2017-11-13, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Szybko postępuje montowanie rusztowań wokół wieży katedry. Znakiem prostym, coraz bliżej do remontu. Tak oczekiwanego a wymuszonego tragicznym pożarem.
Znów poszłam się pogapić na wieżę katedry. Boli mnie, ale jednak muszę tam zaglądać. Zdumiało mnie, że prace – moim zdaniem mocno skomplikowane i wymagające dużej logistyki, idą tak dobrze, sprawnie i bez ogólnego narzekania, że coś tam się stało, że coś tam się nie stało, że się nie da, albo że się da, ale… Rusztowania rosną, znakiem tego za chwilę, za jakieś dni najbliższe zacznie się demontaż kopuły. Mimo lasu rusztowań ciągle ją jeszcze było widać. Blacha pogięta, okopcona, robi przygnębiające wrażenie. Ale jednak mimo wszystko należy się radować, że jak zniknie, to się za jakiś czas pojawi nowa. I wówczas będziemy się cieszyć.
A mnie przy okazji najszło wspomnienie. Na początku lat 90. ubiegłego wieku bowiem wykonano remont poszycia katedry, w tym wieży. Pracowali tam wówczas fachowcy ni mniej, ni więcej, a z miasteczka w widłach dwóch rzek z potokiem Kasztanówka po środku. Pamiętam dumę właściciela firmy z tego zlecenia. Co więcej, pamiętam, jak ów właściciel wlazł na samą górę, na szczyt katedralnej wieży, choć okropecznie bał się wysokości, nie przymierzając jak i ja od niedawna. Zlustrował pracę swoich ludzi i był zadowolony. A miasteczkowi, w tym i ja, byliśmy szalenie dumni, że to właśnie miasteczkowej firmie takie zlecenie się trafiło. Bo na pewno nie za darmo, ale za to jaki prestiż i jaka karta w dossier firmy. Rzadko która bowiem ma sposobność wpisać sobie w dossier zawodowe i PR, że pracowała przy remoncie takiej budowli. Takiego zabytku. Byliśmy dumni.
Ale, ale, czasy się zmieniły i teraz to już wysoce specjalistyczna firma zajmie się zdejmowaniem spalonego hełmu, a potem innymi pracami remontowymi. Będziemy się przyglądać, będziemy dokumentować, będziemy sekundować, a na koniec bardzo się cieszyć z tego, że wieża znów w komplecie będzie, z kopułą, latarnią, wieżyczką, iglicą, kapsułą pamięci-czasu i ostatecznie z zegarami.
Powtórzę po nie wiem raz który, nie jestem religijna. Ale za to mam bardzo głęboko w sercu oraz w mózgu troskę o zabytki. I dlatego niezmiernie mnie cieszy, że najważniejszy zabytek w mieście wolniutko, ale progresywnie oraz programowo – co niezmiernie istotne, do stanu podstawowego zaczyna wracać. Za stan podstawowy mam wygląd wieży sprzed tego feralnego pożaru.
A teraz z innego kątka będzie. Wczoraj w FG, czyli w miejscu mojej pracy, już po świetnie przyjętym koncercie familijnym (ukłony Anetta Rajewska i Michał Grabowski, dyrekcje obu szkół muzycznych w mieście oraz chór Cantabile, et consortes znaczy wykonawcy, nauczyciele, muzycy, dyrygent, pani Beata Gramza, rodzice i wspaniałe dzieciaki) spotkałam byłego dyrektora Muzeum Lubuskiego im. Jana Dekerta, pana Zdzisława Linkowskiego, który na koncercie był wraz z żoną Wandą i rodziną. Chwilka na rozmowę była. Pogwarzyliśmy sobie o samym koncercie, ale na koniec usłyszałam słowa – Biorę psa do siebie. Nie mogę zwyczajnie pozwolić, żeby stary został skazany na schronisko. No nie mogę. Zwyczajnie zaszkliły mnie się oczy. Coś tam bąknęłam i sobie poszłam.
A potem w domu, między kroplami na chory żołądek, który z mocą się po koncercie odezwał a herbatą miętową, też na ratunek, tak sobie o słowach byłej dyrekcji pomyślałam. I wyszło mnie kolejny raz, że stara gwardia związana z kulturą, nawet jak na emeryturze jest, to jednak z kulturą jej po drodze jest. Kulturą oto taką. Najważniejszy zbiór, wizytówka Muzeum Lubuskiego im. Jana Dekerta, czyli Kolekcja Arsenału, swój początek ma za sprawą Zdzisława Linkowskiego. To, że Album Pałahickie Henryka Rodakowskiego w mieście się ostatecznie znalazł, to też za sprawą dyrekcji byłej. O kolekcji Jana Korcza nie wspominam. Także za sprawą dyrekcji tej, znaczy pana Zdzisława Linkowskiego muzeum ma godnego patrona. Zresztą wymieniać zasług, jednak długi papirus.
I właśnie była dyrekcja, jak się dowiedziała, co obecna szykuje dwóm psom, zdecydowała – biorę. Fakt, w Dankowie ma dom, trochę miejsca, Danków nad dwoma jeziorami i w lasach umiejscowiony, są warunki. Ale przecież takich warunków ma trochę więcej ludzi. Jednak to Zdzisław Linkowski się zdecydował. Chrześcijańskie miłosierdzie wobec tych mniejszych, którym św. Franciszek z Asyżu kazania prawił. A związek z kulturą jest taki. Stara gwardia rozumie, że o willę i Spichlerz dbać trzeba, jak o źrenicę oka. Ale też i te psy, tak z pogardą potraktowane przez nową dyrekcję. Bo kultura to też i takie podejście do starych psów, na które kwitów nie ma, a jednak tam sobie żyły i raczej nikomu do niedawna nie wadziły. Taka to oto kultura.
Ja nikomu nic kazać, w sensie kazuistyki, a nie kazania, prawić nie będę. Panu Zdzisławowi po ludzku wdzięczna jestem.
Ps. Dziś przypada 35. rocznica erygowania parafii MB Różańcowej przy ul. Strażackiej. Na stronie parafii przeczytać można między innymi: „Kościół został zbudowany w 1828 r. na miejscu starszej świątyni wzniesionej w konstrukcji ryglowej w latach 1785-1787. W 1945 r. kościół, pierwotnie protestancki, został przejęty przez parafię rzymskokatolicką pw. Chrystusa Króla w Gorzowie. Poświęcony został 21.10.1945 r. jako świątynia filialna. W 1982 roku został wydzielony, aby utworzyć nową parafię pw. Matki Bożej Różańcowej. Kościół zaprojektował nieznany z nazwiska architekt, wywodzący się ze środowiska brandenburskiego. Nadal mu formę niewielkiej późno-klasycystycznej budowli z elementami „rundbogenstil” – stylu bardzo modnego w I połowie XIX wieku na terenie Brandenburgii. Formy dodanych na początku XX wieku elementów utrzymane zostały w charakterze pierwotnym projektu. Kościół wraz z cmentarzem przy kościelnym został ujęty w Wojewódzkim Lubuskim Rejestrze Zabytków z dniem 29.03.1994 r.”. Proboszczem od 1989 roku jest ksiądz Eugeniusz Drzewiecki.
No i nadeszły wybory prezydenckie. Zanim jednak do urn, to nastanie tak zwana cisza wyborcza, co we współczesnym świecie nie ma zupełnie sensu.