2018-04-20, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Jak zapowiadałam, byłam wczoraj przy obelisku upamiętniającym synagogę i landsberskich Żydów. Miałam ze sobą kadisz, ale uznałam, że nie, nie będę go czytać.
Powinnam zacząć od shalom. Tak zwykle zaczynam wszystkie swoje spotkania z miejscami poświęconymi pamięci po Żydach. Dużo ich jest generalnie w Polsce, w Europie. Moje spotkania, mam na myśli moje prywatne wyjazdy w różne miejsca, gdzie obok pamiątek kultury, świetnych i pysznych zabytków, szukam śladów Żydów. Bywa tak, że jestem gdzieś, sama, nikogo nie ma, a ja zawsze mówię tam shalom. Nikt nie słyszy, tylko ja i oni…
My w Mieście mamy dwa wyraźne miejsca upamiętnienia landsberskich Żydów. Kirkut. Miejsce hańby dla nas dziś żyjących i obelisk w miejscu synagogi, postawiony dzięki mecenasowi Jerzemu Synowcowi et consortes. Kiedy odsłaniano ten kamień, ten obelisk, byłam tam. Od mocno zaprzyjaźnionego dziennikarza usłyszałam wówczas słowa – chyba w końcu jesteś szczęśliwa, bo zawsze gadałaś, że Żydów landsberskich upamiętnić trzeba. Byłam i jestem szczęśliwa. To chyba niekoniecznie dobre określenie. Byłam i jestem zadowolona, że jest miejsce pamięci po pewnej ważnej społeczności, która zniknęła, została zamordowana decyzją gada w ludzkiej skórze, któremu odmawiam prawa nazywania go człowiekiem. Społeczności, która się przyczyniła do dobrobytu tego miasta.
Byłam tam wczoraj, o 17.00 w 75. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim. Stanęłam pod obeliskiem. Dla mnie ta data to mocny symbol. Mocny i ważny. Miałam ze sobą niestety żółte tulipany, bo w całym mieście nie dało się wczoraj kupić żonkilków. Stałam tam, słuchałam o landsberskich Żydach, łzy mnie się w oczach kręciły, ale się publicznie nie popłakałam. Myślałam o landsberskich Żydach, o kupcach, o przewoźnikach, o fotografach, o wielu, w tym o pani Oli. Ale też i o braciach Klemperer, ale generalnie o Wiktorze, o jego książkach, o LTI, ale i pamiętnikach. Mało kto chce bowiem pamiętać, że w tym Mieście, w Landsbergu urodził się i kształcił właśnie Wiktor Klemperer, wybitny językoznawca, romanista, który pożogę wojny przeżył tylko dlatego, że miał żonę Aryjkę i dlatego mieszkał w oddaleniu od centrum Drezna. Dlatego przeżył dywanowy atak na koronkową stolicę Wettynów. Pozostawił po sobie kilka książek – językoznawczych, ale i właśnie LTI, czyli Lingua Tertii Imperii – studium języka nienawiści. Każdemu polecam. Na mojej półce rzeczy ważnych jest. Czytam po kawałku, bo mnie filologa boli, kiedy czyta się to, co z językiem zrobili nazistowscy aparatczycy. Ale są i pamiętniki. Też bolesna lektura.
Stałam tam przy tym obelisku i się publicznie nie popłakałam. Potem w domu oglądałam wspomnienie o Marku Edelmanie i już mogłam się prywatnie popłakać.
Taki to dzień był.
I z innego kątka. Przemiły znajomy przypomniał mi o jeszcze jednej stracie. 16 kwietnia z tym światem i tymi torami żużlowymi pożegnał się Ivan Mauger. Ja go na torze nie widziałam, ale mój tata za każdym razem jak zacięta płyta gadał, że go w Mieście widział… Kibicował. Przemiły zwraca uwagę, że była to legenda żużla, sześciokrotny mistrz indywidualny świata, związany z Gorzowem i tu kilkukrotnie występujący w szczycie swojej kariery, co wówczas było sensacją, przyjaciel Edwarda Jancarza i Zenona Plecha, których zaprosił na pierwsze zorganizowane przez niego i na jego koszt tournee w Australii. Miał 79 lat, za ostatnie lata chory. I przemiły dodaje - Miałem zaszczyt w 1973 r w Chorzowie uścisnąć jemu rękę - są świadkowie. Zwyczajnie jakoś o tym nie napisałam. Teraz to robię. Na Jancarzu jest świetny sposób upamiętniania ważnych zawodników, którzy tu jeździli – odcisk dłoni i kostka pamięci. Ivan Mauger już śledzi zawody wszelakie z Niebieskiej Trybuny. Może Stal mogłaby pomyśleć i jednak Ivana upamiętnić. Własnej ręki tam już nie odbije, ale kostka pamięci temu legendarnemu żużlowcowi się należy. To i zaszczyt, ale i gloria dla Stali. Jak znam ludzi Stali, nie o kibolach myślę w tej chwili, to ta kostka się tam jednak znajdzie… Musi i powinna.
A jak do tego smutnego wianka strat najbliższych dodać odejście na Niebiańskie Łąki Milosa Formana, wielkiego reżysera, wielbionego przez wielu z nas, w tym mieście mieszkających, to robi się okropnie…Zwyczajnie okropnie.
Zabulgotało na wieść o tym, że sam słynny Starbucks przybywa do miasta. Już widzę te kolejki po kawę i ciastka owsiane.