2017-10-04, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Parszywawe z lekka podwórko nam wypiękniało. Mam na myśli obszar przy Wełnianym Rynku. Nowe ławki, nowa trawa, nowa aleja śmietnikowa. Jestem pod wrażeniem.
To podwórko wybudowała na nowo Castorama. Było badanie socjologiczne, były głosy obywatelskie. W końcu jest. Ładne, zachęca do spędzenia czasu wolnego. Choć ciągle mam w pamięci pewną panią, mieszkankę tamtego fyrtla, która ławek wcale nie chciała, bo tam nigdy nie zasiada. Ma działeczkę, więc tam jeździ. Ale wielu było za ławkami. Ławki się pojawiły.
Tyle tylko, że znów są głosy podzielone. Część mieszkańców się cieszy, inna jednak nie. Dlaczego? Ano z prostej przyczyny. To duży i otwarty teren. Ludzie, mieszkańcy boją się, że stanie się to, co zwykle. Podwórko przez chwilkę będzie piękne, ale za niedługą chwilkę znów stanie się dobrą miejscówką dla bezdomnych i innych takich, którzy lubią spędzać nocne chwile w dość nietypowy sposób.
Co się wydarzy? Zobaczymy. Mam nadzieję, że jednak dalej będzie ładnie. Bo jak już robi się ładnie, to po co psuć. Mam nadzieję tylko, że nikomu nie wpadnie do głowy stawiać tam bud kolejnych przy okazji nadchodzących choćby jarmarków świątecznych. Co prawda, dopiero mamy październik, ale zaraz listopad i już grudzień. A jak grudzień, to święta za pasem i jarmarki. Już raz tam kramy stały. Stały i jak szybko się postawiły, tak szybko ich nie było. I tego się trzymajmy.
A skoro o miejscach, które są, a które znikają… To znów znikły nam kawiarenki stawiane przez knajpki. I jak dla mnie to najbardziej widomy znak, że znów przyszła jesień. Czas spędzania chwil miłych we wnętrzach. Mam swoje ulubione miejsca w mieście. Najbardziej ulubione to w parku Wiosny Ludów. Piękne miejsce w pięknym miejscu. Przeszłam się wczoraj przez park. Nie ma kawiarenki. Znak oczywisty, jesień przyszła. Za nią zima. Do maja trzeba poczekać. Do wiosny. A tak swoją drogą, dobrze się stało, że miasto w pewnej chwili zdecydowało się uruchamiać takie miejsca, znaczy zezwalać prywatnym właścicielom na otwieranie kawiarenek w miejscach cokolwiek nieoczywistych, jak w parku. Najładniejszym, mimo wszystko.
No cóż, trzeba czekać znów do wiosny… Ja zaczekam. Podobnie jak i mój dżin z czarnego imbryka do herbaty. Dżin ma tak, że lata sobie, gdzie chce. I czasami informuje, że coś się zmienia. Wymaga, abym się zainteresowała. Kawiarenkami się interesuję, więc uprzejmie informuję. Jesień przyszła, nie ma na to rady. Kawiarenki nam nikną.
I jeszcze jedna rzecz. Ja, człowiek spieszony, zastanowiłam się nad biletem czasowym w mieście w komunikacji miejskiej. Po pierwsze nie znam takich połączeń, które trwałyby 45 minut i jak te połączenia miały by być liczone, kiedy się spędza 20 minut na przystanku przesiadkowym. Po drugie to chyba Rada Miasta określa taryfy. Rada Miasta ma z reguły tak, że jeździ własnymi autami wszędzie, więc raczej nie wie, poza jednym mi znanym radnym, jak to jest z komunikacją miejską. Nie wie z doświadczenia. A jak nie wie, to o czym my tu panie i panowie oraz ty, dziatwo szkolna gawędzimy.
Gawędzimy o taryfie, która się ma nijak do rzeczywistości. O pewnym planie. I szkoda tyko, że o planie.
Ps. No i odrobineczka prywaty. Bo jakoś się tak do niej przyzwyczaiłam. Dziś obchodzimy Światowy Dzień Zwierząt, który inicjuje Światowy Tydzień Zwierząt ustanowiony w 1990 roku przez Zgromadzenie Ogólne ONZ. Tydzień praw zwierząt…. Pod uwagę zostawiam.
Dziś też 60. urodziny obchodzi ciekawy i moim zdaniem świetny polski aktor, pan Zbigniew Waleryś. Ja Go pierwszy raz zobaczyłam w Teatrze Polskim w Poznaniu w spektaklu Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk „Walizka”. O tyle wiąże się z miastem na trzech wzgórzach ten tekst i ten spektakl, że tam padają niejako w didaskaliach, ale jednak ważne słowa o mieście – w kontekście wyrzucenia Śfinstera na banicję. A potem oglądałam pana Walerysia jako Dionizego Dyśku Wajsa, męża Bronisławy Wajs-Papuszy w nieudanym, moim zdaniem, filmie małżeństwa Krauze pt. „Papusza” – rola świetna dodam. A jeszcze na koniec to pan Zbigniew Waleryś sam się pojawił w mieście. Był gościem Międzynarodowych Spotkań Zespołów Cygańskich Romane Dyvesa – wystąpił chyba trochę jako Dionizy Dyśku Wajs w module Terno. Byłam i jestem do tej pory zachwycona. Dlatego w tym miejscu wszystkiego naj na urodziny. Terno przekaże, a ja sama na adres teatru w mieście z koziołkami też osobiście życzenia wyślę.
I ostatnia ważna data dziś. Świat polskiego kina obchodzi właśnie dziś 40. rocznicę śmierci Jadwigi Andrzejewskiej. Wybitna polska aktorka, która zagrała w niemal wszystkich ważnych filmach międzywojnia, talent niebywały. Potem przemierzyła wojenne szlaki z armią Władysława Andresa. Po wojnie wróciła do kraju i już generalnie grała w Teatrze. Pojawiła się w kilku znaczących epizodach w ważnych filmach. Urodziła się w Łodzi w 1915 roku, zmarła też w Łodzi i tam jest pochowana. Ja ją, jak Irenę Grossównę czy Jadwigę Smosarską lub Elżbietę Barszczewską bardzo, bardzo lubię. Dlatego wspominam.
Zabulgotało na wieść o tym, że sam słynny Starbucks przybywa do miasta. Już widzę te kolejki po kawę i ciastka owsiane.