Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Andrzeja, Jędrzeja, Małgorzaty , 16 maja 2025

Osiem lat temu była sobota, dziwny to był dzień

2018-04-10, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Było w miarę wcześnie rano. Myślałam sobie, nareszcie wolne, posnuję się po domu w szlafroku, potem trochę posprzątam, potem poczytam, a potem ryznę sobie na koncert. Ale potem zadzwonił telefon i już nic nie było z moich planów.

Jakoś tak mam, że wielkie wydarzenia historyczne zastają mnie w dziwacznych sytuacjach. Tak było 11 września 2001 roku, kiedy islamscy terroryści przypuścili zbrodniczy atak na Nowy Jork, USA w generalności. Byłam wówczas w górach. Łaziłam sobie w cichości i lubości po Tatrach. Pamiętam dokładnie, że tego dnia poniosło mnie na Przełęcz pod Chłopkiem, moją najbardziej ulubioną drogę turystyczną tatrzańską. Mało ludzi, przestrzennie, pięknie. Wróciłam do Zakopańca, a mój gospodarz zaskoczył mnie tekstem – Renata, łazisz po górach, świstaków wypatrujesz, a tu wojna. Otworzyłam telepatrzydło, i zwyczajnie nie uwierzyłam w to, na co patrzę. Przecież cywilizowany świat to nie film SF, a obrazki były jak z filmu SF. Inna rzecz, że jak trzy dni wcześniej zginął Szah Ahmad Masud, Lew Panczsziru w durnej akcji terrorystycznej, to pomyślałam, że coś wielkiego się szykuje. Tam w tych Tatrach tak pomyślałam. Zresztą dostałam tego dnia kilka smsów od ludzi, którzy wiedzieli, że mam kręćka na tym punkcie. Pisałam im, że to niemożliwe, Lew zawsze wychodził z pułapki. Ale okazało się, że tym razem zatrzask był zbyt mocny. Patrzyłam tego wrześniowego dnia długo na telepatrzydło i nie wierzyła. Ciężko było uwierzyć.

Nieco podobnie było osiem lat temu. Była sobota. To miała być leniwa sobota. Szlafrokowa z odkurzaczem, przeglądaniem płyt, potem map, porządkowaniem książek, które się zalęgły w dziwnych kątkach własnego domu. Wieczorem miał być koncert. Dlatego w domu grała sobie płytka. Tym razem miało być energetycznie, więc sobie Jaco Pastoriusa słuchałam, potem miała być Hariet Tubman… Oczywiście kawa. Takie oto przyjemnostki dnia wolnego, dnia, na który ja zawsze czekam, i który jest prezentem od życia. I już prawie witałam się z gąską, dobrze mi było, kawa parowała w ekspresie, Jaco dawał czadu na gitarze, aż tu zadzwonił telefon. Naczelny wrażej gazety, w której wówczas pracowałam, zadał mi pytanie, czy ja wiem, co się stało. Zgodnie z prawdą odparłam, że nie wiem, bo i niby skąd. Bo ten szlafrok, bo ten odkurzacz, bo płyty, bo w perspektywie koncert… Usłyszałam, że jest katastrofa, mam włączyć telewizor i w te dyrdy potem do pracy lecieć. Nawet nie dane mi było zaprotestować, że to pierwsza od tygodni wolna moja sobota. Włączyłam więc telepatrzydło i oniemiałam. To już było w tym czasie, kiedy wiadomym było, co się stało. Popatrzyłam krótko i do roboty poleciałam.

Tak oto dowiedziałam się osiem lat temu o katastrofie prezydenckiego samolotu na lotnisku Siewiernyj w Smoleńsku. Zwyczajnie nie uwierzyłam, ale potem przyszło mi uwierzyć. Pierwsza myśl, która mi do głowy wówczas przyszła, to było – jak mi strasznie żal pani Marii Kaczyńskiej. A potem zaczął się młyn informacyjny. Tym bardziej większy dla nas w mieście, że na pokładzie leciało dwoje gorzowian, babcia i wnuk.

Minęło osiem lat. Osiem lat. Znów miasto czcić będzie ofiary tej straszliwej katastrofy. Zginęło tam wówczas wielu fantastycznych ludzi. Od lat patrzę na szopkę, która się w związku z tą katastrofą odbywa i za każdym razem myślę o pani Marii Kaczyńskiej. Bo ją zwyczajnie i po ludzku szanuję, bo ją lubiłam i lubię. Bo ceniłam i cenię za odwagę, za niezależność sądów, za dobry gust, za współczucie innym. Za to, jaką była. I myślę sobie, że jej akurat mocno niewygodnie tam na Niebieskich Łąkach musi być z tym, co tu się na ziemskim padole wyczynia.

Dobrze, że się pamięta o tej straszliwej katastrofie. Źle, że tak. Nam w mieście szczęściem oszczędzono narzucania nazw ulic i budowania pomników. Bo taka akcja przynosi reakcję. Działa zasada wychylonego wahadła. Im bardziej wychylone, tym mocniej się odbije i uderzy.

Tamta sobota na zawsze zapadła mi w pamięć. Wróciłam do domu późno. Zresztą i bez sensu była moja praca. Ale skoro trzeba było, to trzeba było. Nie dyskutuję. Wtedy wieczorem zapaliłam w domu malusią świeczuszkę, na pamięć tych wszystkich światłych i mądrych ludzi, niektórych znałam, niektórych tyko spotkałam, a niektórych wcale nie znałam. Ale wiedziałam, kim są. I włączyłam sobie muzykę, sobie i im, którą bardzo rzadko słucham. III Kwartet smyczkowy … pieśni śpiewają op. 67. Henryka Mikołaja Góreckiego. To dla mnie, ale bardziej dla pani Marii Kaczyńskiej.

Dziś mija ósma rocznica tego mega tragicznego wydarzenia. Świeczka zapłonie i Górecki zabrzmi. O tym, co z tym wydarzeniem i pamięcią o nim zrobili politycy, pisać mnie się chce. Zasłonę wstydu i milczenia należy spuścić. Żelazną zasłonę.

Ps. Dziś 70. urodziny obchodzi Juliusz Piechocki. Upewniłam się u Marka, że naprawdę 70. Zwyczajnie nie wierzę. Julo, bo tak od wielu już lat do niego mówię, kończy 70. Urodził się w Zielonej Górze, podobnie jak i jego brat Marek, mój przyjaciel. Obaj w mieście nad trzema rzekami znaleźli  się jako pacholęta. Julo skończył tu Technikum Łączności, tak, tak, ten znakomity malarz. Był w wojsku, był w Akademii Mistrza Jana Korcza. Potem dostał się na studia malarskie w ówczesnej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Poznaniu, potem Akademia Sztuk Pięknych, dziś Uniwersytet Artystyczny. Dyplom zrobił w pracowni prof. Stanisława Teisseyre’a w 1979. Szacowna pracownia, znakomity mistrz. Julo od lat idzie własną drogą. Święci triumfy jako malarz, który wypracował sobie własną drogę. Ja osobiście jestem pod wielkim urokiem jego zimowych pejzaży, jego kłódek, jego całego malarstwa. Jest świetnym pedagogiem, od lat jego uczniowie z Liceum Plastycznego w mieście odnoszą sukcesy. Julo ma tak, że rzadko o tym mówi, a szkoda, bo tylko splendoru miastu temu przysparza. I jako jedyny z uczniów Jana Korcza zdobył się na wielkoduszność. Zaopiekował się tym starszym i przykrym panem w ostatnich dniach jego życia. Do dziś jest zresztą o Janie Korczu mówi tylko w dobrych słowach i rzadko daje się namówić na anegdoty. Juliusz Piechocki obchodzi 70. urodziny…. Mistrzu wszystkiego naj!!!! Wszystkiego !!!

Ps. 2 I jeszcze malusia dygresja urodzinowa. Dziś 90. lat kończy Jerzy Duduś Matuszkiewicz. Wybitny kompozytor, bliski wszystkim miłośnikom dobrej muzyki. To on napisał muzykę do „Janosika”, „Kolumbów”, „Czterdziestolatka”, „Tolka Banana”, „Wojny domowej”, „Stawki większej niż życie” i wielu, wielu innych. Generalnie muzyczna spuścizna to papirus. Muzykę Dudusia znają wszyscy, nawet bywalcy stadionów żużlowych, bo motywy ze „Stawki” są grywane. A fani jazzu nie mają wątpliwości. Wielki. Także już chyba 200 lat. Bo sto to w zasięgu ręki. Tylko dodam, że wiele razy w piwnicy jazzowej Dudusiowa muzyka brzmiała. I to jak.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x