2018-05-09, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Chyba nie było jeszcze takiego remontu w Mieście, który toczyłby się tak bezkonfliktowo i terminowo. Estakada, wielkie wyzwanie budowlańców i wizytówka miasta coraz bliżej końca.
Kiedy się ten remont zaczynał, byłam mocno sceptyczna. Bo wiadomo jak to w kraju się dzieje. Jeden pracuje, wielu patrzy i komentuje. Bałam się, że też tak samo tu będzie. Ale potem, jak remont ruszył, ze zdziwieniem wielkim obserwowałam, że prace idą pełną parą. Widywałam pracowników o dziwnych porach i w dziwnych dniach, kiedy teoretycznie nic tam się nie powinno dziać, bo nie.
A tu proszę, odmiana. Nawet lekka zima sprawiła, że na estakadzie hulało aż miło. Byłam zaskoczona, bo do takich standardów pracy to ja byłam i jestem przyzwyczajona, owszem tak, ale za zachodnią granicą. Tam mnie jakoś nigdy nie zaskakiwało ani nie zaskakuje, kiedy jadę w tamte kątki i widzę pracę na autostradzie w świątek, piątek i niedzielę oraz o dziwnych porach. A tu taka siurpryza. Robota szła, aż miło było patrzeć. Inna rzecz, że czasami współczułam pracownikom, kiedy w sobotnie wieczory, chłodne, bo ponoć zimowe, ich tam na froncie robót – że posłużę się dawno zapomnianą retoryką – widziałam.
No i co się dziwić, że prace zmierzają do końca. Za chwilkę niewielką zacznie się przymiarka toru, za jeszcze inną chwilkę układanie właściwego, malowanie estakady, no jednym słowem ręce do oklasków składać i dziękować. Dziękować, bo inwestor deklarował, e tam deklarował, zapewniał, że żadnych opustek nie będzie. No i jak na razie opustek nie ma. I kciuki trzeba mocno trzymać, żeby się wszystko udało. W każdym razie ja i mój dżin z czarnego imbryka do herbaty, bo znów tam zamieszkał, mocno trzymamy kciuki, żeby tak się stało. Będzie to ewenement w skali dziejów współczesnych tego Miasta. Zwyczajnie tam, na tym froncie robót wszystko trybi jak najbardziej i jak najlepiej. Będę przeszczęśliwa, kiedy znów przejadę sobie szynobimbką z dworca centralnego miasta choćby tylko do Santoka. A przejadę, na pewno przejadę. Czekam zatem i mam nadzieję, oraz dokładnie wiem, że we wrześniu się to stanie. Dżin lata po domu i też gada, że ze mną na przejażdżkę się wybierze, no cóż.
Ale zanim do tego dojdzie, to czekają nas, podróżnych z Miasta w świat, kolejne utrudnienia. Otóż od jutra, czyli od czwartku nie odjedziemy z Gorzowa Wschodu w ten świat szynobimbką, ale komunikacją zastępczą, czyli autokarem, w tym przypadku autobusem. Kawałek pojedziemy. Jak to w praniu będzie wyglądać, zobaczymy. Wybieram się bowiem w świat, całkiem niedaleki już w piątek. Jak podróżka się ułoży… Oczywiście napiszę.
Ale, ale, skoro przy podróżowaniu koleją jestem, to powiem jeszcze jedną rzecz. Jak wracałam z Mieścinki do Miasta i postanowiłam sobie, że zerknę z szynobibmki na nabrzeża Warty, mojej najważniejszej w życiu rzeki. I co? Ano jak zwykle, przy ujściu Kłodawki do Warty jak zwykle totalny bałagan. I wcale nie winię za ten stan magistrat i szeryfa. Winię ludzi, którzy tam spędzają czas. Winię wędkarzy, winię kolorowych ludzi, bo świetnie się idzie na imprezę. Świetnie się idzie na łów, ale potem nikomu po sobie posprzątać się nie chce. Co więcej, po co to robić? Przecież KTOŚ posprząta. KTOŚ. Kto? To inne pytanie.
Od lat łażę po lasach, jeżdżę w dziwne miejsca, zaglądam w zakamary… I zawsze zabieram ze sobą swoje śmieci. Moje, to zwykle papierki po kanapkach, butelka po wodzie, ale zawsze. Nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem, że ktoś idzie nad wodę, dobrze się bawi i zostawia po sobie bałagan, ba, bałagan. Coś okropnego. A potem jojczy, że źle i brzydko. Może warto się zastanowić. Nie trzeba dużo energii, naprawdę nie trzeba dużo.
I z innego kątka. Dziś dziewiąty dzień maja. Dla mnie osobiście każda dziewiątka jest ważna. Ale ta, ta majowa ma zawsze inną temperaturę i inne znaczenie. Cywilizowany świat cieszy się i świętuje kolejną rocznicę zakończenia II wojny światowej w Europie. Zaczęło się zwyczajnie wczoraj. 8 Maja. Cała cywilizowana Europa świętowała i dziś też świętuje zakończenie tej morderczej, okropnej wojny wywołanej przez gada w ludzkiej skórze, któremu odmawiam prawa nazywania go człowiekiem. Wszędzie, tylko nie u nas, w kraju …. Pisać nie będę. Wszyscy normalnie myślący wiedzą, w jakim kraju. Nie ma ani minutki na namysł, nie ma ani chwilki, żeby o tym dniu pamiętać.
No więc ja wielkimi literami powiem. JA PAMIĘTAM. Wstyd panowie i panie rządzący, że rozmyślnie zapominacie o tak ważnych, o tak ważnej dacie. Rachunek krwi i czynu – no cóż. Smutne.
Ps. Tylko regionalistom przypominam, że dziś mija 330. rocznica śmierci Fryderyka Wilhelma I, elektora Brandenburgii oraz księcia Prus. Wielkiego Elektora, którego śladami jeździmy, bo i po jego ślady pojechaliśmy do Oranienburga. Z rodu Hohenzollern. Trudno w kilku słowach opisać skomplikowaną postać. Tę postać. W każdym razie… Mija 330 lat od jego śmierci. Mnie on bardzo fascynuje, jak i wielu innych Hohenzollernów.
Zabulgotało na wieść o tym, że sam słynny Starbucks przybywa do miasta. Już widzę te kolejki po kawę i ciastka owsiane.