Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Andrzeja, Jędrzeja, Małgorzaty , 16 maja 2025

Rusztowania oplotły już niemal całą wieżę

2017-11-08, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Już naprawdę niewiele brakuje, żeby rusztowania całkiem zaplotły się na wieży katedry. Jeszcze tylko trochę i zacznie się coś, na co ja chyba nie będę mogła patrzeć.

Od czasu feralnego pożaru jakoś tak w miarę starannie unikam patrzenia na katedrę, a szczególnie na wieżę. Kiedyś, milion lat temu, miałam taki zwyczaj, że jak szłam do pracy, to specjalnie tą ścieżką, żeby zerknąć na katedrę. Potem, po tym feralnym 1 lipca, jakoś nie mogę. Ale wczoraj zawiało mnie w taki kątek miasta, że zwyczajnie nie sposób było nie popatrzeć na katedrę. Popatrzyłam więc i zdumienie mnie ogarnęło. Bo rusztowania niezbędne do remontu od chwili, kiedy pierwszy raz na nie patrzyłam, urosły niewspółmiernie. No sięgają już zwieńczenia wieży. Było późne popołudnie, światła ledwo co, a na rusztowaniach krzątali się specjaliści. Bo za takich mam ludzi, którzy tę koronkową i niezwykle precyzyjną konstrukcję wznoszą.

No i tak, z jednej strony tylko się cieszyć, że prace postępują aż tak dobrze i szybko. Ale z drugiej, to jednak nie. Bo jak już cała konstrukcja stanie, to zacznie się rzecz konieczna, czyli zdejmowanie mocno zdeformowanego hełmu wieży, a potem i jej części. No i powiem prostymi słowami, zupełnie bez ogródek, wiem, że nie będę na to mogła patrzeć. Bo będzie mnie zwyczajnie bolało serce. Mocno bolało. Żadną tajemnicą nie jest, że gdyby ode mnie zależało, to nadal jeździlibyśmy dorożkami, a na ulicach świeciłyby nam gazowe latarnie. Mam olbrzymi szacunek do spuścizny kulturowej, do tradycji, dla zabytków kultury materialnej, jak niematerialnej, a z te mam polską i nie tylko muzykę ludową oraz tradycję ustnego bajania, dziś już niestety wymarłą i reanimowaną w kilku środowiskach.

I jak wiem i rozumiem, że kawałek wieży rozebrać zwyczajnie trzeba, to ten kawałek mózgu odpowiedzialny za emocje jakoś reżimowi logiki wiedzy nie bardzo się chce poddać. No cóż, nie będę patrzeć… Będę. I będzie mnie się szklić w oczach. Wszystkim powiem, że to alergia, i takie tam dyrdymały. Będzie mnie bolało, ale trudno, jak trzeba, to trzeba.

Dobrze jednak, że roboty przy katedrze idą tak bezproblemowo. Bo im szybciej katedra odzyska blask, tym lepiej. Dla katolików, bo odzyskają swoją świątynię, dla mnie, bo jako pilotka i przewodnik odzyskam najważniejszy zabytek w mieście do pokazywania turystom. I snucia różnych dziwnych opowieści o tym kościele. Bo Czerwony czy Chrystusa Króla na Zawarciu to mogę głównie z wierzchu pokazywać. Zwykle są zamknięte.

No i z drugiego kątka. Ale też związanego z wyznaniami. Napisałam jakiś czas temu, że źle się stało, iż nikt w mieście nie pamiętał Dnia Reformacji – w tym roku to szczególny dzień był. Minęło wszak 500 lat od reformy, którą zaczął Marcin Luter, choć chyba w chwili wieszania swoich tez na wrotach kościoła zamkowego w Wittenberdze o tym nie myślał, ani nie przypuszczał, co rozpętuje. Podobnie jak i Filip Melanchton, też chyba nie przypuszczał, co się za moment wydarzy.

Potem miałam czas, żeby jeszcze pomyśleć o tym wydarzeniu. Czytam bowiem cały czas rzeczy związane z reformacją, słucham muzyki Jana Sebastiana Bacha i tak mnie nachodzi. Przecież w mieście mieszkają ważni dla wspólnoty ewangelickiej ludzie. Szczycą się tym, że do tej wspólnoty należą a nie zrobili nic, aby tę wybitnie ważną i historyczną datę upamiętnić.

Pamiętam, jak obchodziliśmy 700-lecie upadku zakonu templariuszy, dokładnie dziesięć lat temu to było, to mała społeczność wioski Gudzisz et consortes uczcili to wielkim wydarzeniem. Była inscenizacja przemarszu wielkiego mistrza Jakuba de Molay, były dodatkowe rzeczy. A przecież nikt z nich nie ma nic absolutnie wspólnego z templariuszami poza jedną rzeczą – własnym zainteresowaniem, zainteresowaniem historią ziemi, na której żyją i jakąś taką własną prywatną koniecznością opowiedzenia tego, co tu się w gruncie rzeczy wówczas nie wydarzyło, ale historia i pazerność pewnego króla sprawiły, że i tu na dalekich rubieżach historia się zmieniła.

Dlatego tym bardziej nie rozumiem, że ewangelicy gorzowscy, zawsze przecież obecni, tak widowiskowo odpuścili sobie tę ważną datę. A można było pomyśleć o uroczystym nabożeństwie, o koncercie, bo przecież Jan Sebastian Bach – moja największa miłość muzyczna to muzyczne sławienie ewangelicyzmu. I nie trzeba było wiele. Wystarczyło zaprosić muzyka, wiolonczelistę, że podpowiem. I byłoby pięknie. Tak się nie stało. I miasto na siedmiu wzgórzach znów stało się biała plamą na mapie – tym razem obchodów 500-lecia Reformacji. Tym bardziej przykro, bo tu przez lata działał Friedrich Daniel Ernst Schleiermacher, wybitny teolog ewangelicki, myśliciel, twórca hermeneutyki w jej nowożytnym wymiarze. Hermeneutyki – jakiej dziś uczą się adepci filozofii i filologii na dobrych uniwersytetach. A przecież wszyscy się nim, jego obecnością tu szczycą. Nie stało się i szkoda oraz wstyd. Myślę sobie, że gdyby żył śp. kapitan Jerzy Hopfer, przez wiele lat przewodniczący gminy ewangelickiej, to by jednak tak byle jak nie było. No cóż.

I jeszcze jedno. Bo zwyczajne muszę. Muzeum Lubuskie pozbywa się dwóch psów, które tam mieszkają, ups., zdaje się mieszkały. To była prośba rodziny Schroeder, właścicieli przedwojennych tego miejsca, zaprzyjaźnionych z dyrekcjami poprzednimi – prośba, aby psy, dwa dokładnie, mogły do końca swoich chwil tam mieszkać. To była dżentelmeńska umowa, która polegała na tym – My wam przekażemy wiele rzeczy z naszych rodzinnych zbiorów, wy się zaopiekujecie Vilą i tym drugim. I tak było przez kilka lat. Psy nikomu nie przeszkadzały. Co więcej, wieczorami donośnym szczekaniem odstraszały potencjalnych złodziei i innych dziwnych. A że łagodne były, sama się na swoim osobistym przykładzie przekonałam, ja mocno bojąca się dużych psów.

Ok. Dyrekcja nowa oddaje psy do schroniska. Bo jakoś nie konweniują z wizerunkiem muzeum – czego ja i nie tylko ja nie rozumiem. Wobec czego rodzina Schroeder może powinna natychmiast odebrać swoje depozyty. Mają do tego prawo. Bo to ich. I ciekawe, jak nowa dyrekcja objaśni zniknięcie wielu eksponatów, w tym mega ważnej ekspozycji dotyczącej samego Gustawa Schroedera. O pewnym pęku kluczy i kotku na kółkach – zabawce, dla której wielu z nas tam od czasu do czasu zaglądało – nie mówię.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x