2018-05-14, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Akcja nazywa się „Odkryj lubuskie z koleją” i tylko się cieszyć trzeba, że kolej na taki pomysł wpadła. Szkoda tylko, że jak zwykle Miasto i północ województwa potraktowano z lekka po macoszemu.
Akcja, czyli specjalne weekendowe połączenia do ciekawych kątków już wystartowała. Z Winnego Grodu, czemu ja wcale się nie dziwię. Bo Winny to faktyczny ośrodek władzy, faktyczny z władzą dzielącą pieniądze, władzą, która ma rzeczywisty wpływ na rzeczywistość. Zresztą czemu się dziwić, wystarczy popatrzeć na oba miasta – stolice dwuwojewództwa. Tak po prawdzie porównywać nie ma czego. A jak się zacznie, to Miasto nad trzema rzekami wypadnie mocno kulawo i bez sensu. No cóż.
Wracam do weekendowych połączeń. Jak zgodziłam się na start w Winnym Grodzie, bo i nie mam innego wyjścia, to zwyczajnie nie mogę się pogodzić z tym, że o Mieście wspomina się w komunikatach zdawkowo, na zasadzie – też będą takie połączenia. Zwyczajnie chciałabym wiedzieć, dokąd, kiedy, o jakich godzinach. A tego jakoś nigdzie się dowiedzieć nie mogę.
Inna rzecz, że jakby się tak rzetelnie i głęboko zastanowić, to mało jest ciekawych miejsc, do których ciuchciami i szynobimbkami dojechać można. Powód? Prosty. PKP już lata temu skrzętnie zadbały, żeby linie do ciekawych lub po ciekawych miejscach zwyczajnie zamknąć, szyny zabrać, skazać na zapomnienie ważne i interesujące z punktu widzenia turysty miejsca. Przykłady? Proszę bardzo. Połączenie z miasta do Rudnicy, połączenie z miasta do Myśliborza – jedna z piękniejszych widokowo linii kolejowych. Linia, która mogłaby być perełeczką. Najstarsi tubylcy zapewne pamiętają, jak cudnie się jeździło tą akurat linią. Kolejne połączenie to Mieścinka, czyli Skwierzyna do Krzyża… Stara, historyczna linia, która ma zresztą rzetelne opracowanie, a której nie ma. Inne połączenie – Międzyrzecz – Toporów i dalej…. Zresztą wymieniać można długo. Z ciekawej, kompletnej i wygodnej sieci połączeń został coś… Coś na kształt karykatury. Dlatego mocarnie jestem ciekawa, jak będziemy odkrywać lubuskie, zwłaszcza na północy województwa szynobimbkami. Może kiedyś się dowiem. Oby.
A teraz z drugiego kątka. Szlag trafił rurę wodociągową na wysokości kawiarni Sowa przy Dąbrowskiego. Hektolitry wody, dziura w asfalcie, zalane piwnice, mocno zdenerwowani mieszkańcy, bo wody w kranach niet i nie bardzo wiadomo, do kiedy niet. Szydercy i przeciwnicy przebudowy Kwadratu dworują sobie, że szlag starą rurę wodociągową trafił, bo ruszyła fontanna na Kwadracie właśnie. Dowodów bezpośrednich na taki związek wcale nie ma, ale pogadać zawsze sobie można. Ja się skłaniam do tego, że stara infrastruktura wodociągowa zwyczajnie nie wytrzymuje i co jakiś czas coś się psuje. Problem zaczyna się robić w tym momencie, kiedy pół i troszkę centrum jest rozkopane. Każda kolejna awaria powoduje, że piętrzą się problemy – komunikacyjne, życiowe, wszystkie. Bo znów na jakiś, nawet niech będzie niedługi czas trzeba zamknąć ulicę. Bez tego się nie da zrobić koniecznej naprawy. Zaczyna brakować objazdów. Samochodowi będą kląć. Piesi także, a ci, co lubią miejską komunikację będą wyrzekać. No cóż, taka karma. Ciekawe skąd inąd jest, jak długo wodociągom zajmie naprawa i czy rzeczywiście rura padła, bo fontanna? Zapytam u źródła. Jakoś tak lubię wiedzieć.
I jeszcze z trzeciego kątka. Czekałam na zimnych ogrodników. Bo lato nam się zrobiło tej wiosny. Znajomi z ogródkami wcale ze mną na ten temat nie chcieli rozmawiać, bo po ubiegłym roku trzech się bali. A tu proszę Pankracy, Serwacy i Bonifacy ani nie wystraszyli, ani chłodu nie przynieśli. Zimna Zośka też raczej straszyć nie będzie. I tak zamiast oczekiwanego przeze mnie chłodu mamy afrykański upał. Upał powoduje, że stawy zwijają się w twarde kulki, ruszam się jak marionetka, klnę – w myśli, bo języka takowego nie używam w mowie. I zaczynam wątpić w mądrości ludowe, a to już absolutnie okropny prognostyk. Jak zawodzą mądrości ludowe, to dramat i coś straszliwego…
Ps. Dziś świat polskiej kultury, może nie cały, ale Zakopane i kilka innych kątków świętuje 90. rocznicę urodzin Władysława Hasiora (mistrz zmarł 14 lipca 1999 roku w Krakowie). W chwili śmierci miał 71 lat. Rzeczywistość tamtych siermiężnych czasów skazała go na to, że był tylko polskim awangardowym twórcą. Historycy sztuki nie mają wątpliwości – gdyby mógł pojechać na Zachód, to byłby dziś ikoną taką, jak wielu innych wielkich – Christo, Andy Warchol… A dlaczego o tym piszę, o 90. rocznicy urodzin mistrza? Z dwóch powodów. Jeden jest prywatny. W moich zakopiańskich czasach sporo chwil spędziłam przy Starej Leżakowni tylko po to, żeby zobaczyć Mistrza. Na Jagiellońskiej ulicy, blisko dworców komunikacyjnych. Siedziałam tam pod pewnym płotkiem i czekałam na Mistrza. Nigdy mnie nie zauważył. Wcale się nie dziwię. A ten drugi powód jest miejski. Tak się bowiem składa, że Miasto, a dokładnie Miejski Ośrodek Sztuki ma największą kolekcję prac Mistrza po Starej Leżakowni w Zakopanem. Ta kolekcja to dzieło życia wieloletniego dyrektora BWA Jerzego Gąsiorka. To Jerzy Gąsiorek stawał na głowie i rzęsach oraz na okularach, aby kolekcję stworzyć, aby była komplementarna, aby zachwycała. Zapraszał Mistrza do Miasta, oprowadzał znajomych i nie tylko po galerii z Hasiorami, jak o niej mówimy. To obok Arsenału i Albumu Pałahickie prawdziwa perła i wartość oraz skarb, jaki ma Miasto. Kolekcja, która zapomniana jest. A szkoda. Bo marka Władysław Hasior intryguje i elektryzuje do dziś. Dziś Władysław Hasior obchodziłby 90. urodziny. Pomyślmy o Mistrzu i podziękujmy Jerzemu Gąsiorkowi, że taką galerię stworzył w Mieście na peryferiach …..
Zabulgotało na wieść o tym, że sam słynny Starbucks przybywa do miasta. Już widzę te kolejki po kawę i ciastka owsiane.