2017-10-07, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Nigdy nie myślałam, że jeśli zadzwonię po pomoc dla obcego człowieka w potrzebie, usłyszę, że jak się nagle rozłączę, to czeka mnie więzienie. Właśnie wczoraj się o tym dowiedziałam.
A było tak. Szłam wczoraj szybką szagą do własnej pracy. Szłam na koncert Mozartowski. Nagle na Trakcie Królewskim oko moje, z lekka ślepawe – cóż zrobić – złowiło widok. Na chodniku leży człowiek, ma obok siebie kulę, krwawi. Tuż obok zatrzymuje się nieduży granatowy samochód. Proszę nie pytać o markę auteczka, bo się na tym nie znam. Z auta wysiada młoda kobieta. Podbiega do leżącego mężczyzny i pyta – Pomóc? Ja już też jestem blisko. Pytam – pomóc? Nadchodzi młody mężczyzna. Państwo pomagają podnieść się z ziemi temu poszkodowanemu. Młoda kobieta z auteczka prosi – proszę wezwać karetkę. Ten pan – poszkodowany – mocno krwawi. No to ja wybieram w telefonie 112 i czekam. Po chwili zgłasza się ktoś. Opisuję sytuację. W tej chwili poszkodowany pan już siedzi na ławce, ale nadal krwawi. Pani z autka przynosi chusteczki, ktoś kolejny dochodzi, akcja się dzieje.
W telefonie słyszę – proszę opisać sytuację. Referuję. Po chwili słyszę, przełączę do służb ratowniczych, jakby 112 nie było ratowniczym telefonem, ale niech tam. Czekam. Kątem oka widzę, że pan poszkodowany czuje się jakby lepiej. Słyszę, że nawet mówi, że nic mu nie trzeba. Ale czekam na połączenie. W końcu odzywa się ratownik, czy ktoś w podobie.
Zaczyna się przesłuchanie – kto, gdzie, jakie obrażenia. Mówię, co i jak się dzieje. Podaję adres i mówię, że już muszę się rozłączyć, bo naprawdę muszę iść dalej. Na co pan ratownik, czy ktoś w podobie mówi taki tekst – nie może się pani rozłączyć, bo grozi pani w tym przypadku do trzech lat więzienia za nieudzielenie pomocy medycznej. Przekonuję, że ja nie udzielam i nie udzielałam nikomu żadnej pomocy medycznej, bo się na tym nie znam, tylko zadzwoniłam, bo widzę człowieka w potrzebie. Miałam telefon, człowiek krwawi, bo krwawił i tylko tyle. Pan ratownik, czy też ktoś w podobie, tonem nieznoszącym sprzeciwu nadal mnie poucza… Szczęściem pan poszkodowany już był komunikatywny, więc oddałam mu mój telefon. Podziękował panu ratownikowi czy komuś w podobie. Powiedział, że pomocy medycznej nie potrzebuje, podziękował za zainteresowanie i telefon wrócił do mnie. Podziękował mnie za pomoc oraz kilku innym osobom, które się jego losem zainteresowały. Bardzo podziękował. Ale ja już naprawdę musiałam iść swoją ścieżką, więc tylko pożyczyłam powrotu do zdrowia. Ktoś jeszcze się zapytał, czy może jaką rodzinę albo znajomych wezwać. Co było dalej, nie wiem. Poszłam swoją ścieżką i już naprawdę szybką szagą.
Konkluzja jest taka. Od zawsze uczono mnie pomocy potrzebującym. To zwykła i normalna rzecz. Zawsze się w takich sytuacjach zachowywałam tak, jak nakazuje potrzeba chwili. O przyzwoitości nie wspominam, bo to duże i ważkie słowo. Ale teraz, po tej rozmowie z panem ratownikiem, czy kimś w podobie, pięć razy się zastanowię, nim zadzwonię na 112. Będzie mnie to dużo własnych wątpliwości kosztować, ale tak będzie. Bo zwyczajnie nie chcę być obarczana winą za telefon, za wezwanie pomocy służb wykwalifikowanych do człowieka, który krwawi. Nie chcę być straszona więzieniem do trzech lat za nieudzielenie pomocy medycznej, której nie udzielałam, bo jej zwyczajnie udzielać nie umiem.
Jeśli telefon z prośbą o pomoc czy ratunek do wykwalifikowanych służb ma być znakiem udzielenia właśnie tej pomocy, to beze mnie. Stać mnie na pomoc w podniesieniu się z chodnika, stać mnie na podanie komuś chustki, jeśli jej potrzebuje, a ten pan potrzebował, stać mnie na telefon. Ale nie na więcej, bo nieumiejętna pomoc może tylko zaszkodzić.
No i nie stać mnie na to, żeby straszył mnie odpowiedzialnością karną jakiś ratownik, czy też ktoś w podobie. Teraz już wiem, że jak zobaczę kogoś w potrzebie, to na pewno nie zadzwonię na 112. Jak będę mogła jakoś pomóc, pomogę. Ale na pewno nie zadzwonię do służb. Przykra sprawa. Przykra mocno. Ale co zrobić…
A teraz z drugiego kątka. W czwartkowy wieczór przez miasto przewalił się huragan czy też inny armagedon. I ja tego armagedonu zwyczajnie nie doświadczyłam. Gotowałam kapuśniak w swojej kuchni. Doświadczyłam go z lekka potem, kiedy w necie zobaczyłam zdjęcia, a moja mama mi powiedziała, że w mieścince w widłach dwóch rzek z potokiem Kasztanówka pośrodku nie ma prądu, w domu mamy i taty jest zimno i generalnie wszystko jest okropne. Potem widziałam powalone drzewa tuż obok mego domu. Potem Marcin zamieścił focie z parku Wiosny Ludów. No i proszę, armagedon mnie minął. Minął przy gotowaniu kapuśniaku. Kapuśniak wyszedł taki sobie, trochę za gęsty. Ale żeby przeoczyć armagedon… Widać nie tym razem. Szczęściem nie tym razem.
Ps. Bo odrobineczka prywaty być powinna. Ta miastowa polega na tym, że dziś 35. urodziny obchodzi Sebastian Gawlik. To wokalista, który z miasta pochodzi. Wygrał ważną walkę o życie z paskudną chorobą, angażuje się w ciekawe akcje charytatywne. Generalnie fajny człowiek. Znam Sebastiana od lat. Kibicuję mu w różnych projektach. Dlatego wszystkiego naj Sebastianowi na urodziny.
A ta niemiejska rocznica, ale ważna i też w mieście powinna być obchodzona, jest taka, że oto 40 lat mija od ukazania się singla grupy Queen „We are the Champions”. Freddie Mercury and spółka nagrali ten hit i chyba wcale się nie spodziewali, że to będzie aż taki hit. Bo piosenka „Jesteśmy mistrzami” jest grana zawsze i wszędzie, kiedy ktoś w sporcie, w innych wydarzeniach odnosi sukcesy, staje się champions, mistrzami. Na stadionie Stali, ale i na stadionie Polonii Bydgoszcz, na praskiej Markecie, w duńskim Vojens tylko na żużlowych imprezach nie raz i nie dwa ten motyw muzyczny słyszałam. Tych czempionów nagranych przez Queen można usłyszeć i się słyszy zawsze w ważnych i istotnych momentach życia. Może dlatego warto wiedzieć, że ten szlagwort ma już 40 lat. No patrzcie państwo, jak ten czas zaiwania…
Ps. 2. I znów sobie obejrzałam „Królestwo niebieskie” w telepatrzydle. Jak świetnie jest oglądać nieprawdziwe historie dziejące się w prawdziwych miejscach – Jerozolima to to prawdziwe miejsce. Jerozolima, drugie po Lwowie miasto, w którym mogłabym i bardzo chciałabym zamieszkać. Może nie w dzielnicy Mea Shearim, ale jednak tam…
No i nadeszły wybory prezydenckie. Zanim jednak do urn, to nastanie tak zwana cisza wyborcza, co we współczesnym świecie nie ma zupełnie sensu.