2018-05-31, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Co prawda, ulica na chwilkę zamieniła się w rwącą rzekę, ale i tak się cieszyłam. Bo upały mnie męczą, sprawiają, że resztki inteligentnych myśli uciekają z głowy.
Miałam na wczoraj inny plan. Chciałam pojechać do BWA, żeby zobaczyć wystawę z żużlem w temacie. Znam ją tylko z głosów znajomych i powiem, że mocno spolaryzowane głosy to są. Dlatego chciałam sprawdzić sama. Ale te piekielne upały pokonały mnie ostatecznie. Dowlokłam się z trudem do domu własnego i na fotelu czekałam na armgedon, bo tylko tego można się było spodziewać. Z odrętwienia wyrwała mnie burza i deszcz z gradem.
Ucieszyłam się bardzo, choć burzy się boję niemal tak, jak dużych i groźnych psów, a może nawet bardziej. Ale fakt, że padał deszcz sprawił, że jednak się cieszyłam. Myślałam o rudej trawie wszędzie w mieście, o świeżo skoszonej okolicy FG, o drzewach, ale i o ludziach, którzy też na tę wodę z nieba czekali. Stałam w oknie i zwyczajnie się na deszcz z nieba gapiłam. Jak niewiele trzeba, żeby się człowiekowi nastrój poprawił.
Myślałam sobie też o wykopach w mieście, bo pamiętam z czasów budowy KAWKI, że taki deszcz wypełnił wówczas wszystkie wykopy i trzeba było aż wypompowywać wodę. Teraz nawet gdyby tak było, to nic wypompowywać nie trzeba będzie, bo tam coś niemrawo i ślamazarnie roboty idą, nie to, co podczas KAWKI. No cóż, zobaczymy, co wyjdzie.
Ale jak pokazały media społecznościowe ów deszcz znów sprawił, że na Jagiełły popłynęło wszystko. Mam nadzieję, że moja najbardziej ulubiona piwnica w mieście obroniła się przed wielką wodą z nieba. Zresztą w innych miejscach też ciężko było przejechać. Taka uroda dość masywnego deszczu padającego na suchą jak kamień ziemię i na miasto, gdzie zieleni i skwerków coraz mniej.
A teraz z drugiego kątka. Otóż dziś Boże Ciało, ważne święto religijne. Zastanowiło mnie wczoraj, jak wczesnym rankiem szłam do pracy, dlaczego służby wywieszają flagi państwowe. Bo 31 maja to Dzień Bociana Białego oraz kilku katolickich świętych. Jakoś nie słyszałam, żeby Dzień Bociana Białego był świętem narodowym, ale trudno nadążyć za wszelakimi zmianami, więc może i nagle bocian został podciągnięty pod dobro narodowe, które flagami honorować trzeba i należy. Ale poważnie mówiąc, wcale bym się nie dziwiła, gdyby pojawiły się flagi biało-żółte i biało-błękitne. Natomiast państwowe…. Jednak chyba nie.
W każdym razie, Boże Ciało to dzień, kiedy wierni się modlą, idą w procesjach. No i w Mieście pierwszy raz od bardzo dawna, bo ja nie znam innego przypadku, główna procesja pójdzie przede wszystkim po Zawarciu, ale dojdzie na Stary Rynek, do okaleczałej przez pożar katedry, gdzie zawsze stał i teraz też stoi czwarty ołtarz. I znów będzie podniośle, malowniczo, etnologicznie ciekawie. Mnie zawsze intryguje pewien zwyczaj, a mianowicie ten związany z młodymi brzozami, które mają cztery ołtarze na szlaku procesji. Bo ledwie kapłan zejdzie ze schodów i ruszy dalej, to ciżba wiernych dawaj łamać i zabierać ze sobą te gałązki. W zrozumieniu zwyczaju pomógł mi Jędrzej Kitowicz i jego „Opis obyczajów”. Ten oto XVIII-wieczny autor prześwietnego dzieła tłumaczy, że te witki brzozowe mają niezwykłą moc. Chronią od pioruna, od innych plag. Trzeba je tylko umieścić pod powałą, za świętym obrazkiem, gdzieś tam indziej w domu. No i proszę, jaki piękny synkretyzm kulturowy nam się od lat dzieje. Pogańskie z punktu widzenia Kościoła obyczaje przenikają się z katolickim rytem. I głowę oraz pół ręki dam, że ci, co te gałązki pieczołowicie zdobywają, wcale nie zdają sobie sprawy z tego, że podczas podniosłej katolickiej uroczystości wpisują się w prastarą pogańską tradycję, pogańską, bo przed chrystianizacją, ale jednak naszą, bo słowiańską. Mnie się takie melanże szalenie podobają. Podobnie jak tradycja wianków. Nie tych na św. Jana czy Noc Kupały, a właśnie tych związanych z Bożym Ciałem. Moja babcia Marianna do końca życia je plotła i ganiała mnie do kościoła z nimi. A potem wieszała je w domu. Nie umiała wytłumaczyć, dlaczego to robi. Mówiła, że tak trzeba. No cóż, skoro trzeba, to trzeba. Ale wianuszki z ziół i kwiatków zawsze mnie zachwycały. Minęło sporo lat, upłynęło wiele wody w Warcie, abym zrozumiała, po co to. Ano po to, aby Bogu świeczkę i bogom słowiańskim ogarek. Babcia Marianna do końca życia tego nie wiedziała. Ciekawe, czy jeszcze ktoś wianeczki do kościoła nosi, a potem je wiesza. Ciekawe. Ja sobie wianeczek uplotę, do kościoła oczywiście go nie zaniosę, ale w pewnym miejscu w domu powieszę. Zobaczymy, co się wydarzy.
Ps. A teraz trochę dat.
Mija dokładnie 250 lat od chwili, kiedy w Gorzowie spaliło się Santockie Przedmieście wraz z Kościołem Zgody; ogień strawił ponadto 225 budynków, szpital i folwark radziecki. Kościół Zgody, czyli Biały Kościół został odbudowany. Kościół za murami w miejscu kaplicy św. Gertrudy, jeden z kilku historycznych w mieście, ważny, bo modlili się tam wierni różnych wyznań. I tam kazał Friedrich Daniel Ernst Schleiermacher, wybitny kaznodzieja, ale i filozof, ojciec współczesnej hermeneutyki. Jego popiersie znajduje się w Mieście przy ul. Kazimierza Wielkiego. Dobre i to. A Biały Kościół, to ważne miejsce.
I druga data. Mija dokładnie dziesięć lat od śmierci dr. Andrzeja Kanikowskiego (57 lat miał w chwili śmieci), chirurga onkologa, kierownika Wojewódzkiej Poradni Onkologicznej w Gorzowie. Znakomity lekarz, wybitna osobowość. Uwielbiany przez pacjentów. Nomen omen pokonała go choroba, z którą przez całe swoje zawodowe życie walczył…
A w sferze ogólnej, dziś mija 40. rocznica śmierci Mai Berezowskiej. Polski światek plastyczny pamięta. Maja Berezowska, artystka, rysowniczka, autorka bardzo śmiałych rysunków, rozbawiała ale i gorszyła dulską Polskę. Tylko w sferze oficjalnej to było, bo w prywatnej Maję Berezowską wszyscy kochali i oglądali. Przeszła obóz koncentracyjny w Ravensbrück, jak sama mówiła, życie jej uratowały rysunki. Wróciła do kraju. Wielu w Mieście ma książki z jej nieobyczajnymi (?) ilustracjami. Wielu do dziś Maję Berezowską kocha. To już 40 lat, kiedy siedzi na Niebieskiej Łące i patrzy z zadumą, co tu się dzieje. Ja ją zwyczajnie kocham. I dlatego o niej piszę. I tylko dodam, kiedyś w Mieście była wystawa z jej pracami…. Oj komentarzy nie będę przypominać… Złych nie było wcale, więcej śmiesznych i aprobujących, trochę też takich frywolnych, jak rysunki artystki. Maja Berezowska zawsze wzbudzała tylko pozytywne reakcje. I niech ktoś teraz powie, że to nie sztuka.
Zabulgotało na wieść o tym, że sam słynny Starbucks przybywa do miasta. Już widzę te kolejki po kawę i ciastka owsiane.