2017-10-10, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Wiedziałam od jakiegoś czasu. Wiedziałam od pomysłodawcy. Ale zobowiązał mnie klauzulą milczenia, dopóki sprawa nie nabierze urzędowej ścieżki. Właśnie nabrała.
Będzie premiera Agaciakowej Furmana. Będzie. I to już. Nie mogłam o tym wcześniej.
A było tak. Zadzwonił telefon. Nie było mnie blisko, odebrać szansy nie miałam. Jak popatrzyłam w wyświetlacz, trochę nie uwierzyłam. Oddzwoniłam. Druga strona odebrać nie mogła. W końcu udało nam się zdzwonić. A interlokutorem był pan Janusz Dreczka. Wymieniać funkcji, bez sensu. Przecież wszyscy wiedzą, kim był i kim jest. Tym razem opowiedział mi o Agaciakowej. Bo tekst znalazł i za chwilkę będzie czytanie w piwnicy Jazz Clubu. No bo niby gdzie ma być, skoro Agaciakową napisał mój i pana Janusza oraz jazz piwnicy przyjaciel? Zobowiązał mnie wówczas klauzulą milczenia. Dotrzymałam. A teraz, skoro już można, to o tym opowiadam.
I teraz powrót do czasu, który przeminął, a z którym ja się do tej pory nie pogodziłam, choć od śmierci Kazimierza minęło, za chwilkę niedługą minie, osiem lat. Jest jakiś zimowy dzień. Kazimierz już choruje, ale znów uciekł ze szpitala w Międzyrzeczu. Siedzimy w Jazz. Ja, Prezes, Wojtek i Ewa jednym słowem mówimy – Kazimierz, przecież to idiotyczne. Musisz iść do szpitala. Gadamy, gadamy, Furman słucha albo i nie słucha, bo z reguły nie słuchał. Mija chwila. Prezes musi iść do swoich kwitów i obowiązków, Wojtek zmęczony przekonywaniem też się gdzieś zawierusza. Ewa musi podać coś dla kogoś, kto do Jazz przyszedł. No i Furman mówi taki tekst – Rencia, ja nie mogę do tego …. (tu słówko nienadające się do cytowania w szacownym portalu) szpitala. Ja muszę coś dokończyć… (oddech). Wiesz, piszę dużą rzecz… O Zawarciu będzie. Moim Zawarciu. No to ja strzygę uszami i dawaj dopytywać – A co, a o czym, a kiedy… No i Furman – Rencia, opowiadanie będzie, o takiej Agaciakowej. Na co ja – ale ty, ty poeta jesteś. Będziesz prozę pisać? Oczywiście wiedziałam, że pisuje, nawet nagrody zdobywał. Furman nawet się nie zdenerwował, tylko powiedział – Rencia, no nie bądź idiotką, będzie, będzie proza, będzie bomba.
Ale potem czas się zagęścił, zrobiło się okropnie. Kazimierz słabł w oczach. Z niepokojem wielkim patrzyłam na niego. Pojechał do szpitala i wrócił. A potem zadzwonił telefon, no nie Kazimierz do mnie zadzwonił, tylko Zbyszek Sejwa. Popłakałam się publicznie. Potem poszłam na pogrzeb. Wróciłam do domu. Otworzyłam tomik i cały czas czytałam jeden wers.
O Agaciakowej zapomniałam. Bo są ze mną jego wiersze.
A tu taki telefon i z taką informacją. Udało się panu Januszowi Dreczce odnaleźć Agaciakową. Pogadaliśmy sobie o Furmanie. I wtedy usłyszałam, że będzie publiczne odczytanie, a w konsekwencji wydawnictwo. Januszowi Dreczce się chce, ja mu kibicuję. Zwyczajnie uważam, że to będzie wielkie wydarzenie, dla literackiego miasta nad trzema rzekami, ale i dla całego regionu, bo i w Winnym Grodzie mieszkają jeszcze ludzie, którzy frazę Kazimierza lubią. Co prawda, jakiś czas temu na Niebieskie Łąki przeniósł się Mieczysław Warszawski, przyjaciel Furmana, ale mam nadzieję, że Czesław Sobkowiak się tym zainteresuje.
No i proszę państwa oraz ty dziatwo szkolna, która nic poza komunikatami z telefonu nie czyta, będzie! Będzie pierwsze publiczne odczytanie Agaciakowej – tego opowiadania, albo i zaczątków powieści o Zawarciu autorstwa Kazimierza Furmana.
Jak to dobrze jednak, że Furman miał problemy z komputerem. Pisał z reguły na kawiarnianych serwetkach. Ale w tym konkretnym przypadku pisał na komputerze. Ustrojstwo coś szwankowało, więc tekst zgrał na penn… A penn znalazł się w posiadaniu pana Janusza Dreczki, który miał teraz czas, żeby przejrzeć, co się na tym urządzonku znajduje, zanim je sformatuje. I tak właśnie Agaciakowa ocalała.
Z tych fragmentów, które dane mi było poznać, można wysnuć wniosek, że mogła to być całkiem fajna knajacka powieść miejska w stylu Marka Nowakowskiego lub Macieja Płazy. O Marku Rębaczu nie piszę, bo choć popularny, to jednak nie to. I właśnie w piątek w piwnicy mojej ulubionej Agaciakowa się objawi. Teresa Lisowska i Cezary Żołyński poczytają. Janusz Dreczka opowie. Michał Wróblewski okrasi wydarzenie muzyką.
A Furman? A Furman będzie sobie siedział w Jazz tam, gdzie zwykle. A ja będę obok niego siedziała, jak zwykle. Taki to będzie wieczór. I moim zdaniem, dla miasta będzie to jednak bombka. Ta świąteczna, ale i ta rozsadzająca. Wydawnictwo będzie tego znakiem.
Ps. Dziś mija dziesięć lat od konfliktu w domu zakonnym betanek w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą. Doszło do gorszących wówczas mocno scen. I wydawać się by mogło, że w żaden sposób ten konflikt nie ma żadnego związku z miastem na siedmiu wzgórzach. A jednak ma i to bardzo mocny. Bo jakiś czas później Przemek Wiśniewski, szef Teatru Kreatury wystawił spektakl o konflikcie w domu betanek. Na scenie w nieistniejącym już Grodzkim Domu Kultury premiera się odbyła. I byłoby to tylko lokalne wydarzenie, gdyby nie fakt, że o spektaklu, choć go nie widzieli, uznali za słuszne wypowiedzieć się wszyscy ważni w tym kraju, łącznie z wysokimi hierarchami Kościoła katolickiego. No raban się zrobił na cały kraj i okolice. A Betanki w reżyserii Przemka święciły triumf. Inna rzecz, że to znakomity spektakl był. Tym przedstawieniem Kreatury wpisały się w znakomitą tradycję gorzowskiej kontestacji. Niepokorny reżyser wówczas nie ugiął się pod groźnymi pogróżkami. Do dziś „Betanki” pamiętam. Świetny spektakl. Tak oto konflikt gorszący w mieście zaistniał. I nie tylko w mieście, że dodam po raz wtóry.
No i nadeszły wybory prezydenckie. Zanim jednak do urn, to nastanie tak zwana cisza wyborcza, co we współczesnym świecie nie ma zupełnie sensu.