2017-09-05, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Ulica Bielikowa jednak zmieni nazwę. Wysoki urzędnik się pokajał za głupi i niezmierzony jednak błąd. Przeprosił za niezręczność. To novum.
A jednak wiceszeryf ma klasę. Po lekkiej zadymce i naśmiewaniu się przez mieszkańców z takiej trochę głupiej wpadki z nazwą ulicy, zamiast jak to władza ma w zwyczaju, zwłaszcza ostatnio, przemilczeć, albo nakrzyczeć na tych, co się śmieją i krytykują, przyjął sprawę, kolokwialnie mówiąc, na klatę i przeprosił. No i właśnie na tym polega to coś, co decyduje, że władza jest wiarygodna. Co prawda Bielkowa ulica to pryszczyk maleńki, ale jak mówią stare i nowe mądrości ludowo-miejskie, w takich drobiazgach tkwią szczegóły.
Już wiadomo, że będzie zmiana nazwy, może nie na Bielika, ale na jakiegoś innego jastrzębia, pustułkę, rybołowa lub coś w podobie. No i bardzo dobrze, że tak się stało. Czekamy zatem na zakończenie tej przedziwnej historii. Znaczy operetkowe qui pro quo zmierza znów do normalności. Czyli dobrze.
A tak nawiasem mówiąc, szalenie mnie się podoba postawa ludzi z Katowic czy Krakowa, którzy dość mocno się okoniem głupiej ustawie stawiają. W takich Katowicach jakoś sobie nie wyobraża coś około 90 procent mieszkańców, żeby miała im z pejzażu miejskiego zniknąć ulica lub rondo Edwarda Gierka czy generała Jerzego Ziętka. W tej przeważającej liczbie są nawet członkowie PiS, partii, która ręcznie gumkuje historię. Na Śląsku generał Ziętek, choć z PZPR i mocno wpisujący się w pejzaż tego, z czym obecna władza walczy, do dziś ma estymę. Ludzie jak katarynki powtarzają, sami z siebie, że sam jeden zrobił dla Śląska więcej niż pozostała władza razem wzięta. Pamiętają i nie chcą zmian. I nawet jeśli władzy się uda to, co planuje, czyli siłą zmieni nazwę, to myślę, że nie na długo. Jak się bowiem wahadło historii odwróci, co jest tak oczywiste, jak słońce rankiem, to Śląsk wróci do starej nazwy. Bo taka jest prawidłowość historii czy kto chce, czy nie chce. A czego nie chce przyjąć do wiadomość główna obecnie władza. A ja zwyczajnie chciałabym tego momentu doczekać.
A teraz z innego kątka. Otóż zawiało mnie dziś na schody wyprowadzające z Filharmonii Gorzowskiej na Widok. No i fajnie się szło. Aż do czasu, kiedy dotarłam do platformy już przy samym wejściu na skarpę. No i tu mnie zemdliło. Bo śmietnik, jaki tam zobaczyłam, z lekka mnie przeraził, a na pewno wywołał mdłości. Butelki po alkoholu, puszki po piwie, jakieś stare jedzeniowe śmieci. No i ja tego nie rozumiem. Przecież koszy na śmieci nie brakuje. Nie mam nic naprzeciwko imprezowaniu na zielonej trawce. Nie bardzo mnie oburza, alb też wcale, jak ludzie siedzą sobie gdzieś tam, może nie na oczach dzieci, piją piwo, ale zachowują się obyczajnie. A niech, ale niech zabiorą swoje śmieci ze sobą. Przecież będą chcieli wrócić do swego uroczego zakątka, a tam zamiast uroczego zakątka zobaczą coś okropnego, zresztą sprokurowanego przez siebie. A po co? Przecież można zawsze posprzątać. Niestety, nie rozumieją tego wędkarze i tacy imprezowicze spod małej chmurki.
Zawsze mnie przy takich okazjach zastanawia, jak to trybi choćby za zachodnią granicą. W Niemczech można pić alkohol na wolnym powietrzu. I oni to robią, ale jakoś nigdy śmietnika po sobie nie zostawiają. Jakoś nie przypuszczam, żeby się takiej zmiany jakościowej doczekała. I w tej sytuacji wcale nie mam żalu ani pretensji do służb sprzątających miasto. Bo trudno mieć.
PS. A teraz odrobinka prywaty. Dziś światek muzyczny obchodzi 105. rocznicę urodzin Johna Cage’a, jednego z najbardziej ekstrawaganckich kompozytorów współczesnych. Zresztą niedawno, bo 5 sierpnia obchodziliśmy jego 25. rocznicę śmierci. Uwielbiam Cage’a. Był kompozytorem, malarzem, wizjonerem, poetą. No człowiekiem renesansu w czasach nowoczesnych, kiedy naprawdę trudno być człowiekiem renesansu. Ja go zwyczajnie pokochałam za Tacet 4’33’’, osobliwy utwór, który jest ciszą. Muzycy wchodzą na scenę, odbywa się coś na kształt strojenia instrumentów, choć nie ma ani jednego dźwięku. Po chwili wychodzi maestro dyrygent, maestra dyrygent, jakkolwiek. Moment i …. dalej cisza. Partytura otwarta, stoper obok, na mały znak dyrygenta orkiestra jakby robi przerwę po pierwszej części i dalej… trwa cisza. Partytura otwarta, stoper mierzy czas. Publiczność coraz bardziej zaskoczona. Aż mijają te cztery minutki i 33 sekundy. Dyrygent daje znak. Orkiestra się kłania. Brawa. Tacet został wykonany. Tacet wykonują od czasu do czasu największe i najsłynniejsze orkiestry świata. Także Orkiestra Filharmonii Gorzowskiej ma go w repertuarze. Pierwszy raz niezwykły utwór filharmonicy gorzowscy wykonali 13 maja 2016 roku pod batutą Maestry Moniki Wolińskiej. I tak kompletnie młoda orkiestra wpisała się w fantastyczną tradycję wielkich i bardzo, bardzo uznanych orkiestr symfonicznych świata, które za zaszczyt poczytują sobie mieć to wykonanie. No zwyczajnie kocham Johna Cage’a.
Ps. 2. Jeśli szeryf dotrzyma słowa, a ufam, że tak, to na przyszłe Dni Gorzowa szykuje się coś niebywałego. Prawdziwa petarda, jak mawiają młodzi. I nie za olbrzymią kasę, ale za godziwy pieniądz i to z udziałem gorzowian. Mam na myśli młode dziecka, te nastoletnie, ale i orkiestrę FG, jak i dwóch chłopaków z Wawy. Jak ja bym chciała, żeby to doszło do skutku. A mój dżin z czarnego imbryka do herbaty, który projektu słuchał, lata po domu i się ekscytuje… Oraz pragnie uprzejmie poinformować szeryfa, że jeśli się z tego pomysłu wycofa, to sam osobiście będzie go straszył. No ja bym się już bała. Bo z dżinami się nie dyskutuje… Zwyczajnie nie ma w takich kwestiach języka dialogu.
Miastu przybędzie kolejny honorowy obywatel. Ten zaszczyt przypadł panu senatorowi Władysławowi Komarnickiemu.