2018-04-12, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Piękne przez malusie rzeczy, tak naprawdę wielkie, które się dzieją, a o których raczej się nie chwalą ci, co to robią.
Mam na myśli Teatr Osterwy, obok którego na chwilkę niewielką przysiadłam na ławce. Zawiały mnie tam moje własne sprawy. Załatwiłam je i musiałam odpowiedzieć na kilka sms. Ławka jak zwykle obok wejścia do portierni stała, więc sobie usiadłam. Odpisałam na te sms… A potem miałam chwileczkę oddechu. Posiedziałam więc sobie i to był dobry czas. I nagle sobie zdałam sprawę, że ławka wcale nie jest taka, jak zwykle, ale ładniejsza. Stoi nie tam, gdzie zawsze, ale kawałeczek dalej. I lepiej. A obok, a obok nowe schody, nowe do różnych wejść do teatru.
Siedziałam sobie i się gapiłam i było mi błogo. Bo coś ładnego, coś przepięknego się lepi. Dyrektorowi teatru się chce. Dba o szczegóły, na które raczej nikt nie zwraca uwagi. Jan Tomaszewicz od lat dba o teatr w dwie strony. Z jednej to spektakle. Za Hamleta we wsi Głucha Dolna w ujęciu Pawła Szkotaka wdzięczna jestem niepomiernie. Widziałam raz. Muszę zobaczyć drugi raz. I wcale nie na dvd, ale znów w teatrze. A z drugiej, to nieustanna walka o rewitalizację Teatru jako gmachu. To troska o pracownie, to troska o ogród, to troska o garderoby…. Oj i jak dobrze, że o garderoby. Bo te straszliwe pomieszczenia z wieszakami jak z paskudnych publicznych łazienek zmieniły się w godne miejsca do przygotowania się do roli. O aktora trzeba dbać. Bo jak aktor nie ma warunków do pracy, to potem to widać na scenie. Jan Tomaszewicz zadbał. A teraz te schody… Ktoś powie, no schody, każdy zna i widzi. Ale nikt nie wie, jak ważne one są. I właśnie one są odnawiane. Siedziałam sobie na tej ławeczce. Gapiłam się na zmiany i byłam zaskoczona. Bo Teatr Osterwy coraz piękniej wygląda. Właśnie za sprawą dyrekcji i jej oka. Oka, które nie lubi bylejakości.
Ktoś z moich znajomych zauważył, że Osterwa to perełka. Prawda to jest. Prawda taka, bo oko dyrekcji ileś tam lat temu zauważyło, że trzeba…. Wiele było trzeba. I po latach tej dyrekcji owe trzeba po kolei się zmienia. Po kolei. Jak chodzę na spektakle, to nie mam szansy popatrzeć na to owo trzeba. Jak siedziałam na ławce, to zobaczyłam, że trzeba zmieniło się w jest. Jest i jeszcze trzeba. Jak znam dyrekcję, to to jeszcze trzeba zamieni się w jest. Już mamy perełeczkę. Już jest pięknie. Jeszcze chwilka a będzie brylant. Osterwa będzie brylantem. Bo na chwilę teraz jest diamentem. Jaka różnica? Pytanie i zagadka.
I z drugiego kątka. Chwalę Miasto, kiedy mogę. Ale znacznie częściej utyskuję na nie. No i teraz znów mi przyjdzie utyskiwać. Spieszone szlaki zawiodły mnie do tablicy z herbem miasta naprzeciw magistratu. Mam na myśli kamienną tablicę z Mostu Gerloffa wydobytą z rzeki. Trzy dni temu zachwyciły mnie kwiatki przy tej tablicy. Pomyślałam sobie, jak ładnie. Wieniec z bratków i tych innych kwiatków tak ładnie wyglądał. Ale wczoraj, po chwili świetnej na ławce w Teatrze Osterwy przeszłam tam, tak mimo baj. I co zobaczyłam? Ano puste miejsca, po kwiatkach. Jakaś złodziejska ręka ukradła bratki i te inne kwiatki. W takim miejscu? Jakaś złodziejska ręka? Nie przypuszczam, że ktoś z urzędu. Raczej mieszkańcy. Jakieś złodziejskie ręce. No cóż. Jakie miasto, tacy mieszkańcy. Mnie się przykro zrobiło.
Nie pierwszy to raz, kiedy takie rzeczy się dzieją. Za każdym razem, kiedy piszę, że to dziwne miasto jest, ktoś wykuwa mnie oczy, że nie wiem, o czym piszę. Więc teraz otwartym tekstem – kochacie państwo to miasto, OK, super. Ale zgadzacie się na to, że ktoś kradnie bratki i inne kwiatki i wam to nie przeszkadza? Ok. Ktoś kradnie kwiatki z publicznych gazonów? Nie przeszkadza państwu taka drobna kradzież? Dodam tylko, że jeden bratek kosztuje niecałą złotówkę. Jak policzyć, to trochę dużo wychodzi. I nie rozumiem, jak można gadać o miłości do miasta, a z drugiej strony się na okradanie tego miasta zgadzać. Bratki to tylko przykład.
Ps. Dziś w Polsce obchodzimy Dzień Czekolady. Ja jej nie jem, ale wiem, że wielu tak. Każdemu zatem. Dobrego dnia czekolady, tej słodkiej, tej z owocami, tej z migdałami, tej z gorzką pomarańczą, tej różnej. I tylko dodam, nie jem jej, ale ile razy idę w góry, to zawsze mam w plecaku czekoladę. Ludzie w czerwonych polarach z błękitnym i białym paskiem oraz z blachami zawsze mówili i mówią – czekolada. Czekolada w plecaku. Moja rodzina też zawsze tak mówiła. Rodzina sprawdzała. Czekolada. Słodkiego dnia.
Zabulgotało na wieść o tym, że sam słynny Starbucks przybywa do miasta. Już widzę te kolejki po kawę i ciastka owsiane.