pierwszy zabrzmiał w dniu odsłonięcia - 2 września 2006 roku - w rocznicę wybuchu II wojny światowej. Dla podniesienia jego znaczenia Rada Miasta uchwaliła, że będzie rozbrzmiewał tylko w najważniejsze święta państwowe.
Obok stoi pomnik Niepodległości, dawniej Braterstwa Broni. I jak wieszczą świetnie zorientowani w życiu miasta, pomnik jednak zostanie wyburzony. Nic się o tym nie mówi publicznie, bo ostatnio o ważnych rzeczach się w mieście nie rozmawia, ale ponoć decyzja już została podjęta. Pomnik ma zniknąć, a w jego miejsce ma stanąć nowy. Nawet mnie się nie chce myśleć, jaki. Ale jeśli się tak stanie, to będzie to akt barbarzyński i zaprzeczający historii.
Ponoć nie ma takich decyzji, których nie można wycofać. Co cię stanie, zobaczymy. Ale naprawdę nie chciałabym tam stać i patrzeć, jak kilofy ten pomnik niszczą. Mój dżin z czarnego imbryka do herbaty już na tę okoliczność zaczął gromadzić zapasy melisy. Chyba dobrze. Będzie potrzebna.
Ps. I teraz absolutnie nie odrobina prywaty, ale inforek z pobliskiej okolicy, za jaką mam miasto nad Odrą, dawniejsze przedmieście miasta z kogutem w herbie i śledziem na ratuszu. No OK, ze Słubic informacja będzie. Otóż powiat Słubice pod światłym kierunkiem pana Marcina Jabłońskiego przyjął uchwałę o upamiętnieniu straszliwej powodzi, która w 1997 roku przewaliła się między innymi przez Słubice. Nazywamy to wydarzenie powodzią tysiąclecia. Ja cały czas pamiętam Słubice tamtego czasu – wyludnione, zabezpieczone workami z piaskiem, rosnącą Odrę, wał, który miękł, był plastyczny, i ludzi, którzy ofiarnie pracowali. I pamiętam, jak fala ta wysoka, najwyższa szła. Kto się umiał modlić, modlił się, żeby wał wytrzymał, kto nie umiał, klął albo robił co innego. Wszyscy z niepokojem patrzyli na wodę. A ona szła i szła. I szczęściem przeszła. Większych szkód nie uczyniła, choć się baliśmy i to bardzo.
Minęło 20 lat. Powiat słubicki przyjął stosowną uchwałę upamiętniającą tamte wydarzenia. Nie będzie pomników ani innych artefaktów. Jest słowo. I to jest najważniejsze, bo moc słowa jest wielka. Uchwała przypomina tamte wydarzenia, sławi obrońców miasta przed wielką wodą. A jakby kto pomyślał o pomnikach czy innych materialnych świadectwach tamtych wydarzeń, to niech się do Saksonii wybierze, do takiego ślicznego miasteczka Pirna albo do Drezna – koronkowej stolicy Wettynów. Tam oni w bardzo oryginalny sposób upamiętnili wielką wodę na Łabie. Bo i tak można. Ale, jak podkreślę, słowo może najwięcej.
A ja do dziś, jak pada gęsty deszcz i trwa to dłużej niż trzy dni, boję się powodzi.
Miastu przybędzie kolejny honorowy obywatel. Ten zaszczyt przypadł panu senatorowi Władysławowi Komarnickiemu.