Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Andrzeja, Jędrzeja, Małgorzaty , 16 maja 2025

Jakieś dziwne znaki pojawiły się w mieście

2018-02-07, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Są na drzewach i chodnikach. Malowane różnymi kolorami. Tak się zastanawiam, o co w tym wszystkim chodzi.

Dziwne znaki – mam na myśli cyfry, pojawiły się na drzewach nad Kłodawką. Namalowane żarówiastą purpurową farbą mocno mnie niepokoją. Inne – białe pojawiły się na ciągach komunikacyjnych w przebudowanej, ale ciągle chyba budowanej ulicy Warszawskiej oraz Walczaka. Ale po kolei.

Te purpurowe widzę od kilku dni. I przyznam oraz powtórzę, że niepokoją mnie mocarnie. Bo jak takie znaki i cyfry pojawiają się na drzewach, a głównie na nich się pojawiły, to znaczy, że ktoś zrobił inwentaryzację i szykuje się do czegoś. Do czego? Raczej nie trzeba się domyślać. Niedługa historia różnych inwestycji w mieście jasno wskazuje, że jak takie znaki się pojawiają, to już krótki żywot drzew będzie. Oczywiście to tylko domniemanie, ale jak przyjąć, że miasto chwali się programem budowy ścieżki spacerowej nad Kłodawką, a nie ma jej gdzie indziej przeprowadzić, to właśnie w miejscu, gdzie rosną drzewa, zamyśla ją zrobić.

Powiem tak. Jestem jak najbardziej za ścieżką spacerową wzdłuż Kłodawki, którą zresztą mam za coś pięknego, ale absolutnie nie zgadzam się na wycinkę żadnych drzew. Żadnych. Bo ich w mieście, które lubi mówić o sobie, że utopione w zielni i parkach jest, zwyczajnie ubywa. Odbywa się to hałaśliwie – vide Kostrzyńska, a wiele lat temu Chrobrego i park Kopernika. Były protesty, które nic nie dały. Drzew wycięto sporo. Ale odbywa się to też niehałaśliwie. Umiera jakieś drzewko gdzieś przy ulicy, więc je skrupulatnie wycinamy, ale w zamian nie pojawia się nowe. Nie pojawia się, bo nowe obowiązujące prawo nie pozwala, aby w tak wąskim pasie przy ulicy posadzić coś nowego. Tak zniknęła jarzębina pod moim oknem, tak zniknęło trochę dużo innych drzewek w mieście. A potem narzekamy, że w mieście latem trudno wytrzymać, bo gorąc, bo kurz, bo …. Tych bo jest okropecznie zresztą dużo. Dlatego jestem za szlakami spacerowymi, ale bez wycinania drzew, jakichkolwiek. Raczej je trzeba dosadzać, żeby miasto rzeczywiście znów zasługiwało na miano zielonego… Co się wydarzy? Zobaczymy. Ale zwyczajnie nie podaruję nikomu wycinania drzew, kolejnych. Zabawię się wówczas w czarną magię voodoo, w którą oczywiście nie wierzę, ale dlaczego nie, skoro pół południowych stanów USA, w których zresztą byłam, w to wierzy. Wtedy zobaczymy, czy czarna magia i podobne głupoty działają. Z teorii psychologii wiem, że niezmierzona jest siła ludzkiego umysłu, ludzkich żądz i pragnień, jak i dobrych myśli, a także i tych złych. Przekonamy się zatem, czy działa, kiedy drzewa nad Kłodawką kto zacznie wycinać. Nie grożę, ostrzegam. Żart? Facecja? Zobaczymy.

No i czas na drugie znaki, malowane białą farbą na ciągach pieszo-jezdnych – określenie okropecznie kulawe na nowe chodniki i ścieżki rowerowe w Warszawskiej i Walczaka. Pojawiły się tam wczoraj, zupełnie świeżo namalowane. Mają pokazywać, po której części chodnika ma spacerować spieszona gawiedź miejska, a po której mają jeździć cykliści. I tu już bez ironii – dobrze, że się pojawiły, bo jakoś tak my spieszeni z tymi rowerowymi się często spotykamy. My spieszeni ustępujemy. Bo przecież nawet rower w starciu ze spieszonym szans żadnych nie ma. Spieszony nie ma. Dlatego dobrze. Ale z drugiej strony, niech mnie kto pokaże spieszonego i cyklistę, który się tymi znakami przejmować będzie. Znaki w każdym razie są. Informują i wskazują. A jak będzie z ich przestrzeganiem, czas pokaże.

Ps. Dziś w książnicy wojewódzkiej promocja nowych wydawnictw. Trzy książki, jedna prozą, dwie wierszem. Dwie autorki znam, jedną mam nadzieję – poznam. I jak do tej pory wiedziałam, że chcę książki znajomych i bardzo lubianych, to teraz wiem, że chcę i tę trzecią. Poczytałam trochę tej poezji, dzięki Krystynie Kamińskiej, i wiem, że jakoś bardzo chcę więcej. Ciekawym jest to, że Krystyna i jej mąż Ireneusz Krzysztof Szmidt mają taką niesamowitą zdolność, taki talent do odkrywania interesujących ludzi, którzy nagle czują potrzebę pisania. Co więcej, pisania z sensem. A jak wszyscy wiemy, polska to trudne narzecze, więcej błędów zrobić można, niż coś z sensem napisać. A skoro Krystyna Kamińska mówi – warto, to warto. Koleżanki i nieznajome… Dziś was słuchać będę…. I na los szczęścia Baltazarze… Chyba mnie się spodoba.

Ps2. Już za chwilkę niewielką targi turystyczne w mieście z koziołkami. Oczywiście będę i oczywiście sprawdzę, jak lubuskie w generalności tam się pokazało. Już wiem, że posłucham sobie Śląska, obejrzę kolejny raz Miśnię i jej skarb. Pogadam sobie z ludźmi z Podlasia. I zobaczę, jak obecny lub nieobecny jest gród nad trzema rzekami. Raczej nieobecny. Potem pojadę do Berlina. I znów spotkam się ze Śląskiem, Podlasiem, Wilnem, a także moim najbardziej ukochanym miastem Lwowem. No cóż. Trzeba do Berlina jechać, bo to bliżej, żeby się z Lwowem spotykać. Bliżej z Gorzowa. Lwów.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x