2018-03-29, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Od lat znana jest wojenka gorzowsko-zielonogórska. Najlepiej ją widać na meczach żużlowych, które są imprezami wysokiego ryzyka. A jak przyłożyć szkiełko i oko, to wychodzi, że jest inaczej. I dobrze.
Od kilku dni w necie furorę robi taki napis – „Gorzów w sumie lubi Zieloną Górę ale nie wie jak zagadać” (pisownia oryginalna). Brakuje przecinków, ale to mural, więc mocno się nie czepiam. O ortografię. Natomiast jeśli chodzi o meritum, to się zwyczajnie zgadzam, Miasto nad trzema rzekami lubi Winny Gród. Lubi. Jeśli pominąć zastałe historyczne żale, zresztą niezrozumiałe dziś dla młodych, to jest oczywiste. Mamy tam przyjaciół, przemiłych znajomych. Lubimy tam jeździć, lubimy gościć winnogrodzkich u nas. Wielu z miasta tam studiowało. Wielu jeździ do Winnego Grodu na różne wydarzenia. Wielu z Winnego Grodu jedzie do nas. To się dzieje na wielu płaszczyznach. Samorządowych, czyli oficjalnych, ale i na prywatnych. Dobrze by było, żeby się przełożyło na kibicowskie. Bo to oni teraz wyznaczają myślenie o kontaktach. Są hałaśliwi. I przy okazji okropni.
Wracam do muralu – ja wiem, jak zagadać. Co więcej, wiem, że wielu w tym mieście, zwłaszcza jeśli chodzi o alternatywę też wie, jak zagadać. I mam pewność, że środowiska artystyczne kwalifikowane, instytucjonalne też wiedzą i też gadają. Dla mnie ten mural jest fajnym głosem tego, że normalni wszyscy jesteśmy i do jednego zmierzamy. Do dialogu, to rozmowy, do porozumiewania. A kto ma się porozumiewać, jak nie my, najbliżsi sąsiedzi? Ja tam żadnych wątpliwości nie mam.
Gorzów się uczy zagadywania. Ja bym chciała, żeby jak najszybciej. Bo zwyczajnie dobrze się żyje w dobrej komitywie z sąsiadem. Czekam na kolejny mural, który mi obwieści, że Gorzów w sumie lubi Zieloną Górę i już się z nią dogaduje.
Ja się z Winnym Grodem dogaduję. Zawsze tak miałam i cały czas tak mam. Czas, żeby i inni tak mieli. Inna rzecz, że Winna Góra wyprzedza nas o lata o wszystko, ale to inna bajka i na inną okoliczność zamyślenia.
I z drugiego kątka. No i pomyliłam się co do święta – Dnia Pioniera. Miasto pamiętało. I dobrze. Uczczono tych, którzy z mozołem podjęli się rzeczy niewiadomej z tamtym czasie. Podjęli się budowania państwowości polskiej na tych, z gruntu i z tradycji niemieckiej ziemiach. Przyjechali do miasta, które jednak trwało. Ludzie, Landsberczycy mieszkali w piwnicach, na strychach, z workami na głowach. Mieszkali. Czekali, co dalej. Potem ich wypędzono. Specjalistów na moment zatrzymano. Dla nas święto, ostateczne święto. Dla nich ostateczna porażka. Ani my, ani oni, nikt z nas nie jest winien. Historia – ta okropna matka – to ona.
Ps. Dziś 60. urodziny obchodzi Alicja Czechowicz-Bukańska, plastyczka, łuczniczka, wielokrotna medalistka mistrzostw Europy i świata, uczestniczka igrzysk paraolimpijskich w Atenach. Pani Ala jest jedną z ciekawych mieszkanek Gorzowa, o których rzadko kto wie. Samego naj na urodziny, a jak się ma takiego męża jak Ryszard, to domniemywać można, że urodziny piękne będą. Samego dobrego.
Zabulgotało na wieść o tym, że sam słynny Starbucks przybywa do miasta. Już widzę te kolejki po kawę i ciastka owsiane.