2017-10-25, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Dobrze, że się Zbyszek Rudziński pochwalił, bo pewnikiem trudno byłoby się o tym dowiedzieć. Otóż szef PTTK Ziemi Lubuskiej został laureatem zaszczytnego tytułu.
Zbigniew Rudziński został uhonorowany tytułem Nauczyciel Kraju Ojczystego. To wybitnie honorowe, cenione i bardzo poważne w środowisku turystycznym wyróżnienie nadawane przez Zarząd Główny Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego. Jest to uznanie szczególnych zasług związanych z prowadzeniem systematycznej minimum 10-letniej pracy związanej z upowszechnianiem turystyki i krajoznawstwa wśród dzieci i młodzieży.
Zbyszek, bo tak do niego od lat mówię, wyróżnienie odebrał w gmachu Ministerstwa Edukacji Narodowej. Otrzymał pamiątkowy medal oraz dyplom, a przedstawicielka MEN podczas laudacji trzymała w rękach wydawnictwo PTTK Ziemi Lubuskiej w rękach. No i pierwszy raz w życiu widziałam Zbyszka w garniaku. Widziałam na zdjęciach, które wykonała pani Hania, prywatnie żona oraz najważniejsza osoba wspierająca Zbyszka.
No i czas na prywatną laudację. Zbyszek prowadzi od lat oddział PTTK Ziemi Lubuskiej, który stawia właśnie na propagowanie turystyki i krajoznawstwa wśród dzieci i młodzieży. Polega to na tym, że organizuje rajdy piesze dla najmłodszych turystów. Poza tym prowadzi ośrodek w Mościcach, gdzie już działa stanica turystyczna – własnymi rękami do życia animowana oraz istnieje ciekawe arboretum, też własnymi rękami sadzone i opisane. Poza tym PTTK Ziemi Lubuskiej systematycznie wydaje przewodniki, mapy i inne ciekawe rzeczy związane z turystyką i krajoznawstwem. Poza tym od lat szefuje Gorzowskiemu Klubowi Turystyki Górskiej PTTK Sępik. Tylko z tym klubem zorganizował oraz odbył ponad 40 wypraw m.in. w góry Islandii, Norwegii, Hiszpanii, Francji, Włoch, Austrii, Grecji i Krymu. Zdobył m. in. Mont Blanc w Alpach, Marmoladę w Dolomitach, Pico d’Aneto w Pirenejach, Etnę na Sycylii, Vichren w Pirynie, Musałę w Rile i Bobotov Kuk w Durmitorze.
No i jakby było mało, od lat organizuje trudne, bo dla zaawansowanych zimowe spływy kajakowe. Jakby było mało, fotografuje, pisze przewodniki, wystawia swoje zdjęcia na wystawach, propaguje turystykę na różnych polach. No i poza tym jest przeuroczym człowiekiem. Zaszczytny tytuł nie mógł pójść w inne ręce. Serdecznie gratuluję. I zazdraszczam…
A napisałam o tym, bo zwyczajnie uważam, że jeśli ludzie z miasta nad trzema rzekami odnoszą sukcesy, to trzeba o tym napisać. A że Zbyszka zwyczajnie lubię, dlatego z tą większą satysfakcją to uczyniłam. Mój prywatny dżin z czarnego imbryka do herbaty przestał na tę okoliczność nawet latać po domu i mnie pouczać, co powinnam, a czego nie i także do gratulacji się przyłącza…
A teraz z innego, nieco, a właściwie wcale nieprzyjemnego kątka. Otóż już jakiś czas temu zauważyłam, że coś się złego dzieje na Szlaku Królewskim, czyli na ulicy Bolesława Chrobrego. Jakoś dziwnie zaczęły się kruszyć płyty, po których jeżdżą od niedawna autobusy zastępujące tramwaje. Ponieważ jakoś nie bardzo lubię chodzić po kruszywie, od zawsze to mam, nawet w górach tego nie znoszę, więc się nieco zastanowiłam, co się dzieje. No i już od dwóch chyba dni wiem, że pomysł z puszczeniem autobusów na torowisko był z lekka, albo bardzo mocno chybiony. Przekonała mnie do tego twierdzenia ostatecznie informacja z innego portalu, że luźna płyta na torowisku przebiła podłogę autobusu. Nikomu na szczęście nic się nie stało.
Od początku źle myślałam o tej propozycji. Źle się o tym rozwiązaniu wypowiadali niezależni specjaliści, w tym inżynierowie znający się na parametrach takich torowisk. Ale nikt za bardzo nie słuchał tych głosów. No i stało się to, co się stało.
Myślę, że magistrat ma poważny orzech do zgryzienia. Musi bowiem pogodzić dwie strony. Jedną, tę, która chce, aby autobusy jeździły po torowisku, o którym już teraz chyba wiadomo na pewno, że się o tego nie nadaje, z tą drugą, która zdroworozsądkowo mówi – trzeba było poszukać alternatywy. O tę zresztą nie jest trudno. Bo wystarczy autobusy puścić ulicą Kosynierów i będzie OK. No ostatecznie można jedną nitkę dać na Dąbrowskiego, drugą na Armii Polskiej – co to ja bym bardzo nie chciała, ale skoro nie po Chrobrego, to niech będzie po mojej ulicy. Ostatecznie przeżyję. W każdym razie wiadomo na pewno, że autobusy już nie mogą jeździć po Chrobrego. Nie mogą i już.
Co magistrat zrobi? Przekonamy się na dniach. Bo jakaś decyzja musi zapaść i to szybko.
Ps. Przykro mnie się zrobiło, kiedy zobaczyłam zdjęcia, jak wygląda tablica nagrobna Ernsta Henselera stojąca przy kościele na Wieprzycach. Za dwa dni mija 77. rocznica śmierci znakomitego malarza, który maluje wieczny Gorzów na skwerku nad Kłodawką. Mam na myśli rzeźbkę, którą miasto zawdzięcza mecenasowi Jerzemu Synowcowi et consortes. Tablica przy kościele na Wieprzycach to tablica nagrobna sprowadzona staraniem gorzowian właśnie, bo ze względu na upływ czasu groziło jej zniszczenie. Nikt nie opłacał bowiem miejsca pochówku malarza na jednym z berlińskich cmentarzy. Zaalarmowani lokalni miłośnicy historii zrobili zrzutkę, wykupili tablicę i ustawili przy kościele. Dziś smutno to wygląda… A nie powinno.
Miastu przybędzie kolejny honorowy obywatel. Ten zaszczyt przypadł panu senatorowi Władysławowi Komarnickiemu.