2017-11-27, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Nie ma już części zwieńczenia wieży. Za chwilę znikną kolejne elementy. To świetna informacja, bo oznacza, że przybliżamy się do chwili, w której znów będzie można wejść do wnętrza matki gorzowskich kościołów. Ale jednak nie do końca.
Jak zapowiadały strony różne, bo kościelna, samorządowa, rządowa oraz siły społeczne, remont katedry hula zgodnie z założonym programem. Zaczęła się rozbiórka zwieńczenia katedry. Potem przyjdzie czas na nadpalony korpus. A następnie przyjdzie czas na rekonstrukcję. Będę obserwować, choć jak już wiele razy mówiłam, serce mnie boli. Bo zwyczajnie nie lubię, jak krzywda dzieje się zabytkom. Ale czekam na to, na rekonstrukcję i na otwarcie świątyni. Dla mnie jest to przede wszystkim zabytek, i to pyszny, piękny, oraz świadectwo historii tego miasta, w którym od lat mieszkam i pracuję, oraz które staram się jakoś tam opisywać.
Pamiętam, jak przed laty przyjechała do miasteczka, czyli do miejsca, gdzie mieszkają moi rodzice, moja amerykańska kuzynka. Pokazywałam jej też to miasto. Łaziłyśmy po mikrym centrum, pokazywałam ciekawe, moim zdaniem kawałki. I Gay, moja kuzynka, właśnie zachwycona była katedrą, biblioteką, oraz Jazz Clubem pod Filarami. Tak się wówczas złożyło, że koncert grało trio RGG, dziś już nieistniejąca formacja pianisty Przemka Raminiaka, która jednak do historii polskiego jazzu weszła kilkoma świetnymi płytami, cyklami koncertów oraz wieloma ważnymi nagrodami. Powiem tylko, że jak mam mega chandrę, a Jan Sebastian Bach nie pomaga, w co trudno uwierzyć, ale czasami, bardzo rzadko tak bywa, ratuje mnie wówczas płyta „Skandinavia” właśnie tria RGG. O innych super wykonawcach nie piszę, ale lubię posłuchać Grzecha Piotrowskiego, muzyki Michała Wróblewskiego… No papirus długi. I wracam do tego wieczoru w towarzystwie Gay w Jazz Piwnicy. Amerykańska kuzynka była zachwycona, kupiła płytę, dostała Przemka autograf i od czasu do czasu z Kluczy na Florydzie albo z Anaheim w Kalifornii – miasta pierwszego centrum Disneyland, daje znaki, że słucha. I cały czas jej się podoba. Ta muza znaczy. Co ja rozumiem. Ale jej się cały czas podoba zapamiętana katedra. Co też rozumiem.
A skoro o jazz zatrąciłam, to spieszę poinformować, że za dni i godziny niedługie do miasta zjedzie kolejna wielka gwiazda – tym razem wokalistyki jazzowej. Będzie koncert w cyklu rozpisanego na czas nieokreślony, czyli Festiwalu Gorzów Jazz Celebrations. Ja jak zwykle powiem, że na wokalu jazzowym to znam się średnio. A nawet mniej niż średnio. Ale nawet ja znam nazwisko Stacey Kent, amerykańskiej wokalistki, o której media piszą, że śpiewa jak Ella Fitzgerald. Oczywiście barwa głosu odrobinę inna, ale styl, sposób śpiewania i trochę innych rzeczy – można porównać. Gwiazda zagości już we czwartek w bardzo gościnnym Teatrze Osterwy, który na czas Celebrations staje się domem głównym wydarzenia. I bardzo zresztą dobrze.
Od jakiegoś czasu biletów już nie ma. I Prezes ma okropeczny ból głowy związany właśnie z tą sytuacją, bo tu nagle pół Polski i okolice zapragnęły w ostatniej chwili zakupić bilety, a tych zwyczajnie nie ma. NIE MA. Prezes stanął jak zwykle na uszach, rzęsach i nosie oraz posłużył się protezami – w tym przypadku wybitnie przyjaznym takim projektom dyrektorem Janem Tomaszewiczem, szefem Osterwy, który wymyślał, gdzie tu panie Dziejku jeszcze dostawkę dołożyć można. No i mamy dwóch ważnych szefów instytucji kulturalnych, których głowa boli. Boli od nadmiaru zainteresowania i chęci uczestnictwa w wydarzeniu. A jako że Osterwa, podobnie jak i piwnica jazzowa z gumy nie jest, rozciągnąć się teatru na kolejne 200 a może i więcej miejsc się nie da, to głowa może rzeczywiście boleć. Bo i Jan Tomaszewicz jest bombardowany pytaniami o bilety.
Żaden znany mi dyrektor instytucji kultury nigdy nie powie, że biletów nie ma. Nigdy. Choć po prawdzie ich nie ma. A znam dyrektorów instytucji kultury różnych trochę. Zawsze to jest taka narracja, jak dobrze, że określenie zapomniane przez polityków, że owszem, kiepsko jest z miejscami, ale proszę przyjść, albo się interesować, bo zwykle są zwroty, bo ktoś w ostatniej chwili zrezygnował, bo coś się stało innego. I myślę, że i tak tym razem będzie.
Obu dyrektorów głowa boli, bo jednak problem jest – taki jak w przypadku pierwszego w mieście koncertu Richarda Bony czy w przypadku koncertu Kurta Ellinga – miejsc nie było, a jednak wszyscy weszli, byli zachwyceni, a w jazz piwnicy zabrakło pierogów. Tak więc, trzeba trzymać kciuki, że wszystko się uda, wszyscy Stacey Kent posłuchają, teatr nie rozpadnie się z nadmiaru chętnych, a w piwnicy jazzowej pierogów i innych rzeczy nie zabraknie dla tych, którzy Stacey przyjadą posłuchać.
Tego akurat mocarnie pewna jestem. I niech tak zostanie. I nawet takie neptyki w sferze wokalu jak ja, będą szczęśliwe, jeśli Stacey Kent zaśpiewa „So nice”. Ella Fitzgerald ma godną następczynię. Myślę, że i Roberta Flack byłaby zadowolona z takiej konotacji.
No i jeszcze jedna ważna w dziedzinie kultury informacja. Otóż 25 listopada w Bibliotece Norwida w Zielonej Górze wybitnie cenioną nagrodę literacką im. Andrzeja Krzysztofa Waśkiewicza przyznaną po raz ósmy przez Oddział Związku Literatów Polskich w Zielonej Górze odebrała Mirosława Szott, poetka, literaturoznawczyni, polonistka, ale poetka przede wszystkim. Winnogrodzką autorkę mam zaszczyt oraz przyjemność znać osobiście. Przede wszystkim przyjemność. I serdecznie gratuluję, bo znam ciężar nagrody. Mira ma pewne związki z miastem nad trzema rzekami. Te najważniejsze są takie, że napisała ciekawy szkic o poezji Bronisławy Wajs-Papuszy, który ukazał się w tomie poświęconym Papusz właśnie, jaki ukazał się w tym roku w książce wydanej przez Archiwum Państwowe, dom wydawniczy, którego nie ma, a jest, jak i jeszcze jeden. Poza tym jest świetnie znana w tutejszym środowisku. Doceniono jej wybitny, moim zdaniem, tomik „Anna”. Poza tym Mira, bo tak do niej mówię, jest członkinią Stowarzyszenia Jeszcze Żywych Poetów, o której Eugeniusz Kurzawa powiedział – talent. Moim zdaniem – talent na miarę brylantu. No i Mira oraz Janusz znakomicie odnajdują się w świecie literatury, ale i generalnie kultury obu miast – Winnego i tego nad trzema rzekami. Bywają tu. Mira gratuluję. Znam wagę, tym bardziej gratuluję…
No i nadeszły wybory prezydenckie. Zanim jednak do urn, to nastanie tak zwana cisza wyborcza, co we współczesnym świecie nie ma zupełnie sensu.