2018-02-08, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Magistrat oficjalnie poinformował, że nie będzie remontu schodów, które od lat już wielu są zamknięte i straszą. Szkoda, że tak.
Remont Schodów Donikąd jest zbyt drogi i budżet miasta na razie tego zadania nie jest w stanie udźwignąć. Miasto ma inne, ważniejsze zadania. Tyle komunikat. OK. Rozumiem. Ale Schody Donikąd są jednym z podstawowych wizerunków miasta. I to na tyle ważnym, że o remont i ich otwarcie upomina się coraz więcej mieszkańców. Coraz mniej ich chce słuchać, że miasto nie ma pieniędzy. Jak sami tubylcy zauważają, trudno w takie dictum uwierzyć, kiedy się patrzy na choćby powstający deptak w centrum, który jakoś większości nie przekonuje. Trudno w to uwierzyć, kiedy się patrzy na jednak niekończący się remont Kwadratu, w który wpakowano wielką kasę. Niektórzy dodają jeszcze wielkie imprezy plenerowe za duży grosz.
Mnie też dziwi takie postawienie akcentów, takie rozkładanie miejskich wydatków na inwestycje. Tym bardziej, że Schody Donikąd tylko pozornie nie żyją. Bo jednak stale ktoś nimi chodzi, jak jest ciepło, to właśnie tam spotykają się nastolatki, tam koczują bezdomni. Tym bardziej dziwną wydaje się ta decyzja w kontekście planów rewitalizacji parku Siemiradzkiego, w której zaplanowano właśnie remont punktu widokowego właśnie na szczycie tych Schodów. Czyli będzie tak – aby wejść na odnowiony punkt, trzeba będzie podejść do niego od strony Amfiteatru, pogapić się na piękną z tego miejsca panoramę miasta i tyle. Bo już prosto zejść do ul. Drzymały i dalej na jakieś lody czy kawkę w Śnieżce czy w Starej Kawiarni lub innym miejscu się nie da. I nikt nie wie, jak dług taka sytuacja potrwa. Dla mnie, ale jak się okazuje, nie tylko dla mnie to jest zwyczajnie niezrozumiałe.
Ale cóż my, tubylcy mamy zrobić? Musimy się uzbroić w cierpliwość i poczekać. Ale narzekać i psioczyć oraz dywagować na ten temat nikt nam nie zabroni. No i ja właśnie lamentację gorzowską na temat schodów czynię. Myślę, że nie pierwszy i nie ostatni raz. Co prawda nie uczynię tak, jak Marek Porcjusz Katon zwany Katonem Starszym i nie będę kończyć każdego złośliwca passusem – A poza tym sądzę, że Schody Donikąd należy wyremontować (Kato Starszy każde swoje wystąpienie na jakikolwiek temat w Senacie rzymskim kończył zdaniem – A poza tym sądzę, że Kartaginę należy zniszczyć), bo jakoś sprawa aż takiego passusu nie wymaga, ale dziwaczyć, wyrzekać, marudzić, psioczyć, dywagować, filozofować i co tam jeszcze na ten temat będę.
No i z drugiego kątka. Jakoś tak się składa, że jeszcze nie podzieliłam się moim spostrzeżeniem na temat nowych miejskich autobusów, które już od jakiegoś czasu widać w mieście. O tym, że ładne są, czyste i schludne pisać nie trzeba, bo to oczywista oczywistość. Mnie natomiast urzeka (sic!), że mają tylko znaki – dyskretne dodam – MZK i nic więcej. Żadnych oklein, żadnych dziwnych znaków reklamowych, żadnych paskudztw dziurkowanych, żadnego czegoś okropnego. No i wspaniale. W końcu MZK, czyli miasto pokumało, że miejskie autobusy są oczywistymi znakami i nośnikami najważniejszej reklamy podstawowego znaku, czyli miasta właśnie. Od lat piszę o tym, że oklejanie miejskich środków transportu publicznego jakimikolwiek reklamami to zaścianek i głupota straszna. W żadnym szanującym się mieście, w którym byłam, a w kilku byłam, nikomu by to nie przyszło do głowy. Pisałam o portugalskim Porto, o Lizbonie, o Berlinie, o Wilnie, o Budapeszcie, o Pradze, także o kilku polskich miastach. Dlatego mam nadzieję, że nowe autobusy nie zostaną oklejone żadnymi reklamami. I będą jeździć po mieście, zachwycać nową linią i być czytelnym środkiem transportu dla tych turystów, którzy tu może w końcu dotrą. Powiem jeszcze słówko o środkach transportu miejskiego na Ukrainie, bo tam jeżdżę i lubię. Tam też raczej nikomu nie przychodzi oklejać miejskich autobusów, tramwajów, wagoników metra na zewnątrz – wewnątrz, inna sprawa. Ale tak samo żaden szanujący się właściciel tych żółtków, czyli marszrutek – wynalazek komunikacyjny spotykany w całym byłym ZSRR i znakomicie się sprawdzający – nie wpadłby na pomysł, żeby te busiki czymś okleić. Te żółtki, mniej lub bardziej zdezelowane, raczej bardziej niż mniej, są żółte, jak choćby taksówki w Nowym Jorku. Mają być żółte, bo jakby przyjechało takie coś, co żółtkiem jest, ale oklejone na kolorowo, to nikt by do tego nie wsiadł. Żółtek ma być żółty. I miejskie autobusy w mieście nad trzema rzekami mają być takie, jak teraz. Piękne, czyste. Czytelne.
Ps. Dziś świat filmu obchodzi 90. rocznicę urodzin Wiaczesława Tichonowa, rosyjskiego aktora, który wcielił się w legendarną dziś postać Standarterfürera SS (pułkownika) Stirlitza w filmie „Siedemnaście mgnień wiosny” (1973). Oczywiście zagrał wiele różnych ról, ale ten Stirlitz stał się dla niego tym, czym dla Stanisława Mikulskiego rola porucznika, a potem kapitana Hansa Klossa – znakiem rozpoznawczym, ale i przekleństwem. Wybitny aktor, ciekawa postać rosyjskiego filmu i teatru. Moje pokolenie go pamięta. Pokolenie moich rodziców ma dla niego szacunek i sympatię. Jak się zaczęłam na poważnie interesować światem filmu, zwłaszcza wschodniej Europy, miałam nadzieję, że dane mi będzie zobaczyć go na scenie. No się nie dało. Ale akurat postać, przede wszystkim aktora jednak pamiętam. Wiaczesław Tichonow zmarł 4 grudnia 2009 roku w Moskwie. Pokonał go zawał serca. Fani kina europejskiego pamiętają.
Ps. 2. Dziś Tłusty Czwartek, znak tego, że za chwilę Środa Popielcowa, Wielki Post i Wielkanoc. Tak ten czas zaiwania. No co zrobić. W każdym razie – obfitego Tłustego Czwartku, objedzcie się pączkami, faworkami, czekoladą, marcepanem, a jak kto chce, to czym innym, nawet choćby śledziem. Dobrego dnia nam wszystkim, dobrego.
No i nadeszły wybory prezydenckie. Zanim jednak do urn, to nastanie tak zwana cisza wyborcza, co we współczesnym świecie nie ma zupełnie sensu.