2018-03-05, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Niespodziewanie dla samej siebie z wycieczki klubu do miasta wracałam pociągiem. I to nie był szynobus, a pociąg. I jak zawsze było ciekawie.
Dobrze, że w ogóle na wycieczkę pojechałam, bo się tradycyjnie nie zgłosiłam, a przyszło nas tyle, że były problemy. Jakoś wyjechaliśmy, ale ja od początku deklarowałam, że chętnie wrócę pociągiem. I tak się stało. Po drodze do pociągu dosiadł się drugi z trzech gorzowskich klubów szwendaczy pieszych. Trochę nas tam w tym ciupko-pociągu było. No i przeżyłam coś na kształt szoku, kiedy trzeba było wysiadać. Wiadomo, trzeba poczekać, bo ktoś przed nami, ktoś za nami, a wyjścia są dwa. I usłyszałam jak pewna pani do swojej córki pojechała takim tekstem – Poczekajmy, aż ta cała hołota wysiądzie… Cofnęłam się i powiedziałam, że taki język nie przystoi. Efekt – żaden. No cóż. Komentować nie będę.
A potem wróciłam do domu i przeczytałam, że są plany, aby jak już do owej mitycznej elektryfikacji dojdzie, to powstanie przystanek Gorzów Zachód na wysokości placu Słonecznego. No i się zadumałam. Bo zanim do elektryfikacji dojdzie, to jeszcze sporo wody w Warcie upłynie. Na razie powstaje studium wykonalności. Ma ono pokazać, czy rzecz cała jest opłacalna. A jak pokazują wszelkie symulacje, jakoś chyba tak sobie. Bo pociągów za mało, przepływ pasażerów też taki sobie jest. Ja tam kciuki za elektryfikację trzymam, choć złudzeń za dużych nie mam. I dlatego myślę sobie, że projektowanie przystanków jest chyba planem palcem pisanym na wodzie. Zresztą wystarczy popatrzeć na linię z miasta margrabiego Jana do miasta z niedźwiadkiem w herbie. To linia dość dociążona, pociągi jeżdżą co godzina, na zasadzie wahadła. Generalnie kumulują ruch po stronie sąsiadów zza Odry, a jakoś nikt w DB nie myśli o elektryfikacji. Jeżdżę tą linią kilka razy do roku, obserwuję dynamikę, więc wiem, jak to wygląda.
Kolej zresztą sama sobie winna. Polikwidowała ciekawe linie i linijki do fajnych miejsc. Choćby do Myśliborza, czyli jedną z piękniejszych widokowych tras. Ma tam być ponoć ścieżka rowerowa, ale też to jest wróżenie z fusów. Bo nikt nie wie, kiedy i za ile oraz kto ma ja wybudować. Jakoś nikt nie pomyślał, że jakby nieco unowocześnić, odpowiednio sprzedać reklamowo, to byłaby perełeczka. Nie ma i nie będzie. Takich linii jest multum, znaczy byłych linii i linijek. No szkoda.
I z drugiej mańki. Otóż w sieci pojawiła się bardzo intrygująca mnie stronka z hasztagiem jestemstad. Co na polski się tłumaczy – jestem stąd. To znak, który można oglądać w kilku już punktach miasta – czerwone serce z napisem właśnie jestem stąd. Czyżby bezwiednie powstał nam nieformalny znak miasta? No ja powiem, że jestem jak najbardziej za. Mnie się podoba. Oczywiście na potrzeby tu i teraz. Nadal trzeba myśleć nad innym, kierowanym do tam i ówdzie. Oczywiście jabłka, jak NY nikt nie wymyśli, ale może choć w kawałeczku się uda. Bo ani Przystań, ani obśmiany maksymalnie W sam raz nie jest i nie będzie niczym atrakcyjnym. Ale przecież wszystkie uczelnie w tym kraju kształcą specjalistów od marketingu, może więc w końcu do czegoś się przydadzą i wymyślą rzecz naprawdę dobrą. Oby.
Zabulgotało na wieść o tym, że sam słynny Starbucks przybywa do miasta. Już widzę te kolejki po kawę i ciastka owsiane.