2018-02-19, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Mamy znów dużo różnych śmietników, w różnych kolorach i z różnym przeznaczeniem. Stoją sobie one wzdłuż paradnych ulic. I są swego rodzaju zagadką.
Myślałam, że tylko ja ma zagwozdkę myślową, co z tymi śmieciami zrobić. Bo jednak serce nie pozwala ot tak papieru gdzie bądź wyrzucić, plastiku podobnie i cokolwiek innych odpadów także. Ale ostatnio się przekonałam, że nie tylko ja mam takie zagwozdki myślowe. Obserwowałam oto właśnie przez ostatnie dni kilkoro różnych ludzi, którzy mają tak, jak ja. Trzeba segregować. Z dużym rozrzewnieniem patrzyłam na pewnego pana, który na placu Staromiejskim podszedł do kast śmietnikowych i usiłował do właściwych śmieci domowe wyrzucić. Jaka szkoda, że nie ma tam kamer, żadnego podglądu… Bo pomysłodawcy tego szatańskiego planu mogliby zobaczyć, na jakie tortury myślowe i decyzyjne narażają tych, którzy chcą jednak segregować odpady.
Jak patrzyłam na pana, zrobiło mnie się śmiesznie. Jak potem patrzyłam na pewną panią, już nie na Staromiejskim placu, a kawałeczek dalej, to też śmiesznie. A potem to już nie śmiesznie, a dziwacznie. Bo dziwacznym jest, kiedy wprowadzamy plan segregacji śmieci, nieczytelny jest on dla nikogo. A jak już zagubiona duszyczka chce segregować, to i tak do końca nie wie, jak. Nic, tylko pogratulować. Inną rzeczą jest, że te paskudy szpecą miasto. Mam na myśli te kasty. Zresztą bez sensu, bo i tak wszystko trafia do jednego wora.
Pojemniki szpecą miasto, ludzieńki łamią głowę – te nieliczne ludzieńki, gdzie i co oraz jak wynosić z domu. A nad całością – moim zdaniem – nie panuje nikt. A o tym przekonały mnie zdjęcia przemiłej znajomej, która mieszka w ścisłym centrum, coś z 50 metrów od katedry. Jej podwórko zamieniło się w siedlisko śmieciowych kast. Część ogrodzona, część nie. Pozostaje piaskownica – brzydkie i nikomu niepotrzebne miejsce, ale tam kasy śmietnikowe nie stoją. Jednym słowem – paskudztwo. A przecież miało być lepiej i skuteczniej. Jest? Ja tego nie widzę.
I z drugiego kątka, znacznie ciekawszego oraz intrygującego będzie. Zrobiła się narodowa moda na wyznaczanie polskości. Politycy plotą różne rzeczy. Bo co mają robić? Plotą, bo nie wiedzą, albo im się wydaje, że wiedzą. W każdym razie my w Landsbergu – już nie w Landsbergu, na ziemi niczyjej w tym momencie jesteśmy. Przewalił się front. Żołnierze poszli dalej. I tego dnia w 1945 roku docierają kolejni kolejarza. Po 48-godzinnej podróży, w warunkach niemieckiego nalotu bombowego na obiekty kolejowe, do Gorzowa dotarła 18-osobowa grupa kolejarzy wągrowieckich, którą przyprowadził Władysław Zastrożny. Tak zaczyna się wykuwać polska historia tego miasta. Tu dysonans poznawczy, bo różni naukowcy podają różne daty. Przesunięcie ma pięć dni. Powiem tak, dla mnie pierwsze gorzowskie początki wyglądają tak: 30 stycznia – wchodzi Armia Czerwona, 28 marca przyjeżdża grupa Floriana Kroenke. 5 lutego pojawia się jakiś pociąg z polskimi kolejarzami, potem jest 14 lutego i znów ten 18. Potem już marzec…Muszę to dokładnie sprawdzić. Muszę poprosić Archiwum o zgodę na kwerendę. Muszę. Bo jakoś niezgoda między znaczącymi historykami co do dat spokoju mi nie daje. Jakoś lubię w tej materii mieć porządek.
Ps. Musi być, musi, zwłaszcza, że 60. urodziny obchodzi Helen Fielding. Brytyjska pisarka, dziennikarka i matka chrzestna oraz faktyczna matka Bridget Jones. Znam w mieście wiele czytelniczek przygód Bridget. Sama w domowym rodzinnym slangu określana jestem per Bridget – oczywiście nie wiem, czemu. Ale myślę, że fanki tej dziwnej Bridget będą zaskoczone, że Helen Fielding właśnie dziś obchodzi 60…. Szanowne fanki, szanowne czytelniczki… Pora w toast. Może być kawą, wodą, czymkolwiek. Helen sprawiła, że dobrze nam się myślało o sobie. Stu lat Helen…
Zabulgotało na wieść o tym, że sam słynny Starbucks przybywa do miasta. Już widzę te kolejki po kawę i ciastka owsiane.