2017-11-02, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Minął nam Dzień Wszystkich Świętych, dziś Dzień Zaduszny. Ważny to czas, bo wspominaliśmy i wspominać jeszcze będziemy drogich zmarłych.
Dzień Wszystkich Świętych jest szczególnym dniem w polskiej tradycji. Polacy jadą na drugi kraniec świata, aby akurat tego dnia być na cmentarzach, gdzie leżą zmarli. To dzień poważny, skłaniający do zadumy. Jednym słowem, jedyne takie święto w roku.
Ja, owszem, też na cmentarzu byłam. Stałam przy grobie moich dziadków, którzy spoczywają na nekropolii w miasteczku w widłach dwóch rzek z cezurą potoku Kasztanówka pośrodku. Wcześniej zapaliłam zniczka na pomniku poświęconym zmarłym byłym mieszkańcom miasteczka, zresztą tak mam odkąd ten pomnik stoi. Rodzina, szczęściem, już nie dyskutuje, ani się nie dziwi. Moja mama wczoraj powiedziała – Idź do pomnika, a potem przyjdź do dziadków. Potem właśnie tam stałam i popatrywałam na kirkut, który z cmentarza jest znakomicie widoczny, bo tuż obok i na wzgórzu jest usytuowany. A ponieważ liści na drzewach coraz mniej, to i pojedyncze macewy widziałam. Przemiłym znajomym spotkanym na cmentarzu powiedziałam, że na kirkut nie idę, bo my nie chodzimy tam bez powodu. Powodem jest zwykle pogrzeb, a ponieważ od 1945 roku żadnego pogrzebu tam nie było, więc tam nie chodzimy. Ja chodzę tylko wówczas, kiedy tylko mam wycieczkę po okolicy, to tam ją prowadzę. No i czasami, jak nikt nie widzi, żeby jakie chwasty obok pewnej ważnej macewy wyrwać. Szczęściem, skwierzyńscy dbają o to miejsce.
No ale o dyńkach miało być. Otóż w tym roku jakoś tak mocno przy okazji Wszystkich Świętych i Zaduszek wybrzmiała sprawa Halloween i dyniek właśnie. Otóż oficjalna władza postarała się bardzo mocno, aby ta zabawa w naszych warunkach urosła do rangi niemal światowego, a na pewno państwowego problemu. Biegunowo źle do tego tematu władza podeszła. Bo to cały czas jest zabawa. Ale w tym roku stała się nie tylko zabawą. Bo dyńki pojawiły się w wielu miejscach, w których nigdy wcześniej ich nie było.
Zębate i podświetlone dyńki stanęły bowiem w bardzo wielu domach. Najfajniejszą, jaką widziałam, to była taka malusia, wycięta w straszne zęby i oczy na tarasie jednego z domów w miasteczku. Zresztą takich strasznych i wyciętych w gęby było znacznie więcej. Nawet sąsiedzi moich rodziców sobie takie straszne dyńki podświetlone świeczkami sprawili. Fajnie się szło późnym wieczorem po miasteczku i oglądało tę straszną – oczywiście w nawias wziętą – galerię. Podobne widziałam i w mieście nad trzema rzekami.
I powiem z mocą. Bardzo mnie rozbawia publiczna i uczona dysputa na ten temat. Bo o czym tu dyskutować? O synkretyzmie kulturowym? O tym akurat nikt z poważnych dyskutantów słowem się nie zająknął. A przecież tak się składa, że świat się maksymalnie skurczył, informacja jest natychmiastowa. I ciekawe obyczaje, zabawne, zabawowe oraz poważne, ale sprzedawane w komercyjny sposób rozprzestrzeniają się maksymalnie szybko. I równie szybko się asymilują w nowych dla siebie miejscach. Wcale często nie na poważnie się szczepią w nowym dla siebie gruncie, ale właśnie jako zabawa, coś, co porywa dzieci. Bez żadnych ideologicznych przesłanek. Tak jest z cukierkiem albo psikusem, tak jest z dyńkami. Tak samo jest z marszem zombie w mieście z koziołkami, tak samo jest nocami horrorów w kinach jak kraj długi i szeroki – przynajmniej od Odry do Wisły, bo co za Wisłą i do Bugu to nie wiem.
Podnoszenie do rangi ważnej dysputy społecznej kwestii dyniek i psikusów za cukierki tylko ten temat wyolbrzymia, a zupełnie niepotrzebnie. Bo raczej nie ma żadnych przesłanek, że Halloween i dyńki w kraju naszym staną się poważnym zagrożeniem kulturowym. Zastąpią zadumę Wszystkich Świętych, tradycję Zaduszek. Tak się nie stanie. A poważne dysputy na temat tego, co może się stać, odbierają powagę dyskutującym. To tak, jak w kinie czasem jest. Pojawia się jakiś film. Generalnie wiadomo, że to bajka jest. Zwyczajna zabawa, film, żeby go obejrzeć, ale żeby o nim jako o dziele dyskutować, to już nie, bo to już przesada. A tu masz Babo placek i to z potężnym zakalcem. Nagle poważna krytyka się nim zajmuje, lecą gromy, sypią się dysertacje. Rzecz wydaje się istotna. A publika co? A publika idzie do kina i dobrze się bawi. Kardynalnym przykładem dla mnie jest tu „Pretty woman”.
Ten film jest dla mnie tym samym, co nadęta dyskusja o dyńkach. Ja lubię dobre kino, jazz, muzykę klasyczną oraz dobrą literaturę. Ale nieprawdą byłoby, gdybym powiedziała, że „Pretty woman” nie oglądałam. Oglądałam i oglądam od czasu do czasu, bo każdy lubi bajki o Kopciuszkach. Podobnie mam z dyńkami. Idę na cmentarze, palę znicze, stoję w zadumie, ale kompletnie mnie nie przeszkadzają właśnie dyńki, które ktoś tam, także i moja mama – choć tym razem bez strasznej gęby – ustawiają na swoich tarasach czy w oknach. Tak bowiem już jest, że powtórzę, dzięki synkretyzmowi kulturowemu te światy się przenikają.
Dobrze jest, jak mawiał imć Cześnik z „Zemsty” Aleksandra hrabiego Fredry, znać proporcujm mocium panie. Owo proporcjum polega na tym, aby rzeczom rzeczywistym nadawać rzeczywiste znaczenia oraz do ich badania oraz komentowania przykładać właściwe narzędzia. Nie wyolbrzymiać, nie deprecjonować, nie chwalić pod niebiosy, kiedy racji nie ma, nie negować w czambuł, kiedy przyczyny ku temu nie ma. Bo efekty takich dywagacji będą z gruntu inne, aniżeli oczekiwane.
Dlatego też, jeśli nadal nadmuchany dyskurs o dyńkach trwał będzie, tym więcej owych zębatych i oczastych – w sensie straszne oczy – dyniek będzie.
I z jeszcze innego kątka będzie. Otóż 31 października świat ewangelicki, w tym i wspólnota ewangelików miasta na siedmiu wzgórzach, obchodził Dzień Reformacji. W tym roku szczególny to dzień był, bowiem ewangelicy na całym świecie, w tym i tutaj, obchodzili i jeszcze obchodzić długo będą 500. rocznicę przybicia na drzwiach kościoła zamkowego w Wittenberdze 95 tez Marcina Lutra. Faktyczny, historycznie potwierdzony gest, który doprowadził do podziału świata chrześcijan zachodnich. Tylko przypomnę, że od XVI wieku do 1945 roku Landsberg był ewangelicki, luterański w dużej mierze. Po 1945 roku społeczność ewangelików, którzy tu zjechali, kontynuowała i kontynuuje tę linię chrześcijaństwa. Mnie zabrakło choćby jednego gestu ze strony władz miasta. Jednego oficjalnego słowa wobec tej mniejszości. Dodam tylko, 500 lat to niebagatelny bagaż, niebagatelne doświadczenia, niebagatelny dorobek. Tym bardziej, że w mieście mieszkają i mieszkali wybitni ewangelicy. Ludzie, którzy przydawali i przydają tylko dobrego temu miastu. Jaka szkoda, że akurat nikt nie pomyślał, żeby tego dnia choćby kwiatka i słowo do kościoła przy ul. Walczaka podesłać. Jaka szkoda.
Ps. Dziś o 17.00 w Teatrze Osterwy Zaduszki Gorzowskie. Najpierw wspomnienie 23 osobistości gorzowskiej kultury, a potem przejście na Stary Rynek, gdzie, jak usłyszałam, ma się odbyć coś na kształt wspomnienia i upamiętnienia w obecności księdza proboszcza katedry.
No i nadeszły wybory prezydenckie. Zanim jednak do urn, to nastanie tak zwana cisza wyborcza, co we współczesnym świecie nie ma zupełnie sensu.